„Ludzie największego ducha, założywszy, że są najodważniejsi, również w znacznie większym stopniu przeżywają najboleśniejsze tragedie: ale właśnie dlatego czczą życie, że przeciwstawia się im ono jako ich największy przeciwnik” (Friedrich Nietzsche)
I.
Wersalski kancelista, sekretarz Akademii Inskrypcji i inspirator emblematycznych eposów w egzaltowanej dobie „Króla Słońce”, Charles Perrault odnotował, iż „od czasu do czasu natura lubi pokazać swą moc poprzez bogactwo talentów i obsypuje nimi tych, których kocha, tak że później zatrzymuje się, jakby wyczerpana wielkością i liczbą swych tworów”, a brytyjski portrecista i nestor wyspiarskiej krytyki w jednym, Jonathan Richardson z emfazą zaznaczał: „Czasami mamy do czynienia z taką naturalnością, połączoną z tak ogromną swobodą, że stanowi to dowód oryginalności dzieła”. Nietrudno przyznać, iż te siedemnastowieczne kolokacje zgrabnie przystają do nieziemskiego czynu Jerzego Fryderyka Haendla (1685-1759), który aczkolwiek swój osobisty idiom wykrystalizował nad podziw wcześnie, to nigdy nie zastygł był w partykularnie utrwalonej konwencji, i jakże skwapliwie wymyka się wszelkim definicjom!
William Blake uronił ongiś, iż „doskonalenie prostuje drogi, lecz drogi kręte bez doskonalenia, to drogi Geniuszu”. Istotnie, nadprzyrodzony fenomen autora „Muzyki na wodzie” nie poddaje się kształtnie intencjonalnej i programowej ewolucji, pojmując za słuszne wszystkie dostępne rozwiązania i będąc wystarczająco niezależnym, żeby sądzić, iż każdy rodzaj niezłej sztuki uważać można za prawdziwy. „Aby rzeczywiście powiedzieć coś o tym życiu, trzeba całego życia” – odkrywa tę wszechogarniającą i domagającą się estymy encyklopedyczność, Romain Rolland. Nie ulega wątpliwości, że zręcznie stapiając i konwertując najosobliwsze elementy polifonii, ornamentacji, homofonii i rytmiki, stymulowane tezaurusem europejskich kierunków i tendencji, Haendel kroczy ścieżkami z gruntu niecodziennymi. (więcej…)