Wędrowiec

Lua Ribeira

Szukałem człowieka wszędzie tam, gdzie występował, ale nie szukałem go tam, gdzie jest. A człowiek jest tylko w swojej duszy” (S. Marai). Nadzieje, pragnienia i wątpliwości przepełniające duszę do nas wracają, tłuczemy o nie głową, bezustannie powtarzamy te same konstelacje. Jesteśmy w jednej chwili, a potem już nas nie ma, z głową pełną nadziei i planów wracamy na to samo pustkowie, które jest zarazem podniecające jak niebezpieczne, do samotności i kryjówki, gdzie liżemy rany zadane przez życie. Jest to miejsce, w którym człowiek zabawia się własnymi wspomnieniami, sms-ami i postami, które umieszczał Bóg wie gdzie, i które przywodzą na myśl smutne, jesienne popołudnia. Myślę o tym o zmroku, kiedy zapalam lampę i sięgam po najbliższy tom; przepełnia mnie wówczas melancholia i znużenie niesprawnością. Marzę o byciu wędrowcem, który oddałby tę „odrobinę domu”, pogody ducha i bezczynności za możliwość włóczenia się i pozdrawiania radośnie świata.

Jak tylko sięgam pamięcią, wabi mnie nieprzeparta tęsknota za czasem dzieciństwa. Przechadzałem się wówczas przez rozległe lasy i nizinne łąki, które osaczały moje miasto. Już od ponad dwóch lat nie jestem w stanie go odwiedzić, choć mam na to ochotę. Chciałbym do niego powędrować, by schwycić tam na powrót „kawałek mojej pięknej młodości”, subtelną radość i nostalgię. Myśląc o minionych latach, o skromnym rynku i otaczających go zaułkach, czuję co najmniej zachwyt. Pamiętam, jak rozmarzony szedłem przez ciemny wieczór do małego mieszkania rodziców, a moje wspomnienia biegły wszędzie, budząc w pamięci zapomniane obrazy i sny. Zastanawiałem się także nad tym, czego będąc małym chłopcem oczekiwałem od życia, i jak rozpaczliwie mało się z tego urzeczywistniło.

Lua Ribeira

W mojej samotni delektuję się pożądanym spokojem, zanurzam się w ciszy i nikt jej zazwyczaj nie zakłóca. Przychodzi ona z wiatrem wieczoru, piękna i dziwna zarazem, pozbawiona zbędnego gadania, rozkwitająca w zorzy zmierzchu. Staram się nasłuchiwać jak zasypia ziemia, jak dźwięczy ostry sygnał spóźnionego samochodu, a z drugiej strony przez wiadukt przesuwa się żelazny pociąg. Kiedy trzymam w dłoni filiżankę gorącej, parującej herbaty, włączam płytę z pierwszym koncertem fortepianowym Brahmsa i chłonę jego masywny zew. Dźwięki unoszą się w czerwonawym świetle zmroku i płyną przez szeroko otwarte drzwi do kuchni. Z ich nieustraszonego pochodu, blasku lampy i kruchego kubka płyną łagodne korowody wspomnień. Nadchodzi godzina, w której już nie pracuję i nie czytam, a wyobraźnia i tęsknota snują swoje zachwycające pląsy. Świat staje się „zagadkowy i niewytłumaczalny”; wszystko urasta do rangi przeżycia, a to, co przeżyte, zakwita pragnieniem. Dalekie i zapomniane dni, są tak obecne i namacalne jak stół i pokój, w którym tkwię, jak własna ręka chcąca pochwycić miniony obraz czy akord. To piękne i przyjemne tak siedzieć na miękkim fotelu, mieć własny dach nad głową, drobnymi łyczkami pić cejlońską herbatę, oddawać się frazie Brahmsa. Czy to istotnie jest szczęście?

(więcej…)
Published in: on 5 czerwca 2023 at 11:29  Dodaj komentarz  
Tags: ,

Próżność pisarza

Micha Bar Am

Nie należę do ludzi, którzy są w pełni świadomi własnego postępowania; rzadko wierzę też w wyraźne pobudki kierujące moim bądź cudzym działaniem. Zasada przyczynowości istnieje „tylko w myśleniu, nigdy zaś w życiu” (H. Hesse i nast.), powody naszych czynów są zatem niejasne. Być może świat zaludniają ludzie w pełni uduchowieni, niemający już nic wspólnego z naturą, którzy w swoich czynnościach potrafią rozpoznać „nieprzerwany łańcuch przyczyn” i odwołują się wyłącznie do świadomości, ja jednak taki nie jestem i nie spotkałem nikogo takiego na przestrzeni mojego ponad pięćdziesięcioletniego życia. Jak zatem tłumaczyć dany uczynek lub zajście? Hesse twierdzi, że ludzie nigdy nie działają z pewnego, konkretnego powodu, lecz wyobrażają sobie, że tylko tak jest i jeszcze próbują to wmówić innym. Idąc tym tropem, zadaję sobie pytanie z jakiej to przyczyny osiadłem trzydzieści lat temu w innym mieście i czuję coraz większy niepokój. Źródła i motywy mojego zachowania komplikują się i sięgają w odległą przeszłość; nie układają się w „zwartą linię przyczyn i skutków”, lecz tworzą raczej niepojętą sieć o wielu oczkach, której nie potrafię uchwycić.

Jeden ze szkolnych przyjaciół skarżył się, że nigdy go nie odwiedzam, kiedy z rzadka przyjeżdżam w rodzinne strony. Jest to do pewnego stopnia prawdą, gdyż stałem się człowiekiem wygodnym i delikatnym, ceniącym sobie spokój samotności i osiadły tryb życia, istotą, dla której pomysł podróżowania pociągami i busami nie ma w sobie nic powabnego. A przecież już sama nazwa miasta, w którym wzrastałem, kryje w sobie jakiś urok i tajemnicę, budzi falę skojarzeń i miłych wspomnień, pogodnych wizji i długich rozmyślań. Jest to stare i sympatyczne miasteczko w Wielkopolsce, siedziba mego liceum i kilku innych szkół, do których cierpliwie uczęszczałem. Niewiele tu zabytków: drewniany kościół św. Floriana, figura Maryjna na Rynku, klasztor sióstr służebniczek – na pewno nie one zmuszą mnie do ruszenia w drogę. Ale w duchu miasta, jego uliczkach i skwerach, kryje się coś poetyckiego i dziecinnego, mającego dla mnie szczególny urok. Snuję na jego temat fantazje i nasłuchuję czarownych dźwięków przeszłości; z nich wyrasta moje zainteresowanie tym miejscem, tak kruchym i omal mitycznym.

Micha Bar Am

Kiedy odwiedzam moją matkę, znajduję cenne chwile na przemaszerowanie po miejskich ulicach i placach, chłonę uroki lata i jesieni, czuję gotowość do pozostania tu na dłużej. W dźwięki, zapachy i widoki wplatają się nikłe marzenia i wspomnienia. Przywołuję legendy, zabawy i ukochane baśnie: krajobraz mojego dzieciństwa. Przez długie lata ani rodzinny dom, ani miasto, w którym upłynęły moje młodzieńcze chwile, nie miały dla mnie magicznego uroku; widywałem je bez refleksji, traciłem z oczu. A przecież w tych wyobrażeniach skupiło się wszystko, co łączyło mnie jeszcze z mą małą ojczyzną i ludźmi tam zamieszkującymi. Myślę o tym w chwilach życiowej próby, gdy wokół widzę tylko troski, przykrości i kłopoty, a żadnych stron radosnych, i gdy straciłem szansę ucieczki. Jestem istotą tkwiącą w sennym i nieruchawym zaciszu, „człowiekiem gabinetowym”, niedającym już się skusić na wyjazd, który byłby uciążliwym obowiązkiem, i w którego sens już przestałem wierzyć.

(więcej…)
Published in: on 20 Maj 2023 at 9:21  Dodaj komentarz  
Tags:

Duc in altum

Alex Webb

Rozmyślania i zastanawianie się nad sobą nie ma żadnej wartości – poucza Hermann Hesse – człowiek nie postępuje przecież tak, jak sobie umyśli”. Przeciwnie, każdy nasz krok jest stawiany bez namysłu, jedynie z ukrytej woli. Pragnienie jest „barwnym płomieniem”, który wabi i przyciąga wzrok; wybucha on w ciemnościach i rychło w nich przepada. Jest chwilową radością i próbą porozumienia pomiędzy ludźmi, których rozdziela przepaść. Każda istota ma coś własnego tylko dla siebie i nie może się tym z nikim podzielić. Każdy z nas ma swoją własną duszę i nie może jej połączyć z żadną inną. Dusze są jak „kwiaty wrośnięte korzeniami” i jedna z drugą się nie zespoli, nawet jeżeli dwoje ludzi się zbrata i są ze sobą blisko. Kwiat przecież nie może oderwać się od swoich korzeni! Tak samo rodzice, którzy nas kochają i pragną przychylić nieba, chętnie przekazują nam w spadku rysy twarzy, może nawet rozum, ale nigdy duszę. Jest ona dla nich obca i nie może być zrozumiana, a to właśnie jest w niej najważniejsze. Duszę dostaje każdy nową.

Przez dłuższy czas sądziłem, że będę w stanie cośkolwiek pojąć z duszy moich bliskich i dotrzeć do ich wnętrza, ale to okazało się niemożliwe. Zostałem samotny i rozczarowany, oskarżając bardziej samego siebie niźli ich; zanurzyłem się w życiu, którego istnienia nigdy nie podejrzewałem. Samotność ma gorzki posmak; żaden Bóg, żaden szatan, nie prowadzą do niej, tylko własne uczynki rzucają w sam środek „nieznanego, bezimiennego oceanu”. Straciłem sen; wiele nocy leżałem wydany na pastwę bolesnych i upokarzających uczuć: nienawiści do miejsca pracy i bliskiej mi osoby, litości nad samym sobą i bezradności. Wzbudzały one we mnie potrzebę tłumaczenia, pocieszania się i usprawiedliwiania. Grzęznąłem w gąszczu najskrytszych i najbardziej niebezpiecznych wspomnień, sprzeczne uczucia dławiły mnie bez końca, leżałem w stanie, którego ciężko było doświadczać. W wielkim napięciu siadałem wówczas na łóżku i próbowałem ogarnąć sytuację; chciałem raz na zawsze z tym skończyć. Ale wciąż wracało to samo: trwałem skulony i bezbronny, z pulsującą głową i boleśnie ściśniętym sercem, do cna przerażony, jak „ptak naprzeciwko węża”: zarazem urzeczony i sparaliżowany strachem.

Alex Webb

Przeznaczenie nie przychodzi z zewnątrz – dojrzewa w nas samych. Koszmarny lęk, jeśli nie ma jak jemu przeciwdziałać, pochłania radość krok po kroku i odbiera rozum, aż doprowadza do ostateczności, do runięcia w przepaść. Nie potrafiłem rozeznać się w tym wszystkim, czułem, że znajduję się na początku jakiejś niepojętej drogi. Nie byłem w stanie jej ogarnąć i uporządkować, skupić się i odnaleźć wątek. Całość pozostawała przede mną niewidoczna, nie układała się w jakiś kształt możliwy do zniesienia. Ale i na ten wysiłek, jakiś ostatni zryw, nie mogłem się zdobyć, przekraczał on moje siły, po prostu „nie było mnie na to stać”. Wtedy rejterowałem i wybierałem „stronę swego lepszego ja”, posadę szarego urzędnika i przyzwoitego małżonka, porządnego obywatela i ojca. Nie umiałem i nie chciałem zaakceptować tajemnego pragnienia serca, jego cichych podszeptów, nigdy ich nawet nie poznałem, a one kierowały mnie niepostrzeżenie w stronę jeszcze większego bólu i niezrozumienia. Starałem się tylko na własny rachunek przeżyć jakoś to moje nielubiane życie.

(więcej…)
Published in: on 14 Maj 2023 at 11:32  Dodaj komentarz  
Tags:

Ars scribendi

Lawrence Alma Tadema
Lawrence Alma Tadema

Lektura „Gry szklanych paciorków” uprzytomniła, iż należę do grupy szczęśliwców zdających się z góry przeznaczonych do kontemplacji, ascezy i modlitwy, bardziej aniżeli do działania i służby cywilnej. Kwestie egzystencji oddanej w pełni psyche nigdy nie były mi obce, cechuje mnie cicha i promienna zgoda, z jaką urzeczywistniam swój los, talent i przeznaczenie. Pociąga mnie głos wewnętrzny ostrzegający przed złym działaniem i podejmowaniem błędnych decyzji; jest on wolny od przygnębienia i fanatyzmu, pozwala za to na poznanie spraw ukrytych i ewidentnie tajnych. Zabawa myślami nie jest bezpieczna, łatwo z jej strony doznać zagrożeń i złudzeń, a przecież prowadzi się ją uroczo, przekonująco i pięknie!

Kiedy opublikowałem swój pierwszy esej, małe miasto i jego klimat wydały mi się zaczarowane i do cna odmienione. Przeżyłem akt powołania, coś na kształt sakramentu, „unaocznione i powabne rozwarcie się świata ideału” (H. Hesse i nast.). Uniwersum to znane mi było dotychczas jedynie ze słyszenia tudzież natrętnych marzeń. I nagle świat ów zaistniał w moich oczach, nie gdzieś w oddali, przeszłości czy przyszłości; nie, był tu i teraz, uparcie trwał i promieniował. Z niego nadeszło wezwanie, dosięgło mnie, szarego i cichego człowieka prowincji, prawdziwe powołanie, „magiczny akt uświęconej godziny”! Doświadczenie to zainicjowało głębokie zmiany w moim życiu, wprowadziło wyraźną cezurę pomiędzy teraźniejszością a czasem minionym, dniem wczorajszym a przyszłością. Ta czarodziejska publikacja spełniła to, co od dawna tkwiło w moim sercu, spowodowała wybudzenie się z przewlekłego snu, zmianę otaczających mnie okoliczności. Sedno tego doświadczenia było jedno: dusza została wstrząśnięta i wywyższona, a wszystkie fantazje i przeczucia uzewnętrzniły się i odmieniły rzeczywistość.

Lawrence Alma Tadema

Pisanie sprawia, że czuję się zdolny do wszelkich osiągnięć. Z „nieznaną sobie miękkością” oddaję się szmerom wiatru i szemrzącej mżawce, snuję niewybaczalne marzenia, wpatruję w ogród niczego nie pojmując a przeczuwając wszystko. Ogarnia mnie tkliwa życzliwość i chęć zrozumienia wszechświata, pragnę bez końca porzucać własne ja, pociągać je ku sprawom wyższym, ku tajemnicy i blaskowi. Z mego wnętrza wypływają czystość, szlachetność i harmonia; pociągają one za sobą jakąś nową nieznaną formę życia: chwile największej szczęśliwości i błogiego samopoczucia. Wszystko nie przynależy już do mnie, żegnam się z twórczą męczarnią, ledwo znoszonym cierpieniem i uciskiem; znikają poczucie winy, zarozumialstwo i pycha, umiera świadomość wyobcowania ze świata. Odrzucam niepokoje i odbieram rozkazy, jak „żołnierz wywołany z koleżeńskich szeregów i awansowany na oficera”.

(więcej…)
Published in: on 15 kwietnia 2023 at 12:11  Dodaj komentarz  
Tags:

Tylko dla obłąkanych (Studium poety)

Hermann Hesse

Nie mam pojęcia czy moja praca wymaga szerszej przedmowy, czuję jednak potrzebę napisania tych kilku stron, na których spróbuję naszkicować swój obraz. Wiem o sobie niewiele, choć znam swoją przeszłość, jej blaski i cienie, i wydaje mi się, że budzę jak najlepsze wrażenie. Jestem mężczyzną ponad pięćdziesięcioletnim, który próbuje ogarnąć książki i płyty w swoim zagraconym do cna pokoju. Prowadzę życie wyjątkowo ciche i zgodne, i tak samotne, że sąsiedztwo skutkujące przypadkowym spotkaniom na schodach i przy śmietniku sprawia, że tak naprawdę nikt nie poznał mnie nigdy. Jestem człowiekiem nietowarzyskim i to w stopniu wręcz niespotykanym, istotą obcą i płochliwą, może nawet z innego świata. I sam już nie wiem, czy moje osamotnienie płynie wyłącznie z osobliwych predyspozycji i przeznaczenia, czy też stało się ono świadomym losem? Można to wywnioskować z tych oto zapisków, z moich niepozornych gestów i napomknięć, które wyrobią w postronnym obserwatorze pewien niejasny obraz. Jest on w zasadzie zgodny z wizerunkiem, mniej czy bardziej kompletnym, który ukształtowała moja znajomość z tymi nielicznymi osobami, z którymi przyszło mi się w życiu spotkać.

„Posłaniec”

Kiedy przyglądam się mojemu mieszkaniu, prowadzącym do niego schodom, oknom, ścianom i wypełnionej po brzegi biblioteczce, moja twarz rozciąga się w lekkim  uśmiechu i można odnieść wrażenie, że wszystko to mi się podoba, a zarazem w jakiś sposób onieśmiela. I chyba mają rację ci, którzy twierdzą, że przybywam z dziwnej krainy, od dawna zapomnianej i niechcianej. Pędzę żywot ani solidny ani rozsądny, lecz nie przeszkadzam innym i nie wyrządzam szkód. Uchodzę za człowieka kreatywnego, budzącego ciekawość i uzdolnionego; moja twarz jest rzadko pozbawiona wyrazu, a subtelna mimika odzwierciedla „interesujące, ogromnie wrażliwe, pełne delikatności i uczuciowości życie duchowe” (H. Hesse i nast.). W rozmowie łamię przyjęte konwenanse i przekraczam granice ludzkiego rozumienia świata. Z głębi mojej istoty wypowiadam zdania, którym należy się podporządkować; jest w nich tyle przemyśleń o sprawach ducha i wiedzy, jakimi odznacza się człowiek prawdziwie uduchowiony i całkowicie wyzbyty próżności. Nie pragnie on błyszczeć, na siłę przekonywać innych albo za wszelką cenę zmuszać do przyjęcia osobistego poglądu, nie mówiąc już o postawieniu na swoim! Hesse obdarza taką istotę mianem „wilka stepowego”, które oznacza byt bezpretensjonalny, stroniący od zapobiegliwej krzątaniny, karierowiczostwa i nadętości; gry zarozumiałej, płytkiej i beznadziejnej. Cała powierzchowność i pseudo-uduchowienie moich czasów, tak obca mi mentalność i niskość poglądów przenika bezwolnie do mojej głębi, dotyka przerażonego serca i budzi zwątpienie myśliciela „wtajemniczonego w godność i sens życia ludzkiego”. Rodzi także niecodzienne i przejmujące osamotnienie, powolne zamieranie.

(więcej…)
Published in: on 17 października 2022 at 9:29  Dodaj komentarz  
Tags:

Poeta w poszukiwaniu Absolutu

the-day-of-the-god

Paul Gauguin

Nie jestem dla mnie weselem, nie cieszę samego siebie. Przechadzam się lekko po parku, mijam jego różane ścieżki, zachwycam kasztanami. W ich bladym cieniu oddaję się bóstwu kontemplacji, odprawiam codzienną pokutę, pogrążam w rozważaniach, składam ofiarę z samego siebie. Moje gesty są pełne godności, jedyne i przynoszące radość. Skromne myśli i subtelne refleksje napływają z falą pobliskiej rzeczki, biegną ku roziskrzonym gwiazdom i wyciągają się ku rozżarzonym promieniom słońca. W upale marzę o nauce, która ukoi wszelkie wątpliwości, odczuwam w sercu niezadowolenie; czuję, że miłość matki i radość z posiadania przyjaciół nie na zawsze i nie po wszystkie czasy będzie mnie uszczęśliwiała, nie na zawsze mnie zaspokoi, nasyci i dopisze. Kościół i jego nauczyciele przekazali mi już największą i najlepszą cząstkę swojej mądrości, przelali całe bogactwo w to niecierpliwe naczynie, a jednak nie napełniło się ono do syta, umysł dalej znosi męki niedostatku, dusza nie jest spokojna, serce nie doznaje uciszenia.

Codziennie przed mszą, maczam dłonie w wodzie święconej, i boję się, że jest to tylko woda, nie ma siły zmazania grzechów, nie gasi pragnienia ducha, nie niweluje uporczywego lęku. Wzywanie Boga jest piękne, ale czy ono wystarczy? Czyż świat ten nie jest dziełem Najwyższego i Jedynego, czy Jezus nie był stworzeniem jak każdy z nas, podległym czasowi, przemijalnym? Tak wiele pytań błądzi po mej głowie. Czy dobre jest, rozumnie i wzniośle składać ofiarę z samego siebie? Komu oddawać cześć, jeśli nie Jemu, jedynemu? Lecz gdzie Go szukać, gdzie On przebywa, gdzie bije wieczne Jego serce, gdzie? Hesse odpowiada: „W naszej własnej jaźni, w tym najgłębiej ukrytym, niezniszczalnym pierwiastku, który każdy nosi w sobie”? Idę więc dalej i pytam, gdzie jest ta nasza jaźń, a może dusza, gdzie ten najbardziej tajemniczy i niezniszczalny pierwiastek, tchnienie Boga? Nie pochodzi ono ani z ciała ani z kości, nie jest też świadomością ani myślą; więc gdzie jest? Jak dotrzeć do siebie, jeśli nie przez Chrystusa, czy warto szukać innej drogi, innej duchowości? (więcej…)

Published in: on 1 października 2019 at 11:50  Dodaj komentarz  
Tags:

Męstwo poety

William Blake

Najchętniej piszę przy pełnym świetle, w cieple otulającego świat słońca, w domu lub na ławeczce pobliskiego parku, gdzie gorące promienie załamują się na bujnym listowiu drzew. Chłód parkowej gęstwiny lśni srebrzyście zachęcając do podjęcia pracy i przemawiając do mnie czymś nowym. Czuję, że w tej rozmyślnie wybranej samotni znajduję rozwiązanie i oto przepełnia mnie żar wykonania dobrej, niezwykłej pracy, której siła polega nie na uchwyceniu zgodności z otaczającym mnie życiem czy na jego wzniosłym odtworzeniu, ale na tym, że ten niewzruszony i tajemniczy byt, ta nieznosząca sprzeciwu natura, rozdziera się na mgnienie oka gwałtownie, i ujawnia gniewny, potężny oddech rzeczywistości.

Przystępuję do pracy, lecz odczuwam nieuwagę i rozproszenie, i natychmiast doświadczam wewnętrznego wzburzenia. Nie jestem w stanie odnaleźć czystej koncentracji, która sama z siebie przedkłada dobre pomysły. Odsuwam od siebie klawiaturę, biorę do ust filiżankę gorącej herbaty, wypijam ją, i zdecydowanym krokiem wychodzę na dwór. Pobliska rzeczka mieni się srebrzystym refleksem, na zewnątrz bucha letni dzień, a przeniknięty blaskiem słońca park rozbrzmiewa licznymi ptasimi głosami. Spoglądam w komórkę i włóczę się bez celu, patrząc na rozsłonecznione ścieżki i nasłuchując uważnie w stronę mieszkania; krążę koło placyku ze zjeżdżalnią i piaskownicą. Z ulotnym zainteresowaniem chłonę wysokie korony kasztanów, obsypane kwieciem lipy i uchronione przed piłą topole, gdzie pośród masy liści i stożków kwiatów rozlegają się ciche brzęczenia pszczół i bzykanie komarów. W ciszę południa wdziera się dźwięczne uderzenie zegara na wieży kościoła farnego.

(więcej…)

Published in: on 1 października 2019 at 11:07  Dodaj komentarz  
Tags:

Dziecięce marzenia poety

36

Raoul Dufy

Pewnego dnia, w porze pomiędzy latem a jesienią, siedziałem przy biurku i udawałem, że piszę poezję. Tak bardzo pragnąłem uchodzić za wieszcza, zresztą przez niejednego byłem już za takiego uważany. Spędziłem pół dnia na lekturze, i teraz wpatrywałem się w pomięte kartki arkusza, na którym poprzedniego dnia usiłowałem coś pisać. Na papierze znajdowały się jakieś mądre rzeczy, zanotowane drętwym, archaicznym językiem, mało celne pomysły, męczące opisy, żałosne dywagacje. Byłem rozczarowany tym, co czytałem na swoich kartkach, rozżalony tym, co poprzedniego dnia nanosiłem z niejaką radością i euforią, i co przez popołudniową godzinę rzeczywiście wyglądało jak poezja.

A jednak z tych niepozornych linijek i stronic bije w niebo łuna pięknych i subtelnych uczuć; w ciągu nocy przeistoczyły się one w literaturę, a nie tylko koszmarny zapisany papier, którego w gruncie rzeczy było szkoda. W tej pełnej napięcia minucie zastanawiam się nad czymś, co nieraz już czułem i nad czym się pochylałem z uwagą, to znaczy komiczność i zarazem tragizm mego bytowania, nadąsanie i pretensję do faktycznego pisarstwa, głupotę oraz naiwność. Nadaremno usiłuję stworzyć za pomocą miłości własnej i uwielbienia dla minionej poezji coś, co mogłoby dorównać realnym wierszom. Nie pomogły nawet pusząca się naukowość ani wyczulony słuch, wiedziałem, że z naśladownictwa i nagiego wyksztalcenia nic zgoła nie da się stworzyć. (więcej…)

Published in: on 27 września 2019 at 9:18  Dodaj komentarz  
Tags:

Demony poety (2)

800px-Vasily_Kandinsky_-_Composition_No_4

Wassily Kandinsky

Pogodny nastrój długich lipcowych dni już dawno minął. Czułem się wówczas jak gdybym przybił szczęśliwie do wyspy, drobnego punktu wypełnionego niemożliwym spokojem. I tak już ze mną jest zawsze – zaledwie polubię jakiś stan, ledwo sprawi mi on niekłamaną przyjemność, wszystko odchodzi i nagle gaśnie we mgle. A ja kontynuuję ten żywot, daremny i pełen żalu, trawiony ogniem niezaspokojonych pragnień, nieprawdopodobnego oczekiwania, które jakże często doprowadza mnie na skraj wariactwa i wściekłości. I nienawidzę czasem innych ludzi, gdyż ich obraz tkwi we mnie samym. Nie oburza mnie bowiem coś, czego we mnie samym po prostu nie ma.

***

Do samotności przywykłem od dawna, nie ciąży mi ona zupełnie, nawet w rozochoconym towarzystwie. Zawsze zajęty sobą, zawsze ze sobą sam, tak gorączkowo pragnący wreszcie przeżyć na jawie coś innego, wyjść choć na chwilę z wąskiego kręgu mojego „ja” na świat, nawiązać z nim sojusz bądź pojąć walkę. Niekiedy, przebiegając wieczorem ulice, gnany niepokojem do utraty tchu, nie mogę ot tak wrócić do domu, zawołać do najbliższego okna, zaczaić się daleko za rogiem. I uznaję to wszystko za męczeństwo, i nie kryję się z myślą, że kiedyś naprawdę skrzywdzę się. A jednak tego nie robię! (więcej…)

Published in: on 27 września 2019 at 8:59  Dodaj komentarz  
Tags:

Demony poety (1)

Hermann Hesse

Hermann Hesse

Czuję jak wiele zapachów i smaków dzieciństwa nawiedza teraz moje wnętrze, przenikając do głębi, wyrażając się to żalem za utraconą przeszłością, to wewnętrznym dreszczem spełnienia. Przez pobudzoną pamięć przebiegają wartko ciche i zacienione uliczki, jasne domy i wysmukłe kościoły, uderzenia zegarów i ludzkie twarze. Widzę nasze przytulne mieszkanie skrywające swe drobne tajemnice i pełne nadziei, ale również lęków przed sennymi zmorami. Nęci mnie ono rozgrzanym powietrzem z kaloryferów, pachnącym ciastem i golonką, delikatnym suszem owoców i grzybów.

Dzieciństwo… Splatały się w nim dwa światy rozpostarte pomiędzy dniem a nocą: świat domu rodzinnego, dostępny na każde zawołanie, ciasne mieszkanie wypełnione głosem rodziców i brata, oraz świat inny, ten drugi, inaczej pachnący, mówiący i domagający się usilnie czegoś ode mnie, czegoś, co nie zawsze rozumiałem. Dom rodzinny był mi na wskroś znany, przenikał mnie miłością i surowością moich najbliższych, rozsądkiem i obowiązkami. Był to świat pogodny i łagodny, lśniący jasnością i czystością, spowity uprzejmymi słowami, życzliwością, i „dobrymi, umytymi rękoma” (Hermann Hesse i nast.); pachniał on czystą odzieżą i pięknem naszych uczuć. Nie śpiewano w nim chorałów, jak pisze Hesse, ale obchodzono podniośle święta, pokonywano drogi proste i trakty prowadzące w przyszłość, brano na siebie „obowiązki i przewinienia, wyrzuty sumienia i spowiedź, przebaczenie i mnóstwo drobnych postanowień” – a wszystko to skąpane w miłości i szacunku rodziny. Tak, to był świat życia czystego i pięknego, uładzonego i spokojnego. (więcej…)

Published in: on 20 września 2019 at 12:20  Dodaj komentarz  
Tags: