Chrześcijanin to człowiek wierzący, ja zaś jestem kimś, kto rozmyśla i kto rozmyślnie trawi dnie, jeden za drugim, na różne sposoby myślenia, na niezliczone warianty pojmowania życia. W tym sensie mógłbym się nazywać człowiekiem myśli acz nie wiary, istotą, która żywi jakieś poglądy, lecz nie jest zdolna przyjąć Łaski.
I tak się błąkam, powątpiewam, szukam na prawo i na lewo, w sprzecznych twierdzeniach, aksjomatach, jakie spostrzegam i hołubię, w których się nurzam i podsycam, w jakich odkrywam tautologie, a może nawet przedmiot wiary.
Jestem niedoskonałym dyletantem, racjonalistą, protestantem (cokolwiek to słowo miałoby oznaczać), pielęgnującym suwerenność badania i sumienia, wolność poglądu i rozumu.
Szczerze sympatyzuję z Bogiem i religią, i daję się unieść sakramentom, ale odnoszę obsesyjne wrażenie, iż nie zawsze zmierzam do celu przez Kościół danego, i że zatruwam Jego mury. Jakże ciążyć musi ta moja biedna obecność, owa prezencja nieśmiałego, który od zawsze waha się i pragnie sądzić swą doktrynę!
Pozwolono mi pójść wraz ze wszystkimi do ołtarza, lecz może nie było w tym racji, w tej akceptacji zgubnej manii, jaką jest intelektualny dyskurs: suchy, dwuznaczny i zaraźliwy. I czyż nie będzie dalej tak, że cały świat odczuje wątpliwość, że przyoblecze się w wahadło, usiłujące dotknąć pełni? (więcej…)