Wzgórza, jedne po drugich, wyłoniły się zza morza mgieł i przedłożyły pielgrzymowi, mnożąc doliny i krawędzie odcinające się lotem ptaków, ciągnących brzegiem pod chmurami, co się rozpędzą, oddalają, jak turnie grani, jak zły sen.
Ciężar cierpienia, bezbronności, nosimy w sobie przytuleni, tląc się w ukryciu i bez siły pod jakimś mostem, pod platanem, i każdy sądzi, że jest godzien, i że miłuje z wzajemnością.
***
Pragniemy wierzyć, przypuszczamy, że chwila ulgi nie nadeszła, że się rozpocznie, rozpłomieni cieniem przyszłości, nurtem życia.
Tak się boimy, tak lękamy pośrodku lustra zgasłej wody, co nas okala niemym gestem, co nas odcedza cegłą mgieł.
Jak nasze cienie tracą wzrok…
***
Śniłem z szeroko rozwartą twarzą, a zmrożony pejzaż szczelnie rozsnuwał zbędny kokon. Byłem kolumną, prętem klęski, cisnącym serce, rwącym garść. Jak potworniałem, jak zastygłem. (więcej…)