Lato ściągnęło przestrzeń kosmiczną ku ziemi i sprowadziło ją do szemrzącego echem zagajnika, w którym króluje czyste marzenie. Porusza się ono wraz z ludzkim oddechem, przepływa strumieniem pośród snu, wzlatuje tchnieniem zmieniającym się ustawicznie, jak gdybym tkwił w sercu tego lasu, którego wierzchołków i korzeni nie sposób odróżnić i gdzie człowiek i sen wzajemnie się przenikają, noc w noc, dzień w dzień. I wówczas lato zwalnia mnie od rozlicznych pytań, jakie zamierzam stawiać życiu, oczywiście nie ma ono przygotowanej odpowiedzi, a tylko sprawia, że już nie mam żadnych pytań. I jest mi tak lekko na sercu.
***
Dookoła mnie słońce wyławia iglasty kobierzec, odłamane gałęzie i skrawki rzadkiej ściółki. Drzewa obsiadają gęsto liście, których zielone żyłki korespondują z barwą mchu i tak przypominają skórę płazów. Twarda, spękana ziemia obejmuje pnie z przylepionymi kroplami żywicy. Splecione czernią wysokie konary dźwigają się do błękitnej wieczności, a senne brzęczenie owadów wtapia się w przejrzysty obłok lata, jak sen wtopiony w sen, świetlistość płynąca z duszy.
***
Przepełniło mnie osłupienie, które nie wypływało z obfitości życia, ile ze mnie samego, którego tu a nie gdzie indziej umieszczono, stworzenia związanego z wszelkim innym stworzeniem, poruszającego się na nogach poprzez poranną rosę i chwytającego jasny dzień. A przecież jestem tylko złudnym snem wobec wszystkich innych snów, które noszę w sobie wędrując poprzez deszczowe pole i wyczekując blasku słońca. Wnikam w jego chłodny cień, samemu będąc tylko kroplą rosy, która w mgnieniu oka wyparuje. Słyszę kukanie kukułki i śpiew słowika, przemieszczający się z krańca na kraniec aż po granice pojmowania, najdalszy kres mojej jaźni. I niepostrzegalnie zapadam w zdziwienie. (więcej…)