Mój syn zapytał mnie kiedyś czy wierzę w Boga i zażartował, że on pokłada ufność w „komputerze Stwórcy” (M. Kundera i nast.). Określenie to jest pozornie dziwne, lecz zdaję sobie sprawę, że sam niejednokrotnie nie mówiłem o Bogu jako Panu wszechświata, ale ograniczałem Jego rolę do „wykonanej pracy inżyniera”. Bóg – podążając za tym mniemaniem – dysponowałby zatem jakąś maszyną, z którą człowiek nie wie za bardzo jak się porozumieć. Deiści powiedzieliby, że „włożył do komputera dyskietkę ze szczegółowym programem”, a potem po prostu odszedł. Twierdzą oni chętnie, że po stworzeniu świata Bóg pozostawił go na łasce opuszczonych ludzi, którzy zwracając się do Niego, napotykają „pustkę bez echa”. Inni z kolei są zdania, że program Boży realizuje się bezbłędnie i nie istnieje możliwość jego nieoczekiwanej zmiany. Trudno to osobiście pojąć, gdyż „zaprogramowanie komputera” nie jest jednoznaczne z tym, że przyszłość będzie drobiazgowo zaplanowana a wszystko, co ma się zdarzyć jest zapisane na amen. Z punktu widzenia Boga te przekonania są bez znaczenia; rządzi nami zwykła „gra wariantów i odmian w ogólnym programie”, który nie jest zgodny z proroczym widzeniem przyszłości, i zostawia co nieco na pastwę przypadku.
Ludzkość jest projektem: każdego z nas, a bohatera literackiego tym bardziej, określa niepowtarzalność i jedyność. A przecież gest postrzeżony u jednej osoby, gest, który jest z nią nierozerwalnie „spojony”, cechuje także i buduje inną osobę. Jak to możliwe? Otóż po naszej planecie stąpa prawie osiem miliardów ludzi, niepodobna zatem, żeby każdy miał swój indywidualny „repertuar gestów”; są one bardziej „pojedyncze” niż jednostka. Skoro gestów jest mniej niż nas: w istocie to one się nami posługują – jesteśmy ich „narzędziami”. Gesty są zwykłymi „pochodnymi” pierwotnego zamiaru i nie mają indywidualnej istoty. Kundera zawęża pojęcie projektu wyłącznie do naszej planety i wyraża opinię, że po śmierci możemy spodziewać się „wariacji” tego, co zaznaliśmy w ciągu życia. Kontynuuje, że spotkamy te same pejzaże i stworzenia, i na zawsze będziemy już w tłumie. Wieczność jest – w jego mniemaniu – „nieskończoną paplaniną”, uprawianą tu i tam bez wytchnienia, co samo w sobie jest wystarczającym powodem, aby uchwycić się ziemskiego życia i długo odwlekać swoją śmierć!
Nieśmiertelność duszy nie ma nic wspólnego z nieśmiertelnością świeckich, którzy po odejściu pozostają w pamięci potomnych. Każdy może osiągnąć taki stan, mniejszy czy większy, krótki czy dłuższy – tak, różny, bo wobec nieśmiertelności ludzie nie są sobie równi. Kundera idzie dalej, pisząc o „małej” i „dużej” nieśmiertelności. Małą jest wspomnienie człowieka w myślach tych, którzy go bezpośrednio znali, dużą – zachowanie pamięci o jednostce wśród tych, którzy jej za życia nie znali. O nieśmiertelności marzy się od wieków, etap ten poprzedza bezwarunkowe zachłyśnięcie się śmiercią, tak pielęgnowane przez wszelkiej maści romantyków. Spełniali się oni w transcendencji, w przekraczaniu siebie, „z rękami wyciągniętymi ku dali”, ku kresowi ich życia i niepojętości niebytu. Śmierć i nieśmiertelność tworzą parę nierozłącznych kochanków i towarzyszą sobie na dobre i złe. Troszczymy się o nie nawzajem, bez pamięci.
(więcej…)