Udręki młodego K.

Alex Mayoli

Obsesyjnie powracam w tych dniach do postaci K., usiłując wycisnąć z tej egzystencji jakiś aspekt pozytywny i radujący duszę. Odczuwam wielkie pragnienie, aby odrzucić od siebie stany lękowe i przelać je na papier albo zapisać w sieci w taki sposób, bym to co ukończone mógł w siebie całkowicie wchłonąć. Pragnę się skoncentrować na sile, która porywa i przeobraża, a potem powrócić znów do siebie, wytchnąć i odkryć się na nowo. Dobra strona pisania polega na tym, że z wyrazistością uświadamiam sobie przemiany, jakim nieustannie ulegam. Wierzę w ich oczywistość, szukam nadziei i wiary, wypieram się zła. W opublikowanych tekstach spotykam dowody, że nawet w stanach wydających się dziś nie do zniesienia, żyłem, rozglądałem się wokół i zapisywałem swe spostrzeżenia. Teraz, gdy jestem mądrzejszy, mogę ogarnąć wzrokiem całokształt ówczesnych postępków i pochwalić nieustraszoność moich dążeń. Kiedy przewijam na ekranie gotowe zdania, nie mogę odnaleźć miejsc nieznaczących, wszystkie wydają się ważne, są pełne żywości, której „nie może odjąć żaden przypadek” (F. Kafka i nast.). Czytam je nieodmiennie spokojnie, wyławiając z ich powierzchni zadziwiające fragmenty. Wróćmy jednak do samego K.

Stanu, w którym tkwił, nie potrafił określić mianem szczęścia bądź nieszczęścia: nie był obojętny, znużony czy słaby, lecz jednocześnie nic go nie ciekawiło. Czuł, że się „opuszcza” i jest niezdolny do pisania; od społeczeństwa i rodziny żądał wszystkiego, czego mu było brak, tęsknił za „zorganizowaniem sił”. Wobec bliskich zajmował pozycję obronną, nie miał „punktu centralnego”: literatury czy miłości, które ujęłyby jego życie w ramę. Stał poza kręgiem ludzkości, ustawicznie spragniony i niespokojny, pełen udręki bez „iskry chwilowego wytchnienia”, mający swój ból, lecz nigdy lekarstwo. Posiadał tylko tyle miejsca, ile go było trzeba dla „obydwu stóp”, tyle oparcia, ile go zagarniały „obie jego dłonie”, mniej aniżeli „sztukmistrz na trapezie”. Zastanawiał się, czy wiedzie żywot pustelnika czy pasożyta? Pustelnikiem był tylko z przymusu, pasożytem – wcale. Był porywany przez nurt zdarzeń, wypływał na powierzchnię, to walczył z nimi jak topielec.

Alex Mayoli

K. wyobrażał sobie, że jest kamieniem, stoi niczym „własny nagrobek”, w którym nie ma szczeliny na zwątpienie lub wiarę. Balansował pomiędzy miłością a odrazą, odwagą i trwogą, nadzieją i beznadziejnością; nie wiedział czy jeszcze w ogóle żyje. Bolała go bujność egzystencji, czuł, że jest dlań przeszkodą, ale równie mocno obawiał się pustki, która zapowiadała złowrogi ból. Chciał być spętany, gdyż uwolnienie z pęt „byłoby jeszcze gorsze”. Spora część jego istoty skłaniała się ku religii, a jednocześnie czuł wobec niej trwogę. Obawiał się, że pod jej wpływem popadnie w nowy zamęt, który by przecież przyniósł szkodę, nie wierzył, że Bóg mógłby go wyzwolić. Te walki umęczyły go na koniec. Doszedł do wniosku, że jedynym powodem jego udręki jest samo pisanie. Wstrząs tym spowodowany zwiększał jego wrażliwość, rozszarpywał go na strzępy, odbierał spokój – nie potrafił już nad sobą zapanować, zewnętrzny zgiełk przenikał do jego środka.

(więcej…)
Published in: on 2 listopada 2023 at 19:27  Dodaj komentarz  
Tags:

Po prostu K.

Lua Ribeira

Uważał, że jego życie jest złożone z dni, które „wchodzą coraz głębiej w uniform monotonii” przypominając zadania karne, kiedy niesforny uczeń musi kilkadziesiąt czy może nawet sto razy przepisać jedno idiotyczne zdanie. Jego egzystencja płynęła cicho, nużąco i niezauważalnie, był wygodny i niesamodzielny. Wszystko zdawało się mu szkodzić, a on to wyolbrzymiał ponad miarę. Każda najdrobniejsza zmiana przerażała go, widział w niej dla siebie wielkie i trwałe nieszczęście. Nazwijmy go K. Był pisarzem, którego pracę powstrzymywały realia życia, widział w nich tylko zagrożenie, bał się utraty niezawisłości. Potrafił nie pisać tygodniami, nie mogąc się w sobie zebrać i rozpalając w swej głowie natrętne myśli. Jego posada w towarzystwie ubezpieczeniowym była mu nieznośną; za nic miał jej łagodność i korzyści, uczciwą płacę, „niepełne natężenie sił”. Czuł, że nie ma nic do stracenia, a przed sobą żadnych widoków, nie potrafił wykorzystać dobra, które go otaczało. Tak, K. był jednostką szczególnie złożoną.

Miał spokojny chód i pewność taką jak inni, ale „jakoś na antypodzie świadomości”. Od wczesnego rana aż po późne godziny nocne przechadzał się po swoim pokoju, chłonąc przez otwarte okno wrzawę ulicy. Znał na pamięć każdy drobiazg, krążył bez celu w kółko. Badał ornament dywanu i ślady, jakie pozostawiło jego zużycie, śledził je aż do najdrobniejszych szczegółów, przemierzał wielokrotnie trasę wokół stołu, spoglądał na sufit, w górę, aż całe pomieszczenie zaczynało drgać. W takich chwilach spostrzegał anioła „przepasanego złotymi sznurami” i z mieczem w podniesionej ręce. Zaprawdę, wyobraźnia K. była nieprzebrana. Uświadamiał sobie na przykład, że kryje się przed ludźmi, nie dlatego, że chciałby trwać w spokoju, lecz aby „pójść na dno”. Osamotnienie było jego nagrodą, ale i karą, nikt wytęskniony nie otwierał mu drzwi; stawał „boleśnie przytłoczony do ściany” i bojaźliwie zniżał wzrok. Chciał odegnać bóle w zapomnienie, w istocie więził samego siebie.

Matt Black

K. nazbyt często znajdował w sobie małość, niepewność i niezdolność do podjęcia decyzji, ustawicznie uciekał w marzenia, śnił na jawie. Miał talent, aby te sny przekuwać w literaturę, usuwać na zewnątrz to, co nieistotne, spychać do rzędu spraw mniej ważnych. Wiódł sam ze sobą „dwugłosy dialog” i wytrzeszczał zmęczone oczy w pustkę, szukał w niej polepszenia. Dręczył go nieodgadniony smutek, którego nie był w stanie przezwyciężyć. Czuł się niezdolny do dźwigania trosk, wiedział, że z ich powodu może zginąć, że go rozbiją „ostatecznie”. Nie potrafił się podźwignąć, jedynie zadowolenie z cierpienia dawało mu punkt oparcia. W takich chwilach przestawał pisać, dochodził do granicy, nie kończył tekstów. Pojawiały się bóle głowy i wielki lęk przed zadaniami dnia. Odnosił wrażenie, że wszystko, co napisał jest miałkie i mierne, i że na tą miernotę skazały go niezadowalające – w jego przekonaniu – warunki bytowe.

(więcej…)
Published in: on 12 września 2023 at 16:15  Dodaj komentarz  
Tags:

Listy do Franza Kafki (III)

Weegee osobiście

Weegee osobiście

Mój pokój jest pusty i nikt nie przejawia o mnie troski; jest tak, jak gdyby pozostawiono mnie celowo, tak przejętego całkowicie swoją sprawą, że pięść wypełnia suche usta i wtłaczam oczy w pustość dnia. Krążę po nim tak jak wówczas w lesie, czyli nigdzie.

Tadeusz Różewicz: „Widzę człowieka stworzonego / na obraz i podobieństwo boga / który odszedł”.

***

Inni mają swoją ojczyznę i wolno im z niej zrezygnować. Jest to może najlepsze, co można zrobić z własną ojczyzną, zwłaszcza, gdy w niej przebywając, jest się stale zmuszonym do wyrzeczenia tego, z czego nie można zrezygnować.

***

Weegee, ---

Weegee, —

Napisałem tekst, który wydaje się jaśniejszy od innych. Tamte oczywiście nie były mniej jasne, ale człowiek „nie miał odwagi dotrzeć do ich jasności” (F. Kafka). W każdym razie jawi się on wytchnieniem, podczas gdy tamte mnie grzebały i już nie na żarty sądziłem, że muszę teraz zamilknąć i spocząć w ciszy bez ruchu, bo może naprawdę umarłem. (więcej…)

Published in: on 6 września 2012 at 9:45  Dodaj komentarz  
Tags: , ,

Listy do Franza Kafki (II)

Franz Kafka

Franz Kafka

Te krótkie ziemskie noce wzbudzają strach przed nocą wieczną.

***

Moje wątpliwości spały w jakimś podziemnym labiryncie, dopóki ich nie wywołałem niemym zaklęciem na światło dzienne. Są takie szare i smutne, i takie też jest ich oddziaływanie.

***

Dwie godziny życia nie są równoważne dwóm godzinom twórczości.

Franz Kafka: „Pismo jest uboższe, lecz jaśniejsze”.

***

Käthe Kollwitz, ---

Käthe Kollwitz, —

Trochę się zabłąkałem w tym życiu i teraz chciałbym, aby ktoś inny poszedł razem ze mną, abyśmy mogli pobłądzić oboje. (więcej…)

Published in: on 4 września 2012 at 7:48  Dodaj komentarz  
Tags: , , ,

Listy do Franza Kafki (I)

Franz Kafka

Franz Kafka

Tomasz Mann: „Mam tylko jedną prośbę, mianowicie, żeby nie ujmować tej rzeczy zbyt poważnie i ponuro; moim zdaniem, musi w niej coś być z groteski, z wisielczego humoru, a niektóre miejsca powinny budzić śmiech, w przeciwnym bowiem razie ludzie nic w tym nie dojrzą”.

***

Nie otrzymałem informacji o losie większości listów, które mi dane było wystosować. Cóż, może nie należała się im specjalnie szybka odpowiedź. Ale jeśli milczenie adresatów nie jest niczym innym jak tylko przejawem względnie dobrej kondycji ich ducha, która niejednokrotnie wyraża się w niechęci do pisania, to mogę czuć się zadowolonym.

Ale możliwy jest również fakt – i stąd podejmuję ten wątek, – iż w listach moich specjalnie kogoś dotknąłem, że wyraziłem się niezgrabnie, albo, co oczywiście wydaje się smutniejsze, że ta chwila, w której adresat czuł się na tyle usatysfakcjonowany i próżny, by łacno wzgardzić odpowiedzią, nagle minęła, a nowa w zupełności nie pozwalała na podtrzymanie wątłej korespondencji.

Co do pierwszej z tych możliwości, niestety nie potrafię się wypowiedzieć, tak mi jest to dalekie i nierealne, a wszystko inne znacznie bliższe; co do pozostałych – nie wierzę w nie.

***

Käthe Kollwitz, ---

Käthe Kollwitz, —

Pamiętam, że w pewne sobotnie popołudnie snułem się jak burłak po spalonym od słońca rynku miasta, przylegając do ścian i liszajów kamienic, i spotkałem osobę mi znajomą, która w równie niedoskonałej formie, pokonywała wypatroszone stopnie schodów. Ot, „dwóch specjalistów od udręki” (F. Kafka), acz każdy w swoim własnym rodzaju. Nie przypominam sobie, czy minęliśmy się bez słowa, czy też poszliśmy razem dalej, a może przeszliśmy na wskroś siebie. Różnica pomiędzy tymi ewentualnościami jest absolutnie nieistotna. (więcej…)

Published in: on 31 Maj 2012 at 12:37  Dodaj komentarz  
Tags: , , ,

Franz Kafka: „Jestem końcem albo początkiem”

Franz Kafka

Franz Kafka

Pisanie to słodka, cudowna nagroda, tylko za co? – pytał Franz Kafka – (…) to zstępowanie ku ciemnym mocom, to rozpętywanie duchów natury spętanych, podejrzane uściski i co tam jeszcze na dole może się zdarzyć, o czym na górze już nic się nie wie, kiedy w świetle słońca pisze się jakieś historie. Być może jest jakieś inne pisanie, ale ja znam tylko takie; w nocy, kiedy strach nie daje mi spać, znam tylko takie”.

Franz Kafka był pisarzem. Nie człowiekiem, który pisze, ale takim, dla którego pisanie oznacza jedyną rację bytu; balsam dla samotności zduszonej i skrępowanej zatęchłą atmosferą rodzinnego mieszkania, usprawiedliwienie udręki biurowej rutyny, rozpaczliwą próbę stawienia czoła śmierci za życia. „Moje życie składa się, i właściwie składało się zawsze z prób pisania, i to najczęściej prób nieudanych – zwierzał się Felicji Bauer – Gdybym jednak nie pisał, to leżałbym już na ziemi, wart tylko tego, by zostać wymiecionym”.

Egon Schiele: Przynależność

Egon Schiele: Konwersja

Posądzany o wyobcowanie z codzienności, oddalenie od świata na powierzchni, izolację i niechęć do komentowania konfliktów osaczającej go epoki, autor Procesu pojmował twórczość literacką w kategoriach najwyższej duchowej służby i szczególnego powołania („Jestem literaturą” – powtarzał); „modlitwy”, dzięki której powracał w szeregi żywych i odradzał się po poniżających doświadczeniach dnia. (więcej…)

Published in: on 21 grudnia 2011 at 13:09  Dodaj komentarz  
Tags: ,