Rękodzielnik

Steve McCurry

Istnieje tylko jedna ochrona na tym świecie – bezimienność. Kto nie ma własnego imienia jest nietykalny, nie można go zawołać i do niego się zwracać. Bezimienny trwa w pokoju, żyje w chwili, w której nic się nie dzieje i nic mu nie może się przytrafić. Jest „wyzwolony z wszystkich powiązań i splotów” (H. Broch i nast.); nie ma swojego miana i nie chce już mieć żadnego, nawet tego, którym wołała go matka. I ja wzrastałem w takim przekonaniu, jak się okazało, bezsilnym i bezużytecznym. Po ciosach, jakie doznałem w życiu, nie chciałem już dłużej oglądać mieszkania, w jakim przeżyłem dziewięć lat, i przeniosłem się do garsoniery, w której zakwitam nie niepokojony przez nikogo. Nie do pomyślenia dla mnie jest także, by szukać szczęścia w powtórnym związku, zresztą z każdym dniem staje się to coraz bardziej niemożliwe. Jestem samotnym panem „silnym przeszłością i silnym teraźniejszością”. Niemniej z upływem lat i bezpowrotnym zbliżaniem się do starości, czuję, że moja samotność – aczkolwiek wybrana i dobrowolna – zaczyna mi powoli ciążyć.

Jestem wolnym duchem i „rękodzielnikiem”, jednak czasy obecne nie sprzyjają rękodziełu; są wrogie sztuce wyższej, precyzji wypowiedzi i ideowości. Są to czasy, w których nie ma już zapotrzebowania na rozważania metafizyczne, na frazy o bycie i istnieniu. Książki o tym nie mówią, stały się towarem fabrycznym, wyrabianym „bez miłości, nieelastycznie”. Kto by chciał jeszcze mieć z nimi coś wspólnego? Artysta czuje niechęć do współczesności, do „pszczelej społeczności” ludzi, przyziemnej dyscypliny i troski o zabezpieczenie. Jest niczym wypędzony z fabryki robotnik: Choć zagubiony, tylko on może się wznieść na wyżyny swobodnego działania, tylko on jeden kontynuuje dzieło Boga i własnymi rękami stwarza coś nowego. Marzy, aby świat został uwolniony od dyktatu pieniądza i pożerającej chciwości „odtąd i po wszystkie czasy”.

Steve McCurry

Żyjesz samotnie i bez wynagrodzenia, ponieważ boją się twojej ogromnej wartości” (R. Tagore). W miarę upływu lat, nie staję się bardziej religijny i praktykujący, lecz za to bliski i oddany Bogu, a moje oczy szeroko otwierają się na Jego czyn. Próbuję go opisać, lecz tylko „naprawdę widzący” jest w stanie tego dokonać. Poetycka fraza przyswaja buczenie trzmieli i dzwonki skowronków, bawi się pieśnią wędrowca, zamienia niewidzialne w widziane, uderza w wysoki ton. Głos pisarza przekracza teraźniejszość i jej ograniczenia, wypowiada przeszłość i wybiega w przyszłość; wyczuwa życie w tym, co nieżywe, w „pozornie martwej materii”. Jego przenikliwość wywodzi z nicości pewien kształt, naśladujący dzieło Boga; ogarnia ono całe istnienie, całą jego istotę.

(więcej…)
Published in: on 11 czerwca 2023 at 6:53  Dodaj komentarz  
Tags:

Lunatycy

Hermann Broch

Hermann Broch

Człowiek spowity w mundur jest przesycony świadomością wypełniania pewnego właściwego mu sposobu życia i tym samym zapewnia sobie względne bezpieczeństwo w przyrodzie. Mundur jest obrazem ustanawiania porządku w świecie i eliminowania z życia tego, co miękkie, zacierające się i płynne. Mundur zakrywa to, co w człowieku nieokreślone i delikatne i oto mężczyźnie, który codziennie przyobleka się w mundur, dana jest „druga, gęstsza skóra”. Jest ona symptomem trwalszego i właściwszego egzystowania. Człowiek zamknięty w mundurze „niczym w futerale”, pozapinany na paski i klamry, szybko zapomina o tym, co ma pod spodem a towarzysząca mu niepewność życia ulega oddaleniu bądź nawet eliminacji.

***

Hieronymus Bosch: Kuszenie św. Antoniego

Hieronymus Bosch: Kuszenie św. Antoniego (I)

Niegdyś Kościół panował jako sędzia nad ludźmi i każdy z nich miał świadomość, iż jest grzesznikiem. Teraz grzesznik osądza innego grzesznika, a wszystkie wartości na świecie padają pastwą anarchii. Szata duchownego, odcinająca się od mundurów i odzienia ludzi pełniących różne funkcje, była w przeszłości czymś nierzeczywistym w stosunku do innych szat. Teraz zaś prześwituje spod niej ziemska świeckość pragnąca czegoś pozaziemskiego. A podnoszenie tego co ziemskie na wyżyny absolutu jest zawsze romantyzmem.

***

Bywają wieczory wiosenne, podczas których zmierzch trwa daleko dłużej aniżeli wynikałoby to z astronomicznych obliczeń. Rzadka połyskliwa mgła osiada welonem na miasto i nadaje mu piętno wolnego wieczoru, który poprzedza dzień świąteczny. Światło plącze się w tej przyćmionej, szarawej mgle i tkwią w niej jeszcze jasne nici, jakkolwiek ona sama już sczerniała i przyoblekła się w aksamit. (więcej…)

Published in: on 7 grudnia 2013 at 10:12  Dodaj komentarz  
Tags: ,

Kuszenie poety (II)

Martin Parr

Martin Parr

Lato ściągnęło przestrzeń kosmiczną ku ziemi i sprowadziło ją do szemrzącego echem zagajnika, w którym króluje czyste marzenie. Porusza się ono wraz z ludzkim oddechem,  przepływa strumieniem pośród snu, wzlatuje tchnieniem zmieniającym się ustawicznie, jak gdybym tkwił w sercu tego lasu, którego wierzchołków i korzeni nie sposób odróżnić i gdzie człowiek i sen wzajemnie się przenikają, noc w noc, dzień w dzień. I wówczas lato zwalnia mnie od rozlicznych pytań, jakie zamierzam stawiać życiu, oczywiście nie ma ono przygotowanej odpowiedzi, a tylko sprawia, że już nie mam żadnych pytań. I jest mi tak lekko na sercu.

***

Dookoła mnie słońce wyławia iglasty kobierzec, odłamane gałęzie i skrawki rzadkiej ściółki. Drzewa obsiadają gęsto liście, których zielone żyłki korespondują z barwą mchu i tak przypominają skórę płazów. Twarda, spękana ziemia obejmuje pnie z przylepionymi kroplami żywicy. Splecione czernią wysokie konary dźwigają się do błękitnej wieczności, a senne brzęczenie owadów wtapia się w przejrzysty obłok lata, jak sen wtopiony w sen, świetlistość płynąca z duszy.

***

Martin Parr

Martin Parr

Przepełniło mnie osłupienie, które nie wypływało z obfitości życia, ile ze mnie samego, którego tu a nie gdzie indziej umieszczono, stworzenia związanego z wszelkim innym stworzeniem, poruszającego się na nogach poprzez poranną rosę i chwytającego jasny dzień. A przecież jestem tylko złudnym snem wobec wszystkich innych snów, które noszę w sobie wędrując poprzez deszczowe pole i wyczekując blasku słońca. Wnikam w jego chłodny cień, samemu będąc tylko kroplą rosy, która w mgnieniu oka wyparuje. Słyszę kukanie kukułki i śpiew słowika, przemieszczający się z krańca na kraniec aż po granice pojmowania, najdalszy kres mojej jaźni. I niepostrzegalnie zapadam w zdziwienie. (więcej…)

Published in: on 30 listopada 2013 at 9:30  Dodaj komentarz  
Tags: ,

Kuszenie poety (I)

André Kertesz

André Kertesz

I oto siedzę tu przytomnie, ja człowiek niemłody, oczekujący cicho starości i pragnący zrelacjonować coś, co leży już poza mną w bezkształtności, a co było bez dwóch zdań moim przeżyciem. Pragnę to zapisać, a jednak ledwie sięgam do tego pamięcią, tkwię tu pomiędzy wiedzą a zapomnieniem, które przebiegają przez moje życie, wyłaniając się, to zapadając w otchłani, a czasem całkowicie znikając, tak osobliwie, jak za przyczyną czarodziejskiej różdżki. Jak gdybym w pełnym blasku słońca roztapiał się nagle w szczerym polu, wchłaniany przez nagą przestrzeń i szarpany przez czas, wciągnięty w jedno i drugie. I tak dzień za dniem spędzam w niejasności.

Takie są moje lata, takie ich szczęście i obowiązki. A mimo to ogarnia mnie owa bezkształtność, wynikająca z wady mej duszy, z której wypływają fragmenty większej całości, jakiejś wiedzy nie do ogarnięcia, zastrzeżonej przede mną, niemogącym osiągnąć doskonałości. A przecież ta wiedza jest czymś dostępnym całej ludzkości, gdy mnie tymczasem przypadają jedynie jej fragmentaryczne urywki. I nie jestem w stanie pokonać niemoty takiego życia.

André Kertesz

André Kertesz

Ta płynność i niejasność istnienia i jego języka stały się tak przemożne, iż zmuszają mnie, abym ich pragnął wbrew własnej woli, żądał z odrazy. Ciągną one za sobą jakąś nieopisaną katastrofę, nieodparcie zmierzają  do czegoś nieuniknionego, co przenika na wskroś świat. To powszechne zagrożenie wzbudza we mnie lęk, iż nieuchronnie utracę swoje życie, jego radosną różnorodność, o ile nie wyrwę się z niego, choć bowiem „człowiek jest bardzo różnorodny, nadchodzi moment, w którym raz obrany tor, staje się czymś nieodwracalnym” (H. Broch). (więcej…)

Published in: on 30 listopada 2013 at 9:06  Dodaj komentarz  
Tags: ,

Egzaltacja poety

Max Klinger, ---

Max Klinger, —

Literatura żywi się zaledwie garstką nieznośnych faktów, które niczym „Hamlet we fraku” występują w coraz to nowym przebraniu. W gruncie rzeczy można by się nawet posunąć do twierdzenia, że każde dzieło literackie nosi w sobie zalążek wszelkich utworów pozostałych.

***

Niespiesznie sunąc pod górę wyszedłem w pobliżu lasu. Droga, po której podążałem, była wąską i wyschłą w słońcu wstęgą, kruszącą się w martwej trawie, znaczoną koleinami wyżłobionymi przez pojazdy. W powietrzu dał się odczuć zapach wiosennych upraw rozdzierających miękką glebę, które ginęły w płachtach łąki rozpościerającej się pomiędzy bladym żółcieniem nieba a wyrobiskiem nagich jeżyn.

Max Klinger, ---

Max Klinger, —

W krysztale tego widoku zamilkła gawiedź mego wnętrza a ciche tętnienie krwi uspokajało rozdarte skronie, ustępowało frazie subtelniejszej, niedosłyszalnej, nieuchwytnej. Była to jakby oda towarzysząca ludzkości stale i niezawodnie, jak samo myślenie, jak pamięć istnienia wyłaniająca się z wszechświata, lecz niedostępna łatwo wszystkim, gdyż taką muzykę wolno wyłowić jeno niewielu.

Zielony poszum pęczniejącego listowia, co wplatał się w nagość krzyży, i który chłonąłem z zachwytem, stał się lekkością bytu, znikomym symptomem chwili, podczas gdy „dla Mozarta stałby się jedną ze srebrnych belek stropowych niezachwianej logiki” (H. Broch). Samo wrażenie było heroiczne, jak w symfonicznym scherzo Brucknera, gdzie pastoralność przenika się z czystą grozą, której potęga tkwi w mroku. I efekt ten był na tyle silny, że stał się bolesny i tragiczny, jak ostateczne pożegnanie z człowiekiem, którego duch tkwił tu niepostrzeżenie, lecz który odszedł nie mając nigdy poznać miejsca. (więcej…)

Published in: on 27 października 2012 at 10:21  Dodaj komentarz  
Tags: ,

Lekkie rozczarowania Hermanna Brocha

Hermann Broch

Hermann Broch

Tadeusz Różewicz: „Czytał książkę / było popołudnie niedzielne w mało znanym mieście w Europie Środkowej (…) / poczuł, że musi się zdecydować, że powinien coś uczynić / zaraz / przecież czekał dwadzieścia lat / wiedział, że musi wybrać / że to ostatnia chwila / chciał się ruszyć, ale nie mógł sobie przypomnieć o co chodzi / zapominał coraz głębiej / inni ludzie poruszali się obok żywo / rodzili się i umierali w pośpiechu”.

Letnia niedziela, zbierając się z wolna ku odejściu, przykrzyła się i rozwlekała w zastygniętą niedbałą pozę, która była karykaturą pozostałych dni tygodnia. Złożony w swoim pokoju twórczą niemocą i prostracją, przysiadywałem na kanapie i pozwalałem przesiąknąć się do cna spleenem, jaki wykluczał wszelką pracę. W tej bezczynności nasłuchiwałem głosów kościelnej sygnaturki i rozmyślałem o kancelarii, która pragnęła wyciągnąć po mnie szpony. Niekiedy rozwijałem w niej działalność doprawdy wyjątkową. Częściej pędziłem dnie w jaskrawej bezpłodności, przy czym moje pragnienia nie przestawały żywo krążyć wokół możności wyrwania się stamtąd na światło dzienne i pozostania niezależnym.

Wassily Kandinsky, ---

Wassily Kandinsky: Murnau, pociąg

Dręcząca mnie irytacja wzrastała z każdą minutą a opieszałość zawiadująca całym jestestwem potęgowała ospałość i chorobliwy brak decyzji. Nie chciałem naciskać Losu, pragnąłem dać mu wolną rękę i podporządkować się wyrokom, oczywiście z właściwą sobie czujnością, ba, nawet przebiegłością, o tyle potrzebniejszą, że „ta instancja decydująca wypracowała sobie osobliwy system kierowania moją osobą” (H. Broch) – ściągała mi na kark nieprzyjemności, które musiałem jakoś znosić. (więcej…)

Published in: on 7 września 2012 at 11:32  Dodaj komentarz  
Tags: , ,