Istnieje tylko jedna ochrona na tym świecie – bezimienność. Kto nie ma własnego imienia jest nietykalny, nie można go zawołać i do niego się zwracać. Bezimienny trwa w pokoju, żyje w chwili, w której nic się nie dzieje i nic mu nie może się przytrafić. Jest „wyzwolony z wszystkich powiązań i splotów” (H. Broch i nast.); nie ma swojego miana i nie chce już mieć żadnego, nawet tego, którym wołała go matka. I ja wzrastałem w takim przekonaniu, jak się okazało, bezsilnym i bezużytecznym. Po ciosach, jakie doznałem w życiu, nie chciałem już dłużej oglądać mieszkania, w jakim przeżyłem dziewięć lat, i przeniosłem się do garsoniery, w której zakwitam nie niepokojony przez nikogo. Nie do pomyślenia dla mnie jest także, by szukać szczęścia w powtórnym związku, zresztą z każdym dniem staje się to coraz bardziej niemożliwe. Jestem samotnym panem „silnym przeszłością i silnym teraźniejszością”. Niemniej z upływem lat i bezpowrotnym zbliżaniem się do starości, czuję, że moja samotność – aczkolwiek wybrana i dobrowolna – zaczyna mi powoli ciążyć.
Jestem wolnym duchem i „rękodzielnikiem”, jednak czasy obecne nie sprzyjają rękodziełu; są wrogie sztuce wyższej, precyzji wypowiedzi i ideowości. Są to czasy, w których nie ma już zapotrzebowania na rozważania metafizyczne, na frazy o bycie i istnieniu. Książki o tym nie mówią, stały się towarem fabrycznym, wyrabianym „bez miłości, nieelastycznie”. Kto by chciał jeszcze mieć z nimi coś wspólnego? Artysta czuje niechęć do współczesności, do „pszczelej społeczności” ludzi, przyziemnej dyscypliny i troski o zabezpieczenie. Jest niczym wypędzony z fabryki robotnik: Choć zagubiony, tylko on może się wznieść na wyżyny swobodnego działania, tylko on jeden kontynuuje dzieło Boga i własnymi rękami stwarza coś nowego. Marzy, aby świat został uwolniony od dyktatu pieniądza i pożerającej chciwości „odtąd i po wszystkie czasy”.
„Żyjesz samotnie i bez wynagrodzenia, ponieważ boją się twojej ogromnej wartości” (R. Tagore). W miarę upływu lat, nie staję się bardziej religijny i praktykujący, lecz za to bliski i oddany Bogu, a moje oczy szeroko otwierają się na Jego czyn. Próbuję go opisać, lecz tylko „naprawdę widzący” jest w stanie tego dokonać. Poetycka fraza przyswaja buczenie trzmieli i dzwonki skowronków, bawi się pieśnią wędrowca, zamienia niewidzialne w widziane, uderza w wysoki ton. Głos pisarza przekracza teraźniejszość i jej ograniczenia, wypowiada przeszłość i wybiega w przyszłość; wyczuwa życie w tym, co nieżywe, w „pozornie martwej materii”. Jego przenikliwość wywodzi z nicości pewien kształt, naśladujący dzieło Boga; ogarnia ono całe istnienie, całą jego istotę.
(więcej…)