Plakat – warsztat spełnionych marzeń

Franciszek Starowieyski

Franciszek Starowieyski

W 1984 roku, przy okazji X Międzynarodowego Biennale Plakatu w Warszawie, znany krytyk tej sztuki, Jan Zielecki, pisał: „Wyobraźmy sobie, że wiodącym problemem jakiegoś wielkiego międzynarodowego przeglądu plakatów stał się temat ‚Apoteoza tapczanu’. Anglik pokazałby wizerunek XIX-wiecznej sofy, Francuz tapczan z obiecująco rzuconą nań częścią damskiej garderoby, u Japończyka ten sam motyw powstałby na posrebrzanym aksamicie, zaś projekt amerykański zaprezentował mebel o kształtach pięknej kobiety. I tylko Franciszek Starowieyski zrobiłby akt Meryl Streep, z którego fascynujących wypukłości wyziera tapicerska sprężyna”.

Henryk Tomaszewski

Henryk Tomaszewski

Ta dowcipna wypowiedź zwraca naszą uwagę na oryginalność języka artystycznego polskiego plakatu, który w konfrontacji ze współczesną plastyką, przez kilka powojennych dziesięcioleci, korzystnie wyróżniał się głębią przekazu, bogactwem skojarzeń i wieloznacznością treści. Nie znajdujące analogii z głównym nurtem grafiki reklamowej cechy, stanowiły o jego niezaprzeczalnej odrębności i przyczyniły do światowego sukcesu, a potwierdzeniem wyjątkowego w międzynarodowej skali zjawiska, stało się wprowadzenie pojęcia „polskiej szkoły plakatu”. Przez szereg lat uchodziło ono za synonim niezwykłego zjawiska artystycznego, jakie tu, w kraju nad Wisłą, urosło do rangi państwowego fenomenu, przemawiającego silniej i dobitniej niż polski teatr, film czy muzyka; sztuki, która – jak zauważył Jan Żyliński – była nie tylko rodzajem malarstwa, ale „sposobem życia, narodowym warsztatem spełnionych marzeń”. (więcej…)

Published in: on 9 października 2009 at 14:55  Dodaj komentarz  

„Jentł, chłopiec z jesziwy”. Barbry Streisand opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości

Zdjęcie z musicalu "Funny girl" (1968)

Zdjęcie z musicalu "Funny girl" (1968)

„Wszystko rozpoczęło się w dniu, w którym odkryłam,

Iż przez okno mogę ujrzeć jedynie wyjątek nieba.

Wyszłam na zewnątrz i rozejrzałam się wokół:

Nawet nie przypuszczałam, iż jest tak bezkresne” [1]

W 1968 roku, w ręce Barbry Streisand, debiutującej w błyskotliwej roli Fanny Brice w olśniewającym musicalu „Zabawna dziewczyna”, wpadła skromna objętościowo nowela Izaaka Bashevisa Singera, zatytułowana „Jentł, chłopiec z jesziwy”. Opowieść rozpoczynająca się od słów „Kiedy umarł ojciec…” zelektryzowała wrażliwą artystkę, której osobista tragedia – utrata rodzica w wieku niemowlęcym – zrodziła traumę zdolną przewartościować życie i zmuszającą do bezustannego poszukiwania własnej wartości, a także bezinteresownej ludzkiej miłości.

Scena z filmu "Yentl" (1983)

Scena z filmu "Yentl" (1983)

Literacka Jentł nie miała matki, wzrastając w podlubelskim Janowie, pod skrzydłami dobrotliwego ojca, rabina, który wbrew surowym zasadom narzuconym u progu XX stulecia przez ortodoksyjną żydowską starszyznę, nauczał ją Talmudu za szczelnie zasuniętymi kotarami i przy zamkniętych przed wścibskim wzrokiem drzwiach. Żydowskim dziewczętom nie wolno było studiować świętych pism na równi z mężczyznami, a że buńczuczna i niepokorna Jentł „wiedziała, że babskie życie nie było jej przeznaczeniem[2], stąd też po zgonie ojca postanowiła opuścić rodzinne strony. Przybierając imię zmarłego wuja Anszela i obcinając obfite warkocze, podaje się chłopca, by móc uczęszczać do akademii talmudycznej w Bychawie. Tu, zmuszona grać równolegle sprzeczne ze sobą role, odkrywa własną tożsamość i zakochuje się w melancholijnym Awigdorze. W woli niesienia mu pomocy godzi się poślubić jego dotychczasową narzeczoną, urzekającą i kruchą Hadasę, lecz nie mogąc dłużej ukrywać prawdy, wyjawia sekret i znika bez śladu gnana najwyższym przeznaczeniem i pożądaniem słodkich owoców wiedzy. (więcej…)

Published in: on 16 lipca 2009 at 11:51  Dodaj komentarz  

Jak gdyby anioł przeleciał przez mój pokój. ABBA: „The Visitors”

ABBA

ABBA

Kilkanaście dni przed ogłoszeniem stanu wojennego w Polsce, 30 listopada 1981 roku, na rynkach muzycznych Europy pojawił się jeden z najbardziej mesmerycznych albumów w historii muzyki pop: „The Visitors” szwedzkiego kwartetu ABBA.

Niekonwencjonalna jawiła się już sama obwoluta, zwiastująca zawartość z gruntu odmienną od uprzednich dokonań grupy. W muzealnym, przytłaczającym Wagnerowską skalą pomieszczeniu, którego centralną część wypełnia imponujące płótno z wizerunkiem zatopionego w myślach anioła, znajdują się cztery osamotnione i odizolowane od siebie istoty: Agnetha, stojąca przy stole i wertująca tajemną księgę,  siedząca w pełnym oczekiwania napięciu Frida, opierający się smętnie o krzesło Björn, oraz Benny – jedyny z całej czwórki swobodnie ulokowany na ławie i sprawiający wrażenie rozluźnionego. Nikt nie spogląda na drugiego; wszyscy kierują wzrok w stronę niewidocznego na zdjęciu wyjścia.

"The Visitors" (1981) - okładka albumu

„The Visitors” (1981) – okładka albumu

(więcej…)

Published in: on 8 Maj 2009 at 18:57  Dodaj komentarz  

Moja Dalida

1966

1966

Jest rok 1975. Jako dumny sześciolatek, kończący właśnie swoją przedszkolną edukację, wędruję z Tatą po naszym miasteczku. Odwiedzamy też miejscowy stadion, gdzie odbywają się jakieś sportowe imprezy. Na stadionie, wzorem innych polskich miast i miasteczek, ulokowano potężne głośniki, z których płyną przaśne i radosne melodie tych dawno minionych lat. Nagle gwar wiosennego dnia przerywa niezwykły, melodyjny głos, który w lekkim i niezobowiązującym nastroju snuje długą, zabawną opowieść o niejakim Gigi l’Amoroso. Wracamy do domu; z otwartych na oścież okien słychać dźwięki radia, i znów to samo: „Arriva, Gigi l’Amoroso”… „Tatusiu, kto to śpiewa?” – pytam. „Dalida”.

1971

Jest rok 1987. Za kilka dni matura; szkoła średnia już za nami. Niedziela, 3 maja, „Dalida nie żyje – pada komunikat – popełniła samobójstwo”. „Dalida, Dalida” – myślę, próbując sobie rozpaczliwie przypomnieć, co o niej wiem – „Ach, „Gigi l’Amoroso”, „Paroles, Paroles” a także „Laissez-moi danser”, słuchane na przemian z ABBĄ i Bee Gees na szkolnych dyskotekach. I jeszcze to niezwykłe murmurando „Voilá pourquoi je chante”, które tańczyliśmy niemal w zupełnych ciemnościach, tylko przy blasku świecy… Samobójstwo? Dla pełnego życia osiemnastolatka, stojącego u progu studiów i dorosłego życia, to termin nieomal abstrakcyjny. Przestaję o tym myśleć… (więcej…)

Published in: on 29 kwietnia 2009 at 9:14  Dodaj komentarz  

Święto muzycznej dojrzałości. ABBA: „Super Trouper”

ABBA "Super Trouper" (okładka albumu)

ABBA „Super Trouper” (okładka albumu)

W roku 1980, po latach niekwestionowanej dominacji disco wyczerpało swoje pomysłyi zdecydowanie schodziło z muzycznej sceny, otwierając podwoje dla dźwięków i koncepcji powstających na uboczu zainteresowań największych koncernów płytowych. Pokolenie rock-and-rolla debiutujące w burzliwych latach 1960-tych, zdążyło dojrzeć i na dobre zakotwiczyć się w show-businessie, a brytyjska nowa fala reprezentowana nowatorskimi albumami „Remain in Light” (Talking Heads) i „Pretenders” (The Pretenders) zdobywała nieśmiałych zwolenników, próbując zaistnieć na rynku bez wsparcia ze strony producentów. Najbardziej kreatywne i niepokojące zachowawcze gusty przedsięwzięcia (The Police, U2, The Clash, Elvis Costello, Toma Petty etc.) rodziły się na zapleczu domowych wytwórni i w lokalnych studiach nagrań, oczekując na swoje światełko w tunelu.

ABBA w roku 1980

ABBA w roku 1980

Muzyczny świat zelektryzował John Lennon powracający po kilkuletniej przerwie udanym albumem „Double Fantasy„. Promocja płyty zbiegła się w czasie z tragiczną śmiercią ex-Beatlesa, zastrzelonego w grudniu 1980 roku przez psychopatycznego wielbiciela Marka Chapmana. Pomiędzy ostatnią produkcją autora „Imagine” a triumfującym w minionym sezonie charyzmatycznym „The Wall” grupy Pink Floyd, niczym egzotyczne kwiaty roztaczały oszałamiającą woń produkcje Blondie (Autoamerican), Queen (The Game), Barbry Streisand (Guilty), Kate Bush (Never For Ever) i Oliwii Newton-John (Xanadu). (więcej…)

Published in: on 27 kwietnia 2009 at 9:16  Dodaj komentarz