W ostatnich czasach, więcej niż kiedykolwiek, oddaję się metafizyce i teologii, stąd też zanim o czymkolwiek wyrażę swoje zdanie, muszę je doprowadzić aż do punktu, w którym „unicestwia się władza demonów przyrody i historii” (S. Brzozowski i nast.), a rozpoczyna sfera czystego ducha. Czy mogę zatem jeszcze uchodzić za autora tekstów przeznaczonych dla osób żywych, a nie dla zagubionych pośród abstrakcji? Metafizyka jest ujawnieniem tego, co nam serdecznie najbliższe, a punkt widzenia oparty na niej jest „najistotniej ludzkim”, najoczywistszym i najprostszym. Żyję oczywiście jeszcze tym, co piszę i czytam, ale moje pisanie i czytanie jest czynem samym w sobie, a skoro jest czynem, to i egzystencją a nie ucieczką od niej. Życie to „twórczy stosunek” i nic nam nie jest na zawsze narzucone. Ocaleniem jest miłość: dopóki jest wyzwoleniem, jest żywa, kiedy zaczyna być ucieczką – staje się tylko kłamstwem.
Otacza nas nowoczesność, lecz czym w gruncie rzeczy ona jest? Badamy, szukamy i rozróżniamy, jesteśmy w stanie napisać najbardziej zdumiewające teorie, ale na co to wszystko? Kiedy układam te słowa, gdzieś za wschodnią granicą rozstrzyga się nasza tymczasowość, pojawia się pytanie: czy w tej tymczasowości umrzemy, czy wejdziemy w świat wyższy, ponadludzki? Tragizm jest piętnem naszej egzystencji, która tak bardzo chce być indywidualna. Wydobywa ona z siebie moce, jest sobą, rozkwita a potem ginie: sama „własnym rozwojem” zakreśla sobie granice. Na szczycie istnienia ujawnia się, czym jest, ale także czym nie jest – i w tym przejawia się jej kres. Świat poza mną i świat we mnie dzielą „jedną i tę samą naturę”. Niezbyt precyzyjnie to wyłożyłem, gdyż myśli błądzą, lecz taka jest prawda.
Wiem, że bywam chaotyczny; właściwie cała moja działalność pisarska była i jest niepoukładana, i można ją odczytać nie jako modelową powieść, a jedynie w formie „dziennika artystyczno-filozoficznego”. Moja literacka metoda, „uświadomiona, odczuta i zrozumiana” nie jest jednak fiaskiem, gdyż wypływa z potężnej woli i świadomości posiadanych umiejętności. Daleka jest ona od powierzchownego optymizmu w życiu, które „pluje w oczy niebywałą ironią”. I nie ma nic wspólnego z mediami społecznościowymi, które są oznaką zaniku i rozkładu inteligencji twórczej. Trzeba być wewnętrznie pięknym, żeby uniknąć marności. Kiedy człowiek głupieje z własnej winy, sam siebie tylko gubi, to mała ludzka klęska, lecz kiedy głupieją całe społeczności, nic już nie można zmienić: zguba jest nieuchronna. To tragedia głębszej mądrości, która zostaje strącona i pozbawiona swej mocy, łka gdzieś na marginesie historii.
(więcej…)