Tomasz Mann
Tydzień z Mannem w ręku. I któż by pomyślał, że skromnie prezentujący się szary zbiór z dumną notą „Eseje” na obwolucie, do tego stopnia mnie pochłonie, że pragnąłbym bez końca dywagować z tym żywym starszym panem z hanzeatyckiej, zmurszałej Lubeki? Z dystyngowanym mędrcem, rozważającym jakby z oddalonego piedestału krytyczny bieg oszalałej ludzkości.
Tym, co uderza jest paternalizm; rzekłbym pewnego pokroju namaszczenie, z jakim ta do cna zdrowa latorośl i spadkobierca przebiegłych rodów kupców, cierpliwie poucza maluczkich. A także epicka pedanteria, ów – jak sam nie bez ogródek przyznaje – „fanatyczny pociąg do rozpoczynania tematu ab ovo”.
A jednak jest w tej z pozoru bezosobowej pozie dumnego estety, w tym skrupulatnym i omal automatycznym pochyleniu nad maluczkim; w tym uniżeniu, łacno pozwalającym na przywołanie udręczonej figury Rodina, jakaś olbrzymia i wzruszająca do cna prawda. Chociażby w owym ustępie zaczerpniętym z autobiograficznego szkicu (1930), gdzie nie bez zakłopotania przyznaje się on do swojej fascynacji Nietzschem. Czyni to niejako marginalnie, ex-post odrażających wydarzeń Wielkiej Wojny; niemal tak jakby chciał się tłumaczyć z pewnej nieprzyzwoitej choroby, jakiej machinalnie zdarzyło mu się kiedyś ulec. Dobiegający sześćdziesiątki noblista wstydliwie i kruchym szeptem wyznaje nie tak młodzieńcze znowuż winy; on – humanista, cicerone, punkt odniesienia generacji. (więcej…)