„Szukałem człowieka wszędzie tam, gdzie występował, ale nie szukałem go tam, gdzie jest. A człowiek jest tylko w swojej duszy” (S. Marai). Nadzieje, pragnienia i wątpliwości przepełniające duszę do nas wracają, tłuczemy o nie głową, bezustannie powtarzamy te same konstelacje. Jesteśmy w jednej chwili, a potem już nas nie ma, z głową pełną nadziei i planów wracamy na to samo pustkowie, które jest zarazem podniecające jak niebezpieczne, do samotności i kryjówki, gdzie liżemy rany zadane przez życie. Jest to miejsce, w którym człowiek zabawia się własnymi wspomnieniami, sms-ami i postami, które umieszczał Bóg wie gdzie, i które przywodzą na myśl smutne, jesienne popołudnia. Myślę o tym o zmroku, kiedy zapalam lampę i sięgam po najbliższy tom; przepełnia mnie wówczas melancholia i znużenie niesprawnością. Marzę o byciu wędrowcem, który oddałby tę „odrobinę domu”, pogody ducha i bezczynności za możliwość włóczenia się i pozdrawiania radośnie świata.
Jak tylko sięgam pamięcią, wabi mnie nieprzeparta tęsknota za czasem dzieciństwa. Przechadzałem się wówczas przez rozległe lasy i nizinne łąki, które osaczały moje miasto. Już od ponad dwóch lat nie jestem w stanie go odwiedzić, choć mam na to ochotę. Chciałbym do niego powędrować, by schwycić tam na powrót „kawałek mojej pięknej młodości”, subtelną radość i nostalgię. Myśląc o minionych latach, o skromnym rynku i otaczających go zaułkach, czuję co najmniej zachwyt. Pamiętam, jak rozmarzony szedłem przez ciemny wieczór do małego mieszkania rodziców, a moje wspomnienia biegły wszędzie, budząc w pamięci zapomniane obrazy i sny. Zastanawiałem się także nad tym, czego będąc małym chłopcem oczekiwałem od życia, i jak rozpaczliwie mało się z tego urzeczywistniło.
W mojej samotni delektuję się pożądanym spokojem, zanurzam się w ciszy i nikt jej zazwyczaj nie zakłóca. Przychodzi ona z wiatrem wieczoru, piękna i dziwna zarazem, pozbawiona zbędnego gadania, rozkwitająca w zorzy zmierzchu. Staram się nasłuchiwać jak zasypia ziemia, jak dźwięczy ostry sygnał spóźnionego samochodu, a z drugiej strony przez wiadukt przesuwa się żelazny pociąg. Kiedy trzymam w dłoni filiżankę gorącej, parującej herbaty, włączam płytę z pierwszym koncertem fortepianowym Brahmsa i chłonę jego masywny zew. Dźwięki unoszą się w czerwonawym świetle zmroku i płyną przez szeroko otwarte drzwi do kuchni. Z ich nieustraszonego pochodu, blasku lampy i kruchego kubka płyną łagodne korowody wspomnień. Nadchodzi godzina, w której już nie pracuję i nie czytam, a wyobraźnia i tęsknota snują swoje zachwycające pląsy. Świat staje się „zagadkowy i niewytłumaczalny”; wszystko urasta do rangi przeżycia, a to, co przeżyte, zakwita pragnieniem. Dalekie i zapomniane dni, są tak obecne i namacalne jak stół i pokój, w którym tkwię, jak własna ręka chcąca pochwycić miniony obraz czy akord. To piękne i przyjemne tak siedzieć na miękkim fotelu, mieć własny dach nad głową, drobnymi łyczkami pić cejlońską herbatę, oddawać się frazie Brahmsa. Czy to istotnie jest szczęście?
(więcej…)