Po jawnej nieobecności, zżarty przez własne wizje i fantazmaty chorej duszy, pokonany uporczywością nędzy i upodlony przez niedobór, powracam w ramiona żywych, myśląc o Domu Ojca, z którego ongiś zbiegłem w świat, o jego licu nienazwanym, nieposkromionym, niepojętym.
W tym lichym locum pełnym płaczu, gdzie nagie ściany kryją żal, krzyczą jestestwem biednej matki pochylającej się nad łożem, wiecznie skrzypiącym, niedomkniętym, gdzie oczy brata niekochanego, lecz dzierżonego nadal w sercu, zraszają łzami szczupłą twarz; w tym pokoju, którego mury pragnąłem opuścić, roztrwonić miałkość, upaść w szczęście – tu doświadczałem upojenia.
***
Stałem się synem marnotrawnym, w jego personie widzę siebie, słyszę w nim ciche obce słowa, które uwięzły i przywarły do lica krtani, nienazwane.
Czuję ich echo, martwy stukot, strząśnięty z nędzy, rozproszony. (więcej…)