Poematy symfoniczne Mieczysława Karłowicza zdradzają nieodpartą fascynację panteistycznym i egzystencjalnym symptomem sztuki nietzscheańskiego fin de siecle’u; ery potęgi i bezprecedensowych wynalazków; czasu zatraconego w uduchowieniu i politycznej stabilizacji, olśniewającego twórczym fermentem i akompaniującą mu heterogonicznością środków ekspresji. Potomek szlachetnej kresowej familii, zaabsorbowany tak humanistyczną filozofią autora Narodzin tragedii, jak pesymistyczno-alegorycznym rostrum Schopenhauera, odznaczał się inklinacją ku alienacji oraz oddaniu egocentrycznym stanom psyche; bezustannie oscylując pomiędzy frenetyczną afirmacją bytu a depresyjnym zniechęceniem wypływającym z tychże systemów. Orkiestrowe eposy, zreprodukowane tu z nobliwym blaskiem, elegancką precyzją i pragmatyczną kurtuazją przez filharmoników warszawskich pod egidą Antoniego Wita, jawią się naturalną konsekwencją ambiwalentnej postawy intelektualnej ich twórcy, melancholijnej, nadmiernej i fatalistycznej; pobrzmiewając tyleż sensualnością spod szyldu Skriabina, co heroicznym modusem Straussa skonfrontowanym z tragiczną (acz udrapowaną bardziej jaskrawą instrumentacją) kantyleną Czajkowskiego.
Koncerty Bohuslava Martinu
Bohuslav Martinu nie dokonał odkryć na miarę epoki, nie przetarł nowych dróg, nie udostępnił nieznanych horyzontów; konsekwentnie podążał własną ścieżką, wtapiając się w nurt zasadniczych przemian muzyki, kroczył niekiedy mimo niego, kreując subiektywny język dla wyrażenia treści uwikłanych w obsesje naszego czasu. Artystyczna spuścizna, epatująca pierwiastkiem abstrakcyjnym i zdyscyplinowanym, mieniąca się podatnością na influencję heroldów światowej awangardy, jak i obfity legat romantyzmu, obejmująca spektrum gatunków o najosobliwszej proweniencji; konstruuje osobny sztafaż, z trudem mieszczący się w nurcie dwudziestowiecznych „izmów” i uderzająco wierny akademickim recepturom przeszłości.
„W mrocznych czasach – Czy śpiewa się także? – zapytywał Bertolt Brecht – Tak, śpiewa się także o mrocznych czasach”. Spośród dwóch koncertów na skrzypce i orkiestrę, jakie przysposobił ten amerykański exul i obywatel świata rodem z Czech; drugi, sporządzony w dobie nowojorskich Wanderjahre (1943) na zamówienie Mischy Elmana, wirtuoza o iście Lisztowskim temperamencie, porzuca manierę heroicznego concerto grosso, wiodąc w rewiry symfonicznego patosu o paraboli czysto brahmsowskiej. Monumentalny, synkopowany, o sinusoidzie melodycznej oscylującej pomiędzy kwietystyczną aluzją a spontanicznym crescendo rozpływającym się w posągowych harmoniach; wiolinowy temat ekscytuje uderzającymi kontrastami bukolicznej kantyleny, skąpanej w łagodnym świetle adagia z ekstrawertyczną turbulencją, eksplodującą w ekstensywnym finale. (więcej…)