Smutki

Vlastimil Hofman: Makolągwy

Vlastimil Hofman: Makolągwy

Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital. Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami

Tomas Tranströmer

***

Biurowe smutki

Smutek biurowego przedpołudnia.

Pozwalam się bez końca

Zatapiać rozpaczy.

Dryfuję bezszelestnie

Pomiędzy wolą przetrwania

A wygaszeniem wszelkich zjawisk.

Zasłyszany wczoraj

Koncert Rachmaninowa

Uporczywie pielgrzymuje

Przez skronie.

Tętni akordem

Rozżalenia

Dźwięczy znikomym

Buntem

Rozkwitającym

Na ugorze stepu

Pośród bezkresu

Suchych traw.

Przyciska łzę

Do zalęknionej twarzy

Pragnącej paść się

Na skroś wonności burzanu.

Konrad Krzyżanowski: Przy świecy

Konrad Krzyżanowski: Przy świecy

***

Ubóstwo mego doświadczenia

Ubóstwo mego doświadczenia

Jest na miarę Emily Dickinson.

Nie wypatruję ptakom drogi

Choć okna moje dmą na trwogę

I nie drętwotą dnie przerastam

Ale nagością czystych łez.

Spoglądam w jasność opuszczoną

Ja – przekształcony poprzez czas

I nie zanurzam się w wieczności

Lecz ginę wątły osaczony tym

Z czym wojuję wokół

W nas.

Smukły nieugiętością zdarzeń

Ku ziemi chylę nagą skroń

I tłumu małość złą powściągam

Jego ponury gniewny ton.

Mnie już zwycięstwa nie dosięgną

Nie wyjdą z dłoni twardej ran

Jam zwyciężony jest przez nędzę

Łkając u czyśćca mego bram.

Konrad Krzyżanowski: Fortepian

Konrad Krzyżanowski: Fortepian

***

Wznoszę w rozpaczy pustość dłoni

Wznoszę w rozpaczy pustość dłoni

Wokół samotnych niebios fal

Nikt słów nie składa na mej skroni

Powieki płyną w równą dal.

Odbijam drobne poruszenia

W szelestach ciszy atłas tkwi

Ślad niezniszczalny rozmarzenia

Stygmat oddanych śmierci dni.

Mój oddech pełznie w zwarty przegub

W zasłonie wonnej chłodnych gwiazd

Wargi spijają nektar Ciebie

Której nie było w czerni gniazd.

Konrad Krzyżanowski: Narzeczona przy lampie

Konrad Krzyżanowski: Narzeczona przy lampie

***

Męczennik transformacji

Męczennik transformacji

Opada z łoskotem

Na wyostrzony topór dnia

Przyjmując go bez uśmiechu

Od wczesnej młodości.

Zasypia z trudem

Przyjąwszy stałą dawkę opium

A gdy przysiada

Splata dłonie

Rozbielonymi kłykciami bólu.

Wokół swej szyi karku ramion

Odciska fałdy nocnych trwóg

Bladość oddechu

Kruchość myśli

Co okazała się

Nie na czasie.

Z godziny na godzinę

Jego świętość tężeje

Wzrasta w siłę

Nadyma się pełnym żaglem

Nie znając ziemskiej chwały.

Świeci jak blady jedwab nocą

I płonie w ogniu biednych żądz

Które nie różnią się od innych.

Przerażony własną dzielnością

Powstaje z łoża i podąża

Do biur hurtowni budek sklepów

Nie oglądając się za siebie

W brzasku poranka

Nagi szept.

I dźwięk nie zabrzmi za nim szklany

A śniące twarze mkną na wskroś

I nie zakrzyknie żadna z kobiet.

Tak obcy

I odrealniony jest ów męczennik

Naszych dni

Że niedziwiący już nikogo.

Konrad Krzyżanowski: Pokój

Konrad Krzyżanowski: Pokój

***

Przeczucie

Pragnieniem młodym

Co w skrytości płynie

Milczeniem ciężkim

Zachłannością dnia

Tężeję w mroku istnień bez przyczyny

I mgłę z ogrodu spijam raz po raz.

I przez młodzieńcze marzeń posiadłości

Zachłannie kroczę

Pełznąc niewzruszenie

W gromadę cieni

Które chcąc przyszłości

Bawią się z Losem

Cierpią przeznaczeniem.

Błogość Niedola Nicość odtrącona

Schwytane w sieci

Bezrozumnych zdarzeń

Łączy w przeczuciu

Półmroku spojrzenie

I klęczą w rzędach

Żądne nowych wrażeń.

Konrad Krzyżanowski: Chmury

Konrad Krzyżanowski: Chmury

***

Marzenie

I ja, mój Rilke

Chciałbym pędzić wierzchem

I pośród nocy

Rozświetlonych zdarzeń

Dzikością wichru

Wściekłością pogoni

Dobywać miecza utkanego z marzeń.

Stać w czerni łodzi

Ulatać w chorągiew

Amarantową złocistość poranka

Zwartym szeregiem hufców

W chwiejnym skoku

Mrużących oczy jak naga kochanka.

I trębacz woła

Skrząc głos swój do wtóru

Nadziemskim surmom

Aż się w Miłość zmienia

A ja na bruku

Przy załomie muru

Jak głaz graniczny miasta bez imienia.

Ferdynand Ruszczyc: Skała w morzu

Ferdynand Ruszczyc: Skała w morzu

***

Samotna wyspa

Ci, co mnie znają, nie pojmują wcale

Jakimi nićmi z światem mnie związano

Spoczywam w cieniu niedościgłych alej

Spiętrzonych w welon z akacji utkany.

Samotna wyspa

Odsłonięta w morzu

Bogata myślą

Świadomością czasu

Cierpiąca wszystkim

Nieodnaleziona

Zamurowaną wolą obcych rąk.

Jak się zapadam w obojętność potęg

Jak z serca mego tłoczę wina pąk

Nie wiedząc

Cierpię li tylko ów moment

Miesiące lata wiekuisty krąg?

Wszystko umknęło sprzed nadziei bram

By się zapodziać u wrót tego świata

Klęcząc i łkając pośród zgubnych tam

Gdzie zdruzgotane leżą martwe lata.

A teraz droga poprzez bród odeszła

I już nie wskaże mi jej nikt

Jej kroki odpłynęły w deszczu

Zmarniał matczyny na nią wikt.

***

Słowa

Po cóż mi książka

Na co film?

Wśród liści wicher kartą dmie

Zgubiłem treści dawnych chwil

Obrazy słowa dźwięk na dnie.

Szeptem przysuwam je do twarzy

Pieszcząc je lekko tuż przed snem

A one zza krainy marzeń

Przychodzą w wolna nagim dniem.

I tak się tulę tak dogadzam

Wokół ust moich wokół stóp

I krocząc lekko wypowiadam

Słowa miłości, słowo Bóg. 

Ferdynand Ruszczyc: Karczma przy drodze

Ferdynand Ruszczyc: Karczma przy drodze

***

Moja samotność

Moja samotność deszczem się odżywia

Powstaje nocą, aby pojąć zmierzch

Trwa kwietnym latem na łąkach spoczywa

Wzrastając w niebo pojąc ciała grzech.

Z szerokich równin na chabrów zegary

Padają cienie pęczniejących miast

A ja w skrwawieniu jeżyn pełnej czary

Przyjmuję przedświt promienistych gwiazd.

Tak się napełniam tak się pnę ku górze

Czuwając żebrząc nikły list po liście

Jesiennym winem otulam się w murze

I ubożuchne czerpię z niego kiście.

Ferdynand Ruszczyc: Krzyż w śniegu

Ferdynand Ruszczyc: Krzyż w śniegu

***

Twój obraz

Czekając martwo w jedną patrzę stronę

Widząc jak liście padają w oddali

I pragnę pojąć to nieodgadnione

Znać przebudzenie co się w nas krysztali.

Dalekie nieba ciężka mórz głębina

I gwiazd samotność jesienne ogrody

Zmierzchają brązem u stóp Twego Syna

Jak my bez ziemskiej giniemy nagrody.

Spójrz na mnie Panie! Nic lat nie powstrzyma

Wśród kurzu półek matowieją tomy

I gdy ich grzbiety szorstki wiatr wydyma

Ja dzieżę w dłoniach obraz Twój znikomy.

I oto staje w mroku Twoja postać

Która mnie pragnie która chce pozostać.

Ferdynand Ruszczyc: Pustka

Ferdynand Ruszczyc: Pustka

***

Pycha

W tajemnej pysze swojej żądam chciwie

Aby się marność rozwinęła w kwiat

Dzikość odrostów tępię rozpaczliwie

Szalonym gestem pragnąc objąć świat.

Znużony trwaniem pozbawionym soków

Podpieram głowę co się toczy w toń

I bezskutecznie pragnąc odejść z mroku

Spływam do ramion rozwierając dłoń.

Głos mój niemłody

Przekleństwem się bruka

Nie ustępuje wobec pustych praw

Wzgardą dla niego nowa jest nauka

Udręką – pęta, łańcuchem – bieg spraw.

Któż mię wyzwoli, kto mnie ukołysze

Zmieniając w ogród rozpędzoną dal

Kto się odważy przerwać martwą ciszę?

Rzeknie: Wędrowcze, biegnij grzbietem fal!

© Andrzej Osiński

Opublikowano on 24 stycznia 2012 at 10:15  Dodaj komentarz  

The URI to TrackBack this entry is: https://andrzejosinski.wordpress.com/about/biurowe-smutki/trackback/

RSS feed for comments on this post.

Dodaj komentarz