Literatura żywi się zaledwie garstką nieznośnych faktów, które niczym „Hamlet we fraku” występują w coraz to nowym przebraniu. W gruncie rzeczy można by się nawet posunąć do twierdzenia, że każde dzieło literackie nosi w sobie zalążek wszelkich utworów pozostałych.
***
Niespiesznie sunąc pod górę wyszedłem w pobliżu lasu. Droga, po której podążałem, była wąską i wyschłą w słońcu wstęgą, kruszącą się w martwej trawie, znaczoną koleinami wyżłobionymi przez pojazdy. W powietrzu dał się odczuć zapach wiosennych upraw rozdzierających miękką glebę, które ginęły w płachtach łąki rozpościerającej się pomiędzy bladym żółcieniem nieba a wyrobiskiem nagich jeżyn.
W krysztale tego widoku zamilkła gawiedź mego wnętrza a ciche tętnienie krwi uspokajało rozdarte skronie, ustępowało frazie subtelniejszej, niedosłyszalnej, nieuchwytnej. Była to jakby oda towarzysząca ludzkości stale i niezawodnie, jak samo myślenie, jak pamięć istnienia wyłaniająca się z wszechświata, lecz niedostępna łatwo wszystkim, gdyż taką muzykę wolno wyłowić jeno niewielu.
Zielony poszum pęczniejącego listowia, co wplatał się w nagość krzyży, i który chłonąłem z zachwytem, stał się lekkością bytu, znikomym symptomem chwili, podczas gdy „dla Mozarta stałby się jedną ze srebrnych belek stropowych niezachwianej logiki” (H. Broch). Samo wrażenie było heroiczne, jak w symfonicznym scherzo Brucknera, gdzie pastoralność przenika się z czystą grozą, której potęga tkwi w mroku. I efekt ten był na tyle silny, że stał się bolesny i tragiczny, jak ostateczne pożegnanie z człowiekiem, którego duch tkwił tu niepostrzeżenie, lecz który odszedł nie mając nigdy poznać miejsca. (więcej…)