Boskie przestworza

Thomas Cole

Kogo raz zraniono do dna duszy, ten nie znajdzie więcej wytchnienia w jakiejś jednej ziemskiej radości, ten może się tylko rozradować wśród najwyższych duchów, wśród bogów będzie mógł odzyskać zdrowie” (F. Hölderlin i nast.). Cała moja istota milknie i nasłuchuje, przyjmując na siebie delikatny powiew wiatru, który muska twarz. Zatapiam się w „błękitnym bezmiarze” zwracając swój wzrok ku niebu, potem przenoszę go ku górom, i czuję jak świat się przede mną otwiera, przyjmuje mnie w swoje ramiona, rozprasza odium samotności. Ogarnięty tchnieniem Boskiego bytu  stapiam się w jedno z całą przyrodą, oddaję się jej błogosławieństwom. Natura prowadzi mnie na szczyt ludzkich myśli i szczęścia; na tym Parnasie panuje wieczny pokój, „południe traci swój żar”, a piorun „swe grzmoty”.

Zawsze pragnąłem się zespolić ze wszystkim, co żyje, odrzucić pychę ludzką, ukorzyć się przed wiecznością jak artysta, co „łamie kanony swej sztuki”. Często przebywam na takich wyżynach, ale nadchodzi otrzeźwienie i „strąca mnie z nich”. Z serca ulatnia się myśl o stałym ukojeniu, przyroda zamyka swe ramiona, a ja staję się intruzem i już niczego nie pojmuję. Człowiek, który marzy jest równy Stwórcy; kiedy wszystko na zimno rozważa staje się żebrakiem, „synem marnotrawnym” gardzącym Ojcem i czekającym na współczucie. Kiedy byłem pogodnym dzieckiem i nic nie wiedziałem o otaczającym mnie świecie, istniałem „bardziej niż teraz” po tych wszystkich zmaganiach, walkach i rozmyślaniach. Dziecko jest Boską istotą zanim przemieni się w dorosłego, zanim przestanie być po prostu sobą. Jest w nim cisza, bo jeszcze nie jest ze sobą skłócone i zna bogactwo, którym dysponuje serce. Jest nieśmiertelne, gdyż „nic nie wie o śmierci”.

Thomas Cole

Moje serce wzbija się do lotu. Upojony szybkim i gwałtownym pędem wznoszę się w otchłań wszechświata , jak „młoda roślina”, która „się rozwiera” w porannym słońcu. Wyciągam ramiona ku nieskończoności nieba, jestem tak blisko celu! „Czy mnie kochasz, dobry Ojcze” – zapytuję, i z uczuciem błogości przyjmuję Jego odpowiedź. Moja dusza cieszy się Boskim błogosławieństwem. O jak nienawidzę „wszystkich tych barbarzyńców”: zimnych mędrców i skostniałych służbistów, którzy niszczą piękno i doskonałość Natury! Otocz ich Panie swoim spokojem i siłą, niech ich dotknie Twa miłość i mądrość, przemień to, co w nich nieszlachetne i słabe, co nie może „ostać się” przy Tobie! Ty opromieniasz mnie swym blaskiem i rozgrzewasz stare, wątpiące serce, sprawiasz, że to zlodowaciałe źródło taje, unosisz mnie do gwiazd.

(więcej…)
Published in: on 23 sierpnia 2023 at 9:02  Dodaj komentarz  
Tags:

Gałąź z drzewa Boga

Jean Leon Gerome

Bóg obdarzył go „uczciwą miarką cierpień” (F. Hölderlin i nast.). Niejednokrotnie w tej wrażliwej duszy rodziło się zwątpienie w Jego stwórczą i opiekuńczą moc. Nachodziły go wówczas straszne myśli, lecz Bóg je wybaczał – otarł niejedną łzę, wysłuchał wieczorną modlitwę. Chłopiec cierpiał na melancholię: otoczył go bezmierny smutek, przestał spać w nocy, we dnie pracować, dławił wyższe uczucia. Jego boleści i skrucha dorównywały męczennikom, z trudem je znosił. Niedająca się niczym przezwyciężyć martwota płynęła z niezaspokojonych ambicji; wszystkie skargi na świat i przeszkody stały się jego drugą naturą. W takich chwilach nie znał miejsca, gdzie mógłby znaleźć odrobinę radości, na czym mógłby położyć znużoną głowę. Jego los wydawał się coraz „czarniejszy”, dusza coraz słabsza, ciało bardziej mdłe. Lecz z głębin ducha tliły się jeszcze ognie miłości, które stawały się dlań błogosławieństwem.

Był idealistą: z takim temperamentem nie mógł milczeć, źle znosił wszelką pogardę, znęcanie się, ucisk – zatruwały one jego wzniosłe życie. Chciał władać zgoła królestwem, kierować ludzkimi sercami, namawiać je do bycia sobą. Przezywali go marzycielem, lecz on wyrósł na „prawdziwego męża” walczącego z niedorzecznymi i bezzasadnymi prawami. Czuł słusznie, że ograniczają jego siły i roztrwaniają talent; bez nich osiągał radość, oddalał porywczość i chimeryczność, pozbywał się mrzonek. Był twórcą, który żądał, aby „przyszłość oddała mu sprawiedliwość”, który z proroczą pewnością stroił swą lirę, śmiało przekraczał ograniczenia. Chciał obudzić w słuchaczach choćby tylko „iskierkę miłości bliźniego” i „serdeczne, czynne współczucie”, w których postrzegał prawdziwe szczęście. Pragnął przynieść światu pociechę, braterską miłość i oświecenie. Niestety, żądał za wiele.

Jean Leon Gerome

Kiedy rozmyślał, jego młode serce się przebudzało, przeżywał „owe złote dni”, kiedy człowiek swobodnie przywiązuje się do wszystkiego, co go otacza. Nie wystarczało mu posiadanie jednego, sprawdzonego przyjaciela, osobnego człowieka, w którym jego dusza mogłaby znaleźć oddźwięk i spokój; chciał teraz kochać ogół, objąć miłością cały ród ludzki. W ludzkości nie dostrzegał zepsucia, gnuśności i niewolnictwa, ignorował przyziemność i niskość; kochał w „upadłych” to, co pozostało w nich „wielkie i piękne”. Wielbił „pokolenia nadchodzących stuleci”, lecz nie żywego człowieka zakorzenionego w teraźniejszości. Złudną nadzieją jego duszy, dającą jej siłę i wolę działania, była wiara, że „nasi wnukowie będą lepsi od nas”, że zapanuje wśród nich prawdziwa wolność, a cnota „będzie plonować” w świętym „świetle swobody”. Był beznadziejnie przekonany, że w swoim stuleciu „zasieje ziarna, które w przyszłości dojrzeją”, że oświeci i „poprawi” cały rodzaj ludzki, wierzył, że doskonałość wreszcie nadejdzie.

(więcej…)
Published in: on 13 sierpnia 2023 at 12:51  Dodaj komentarz  
Tags:

Błazen tańczący nad przepaścią

„Milczenie”

Człowiek będący przedmiotem tego opowiadania już nie istnieje – odszedł wraz z końcem swojego małżeństwa. Był młody młodością własnego pokolenia, biedakiem przeżywającym upadek, który był niezasłużony i kazał mu rozmyślać o samobójstwie. Człowiek ten starał się postrzegać życie na sposób ironiczny, spoglądał jakby z oddalenia, które zrównywało rzeczy ważne i nieważne, „ludzką tragedię i próżność” (H. Balzak i nast.), uczciwość i cynizm. Często odczuwał pragnienie cofnięcia się do dzieciństwa, do ponownego prześledzenia drogi, która doprowadziła go do obecnego stanu. Wola ta wypływała nie tylko z wewnętrznych potrzeb bohatera egzystującego niejako poza biegiem Historii, ale z rzeczywistych problemów społecznych. Przymus społeczny nadał temu istnieniu odcień czysto filozoficzny, irracjonalny i intelektualny zarazem. Będąc żarliwie oddanym swojej pracy, protagonista nasz wiódł egzystencję absolutnie samotną, która miała go wynieść ponad przeciętność; był outsiderem wstydzącym się swego ubóstwa, nieznającym zupełnie kompromisów – streszczał życie w dwóch słowach: wszystko albo nic.

Pozostawał wciąż w sprzeczności ze sobą, „oszukując przyszłe widoki obecną niedolą”, a niedolę – przyszłością. Wszystkim uczynkom nadał piętno niekonsekwencji i nieszczęścia, błagał o litość słabym głosem, prosił o odrobinę sympatii dla niemego cierpienia i rozpaczy. Od pierwszego wejrzenia bliźni zauważali na jego twarzy „jakąś straszną tajemnicę”, melancholijny wdzięk, zawiedzione wysiłki. Oszukane nadzieje i martwota stojącego nad przepaścią dawały jego czołu chorobliwą bladość i „matowość” a uśmiechowi – gorzki kaprys. Cała fizjonomia tego młodzieńca wyrażała okrutną rezygnację migocącą w głębi oczu, niegdyś czystych i promiennych, teraz spodlonych niewdzięcznym losem. Namiętność bardziej śmiertelna od choroby, słabość bezlitośniejsza od talentu oraz bezradność wiedzy „szpeciły tę młodą głowę” i zamrażały pragnące serce. Szarpany żarem młody człowiek wyglądał niby „anioł bez promieni”, wdzięczny i ohydny zarazem, tragicznie zbłąkany w drodze. Nic nie miało już przed nim tajemnic; szedł „jakby przez pustynię”, potrącany przez ludzi, których nie zauważał, słysząc tylko głos śmierci.

„Milczenie”

Zamknięty w wąskim pokoju więdnął i ginął z braku przyjaciół i pocieszycieli, życzliwych duszy spośród miliarda istnień. Wahał się pomiędzy dobrowolnością odejścia  a „żyzną nadzieją”, która powoływała go do dalszego życia. Przenikały go niezliczone pomysły, niespełnione marzenia i zdławiona rozpacz, nie mógł się opędzić od „daremnych pokus i poronionych arcydzieł”. Oblegały go niekończące się myśli, „przebiegały strzępami jego duszę”. Przyroda dostarczała tej egzystencji uroku, kazała spoglądać w czyste niebo. Tam błyszczał jego samotny talent bez protektorów i adherentów, bez rozgłosu i bezużyteczny państwu, które się z nim w ogóle nie liczyło; nikt nie rozumiał jego wielkości, małoduszność niszczyła geniusz. Człowiek ten postanowił nieść swój krzyż do końca, udawał, że słucha innych ludzi, odpowiadał gestami bądź mruknięciami, w końcu milczeniem i zadumaniem. Był pisarzem a jego dusza krążyła od przypadku do przypadku, obejmując bezgłośnie przestworza.

(więcej…)
Published in: on 3 sierpnia 2023 at 20:24  Dodaj komentarz  
Tags: