Człowiek będący przedmiotem tego opowiadania już nie istnieje – odszedł wraz z końcem swojego małżeństwa. Był młody młodością własnego pokolenia, biedakiem przeżywającym upadek, który był niezasłużony i kazał mu rozmyślać o samobójstwie. Człowiek ten starał się postrzegać życie na sposób ironiczny, spoglądał jakby z oddalenia, które zrównywało rzeczy ważne i nieważne, „ludzką tragedię i próżność” (H. Balzak i nast.), uczciwość i cynizm. Często odczuwał pragnienie cofnięcia się do dzieciństwa, do ponownego prześledzenia drogi, która doprowadziła go do obecnego stanu. Wola ta wypływała nie tylko z wewnętrznych potrzeb bohatera egzystującego niejako poza biegiem Historii, ale z rzeczywistych problemów społecznych. Przymus społeczny nadał temu istnieniu odcień czysto filozoficzny, irracjonalny i intelektualny zarazem. Będąc żarliwie oddanym swojej pracy, protagonista nasz wiódł egzystencję absolutnie samotną, która miała go wynieść ponad przeciętność; był outsiderem wstydzącym się swego ubóstwa, nieznającym zupełnie kompromisów – streszczał życie w dwóch słowach: wszystko albo nic.
Pozostawał wciąż w sprzeczności ze sobą, „oszukując przyszłe widoki obecną niedolą”, a niedolę – przyszłością. Wszystkim uczynkom nadał piętno niekonsekwencji i nieszczęścia, błagał o litość słabym głosem, prosił o odrobinę sympatii dla niemego cierpienia i rozpaczy. Od pierwszego wejrzenia bliźni zauważali na jego twarzy „jakąś straszną tajemnicę”, melancholijny wdzięk, zawiedzione wysiłki. Oszukane nadzieje i martwota stojącego nad przepaścią dawały jego czołu chorobliwą bladość i „matowość” a uśmiechowi – gorzki kaprys. Cała fizjonomia tego młodzieńca wyrażała okrutną rezygnację migocącą w głębi oczu, niegdyś czystych i promiennych, teraz spodlonych niewdzięcznym losem. Namiętność bardziej śmiertelna od choroby, słabość bezlitośniejsza od talentu oraz bezradność wiedzy „szpeciły tę młodą głowę” i zamrażały pragnące serce. Szarpany żarem młody człowiek wyglądał niby „anioł bez promieni”, wdzięczny i ohydny zarazem, tragicznie zbłąkany w drodze. Nic nie miało już przed nim tajemnic; szedł „jakby przez pustynię”, potrącany przez ludzi, których nie zauważał, słysząc tylko głos śmierci.
Zamknięty w wąskim pokoju więdnął i ginął z braku przyjaciół i pocieszycieli, życzliwych duszy spośród miliarda istnień. Wahał się pomiędzy dobrowolnością odejścia a „żyzną nadzieją”, która powoływała go do dalszego życia. Przenikały go niezliczone pomysły, niespełnione marzenia i zdławiona rozpacz, nie mógł się opędzić od „daremnych pokus i poronionych arcydzieł”. Oblegały go niekończące się myśli, „przebiegały strzępami jego duszę”. Przyroda dostarczała tej egzystencji uroku, kazała spoglądać w czyste niebo. Tam błyszczał jego samotny talent bez protektorów i adherentów, bez rozgłosu i bezużyteczny państwu, które się z nim w ogóle nie liczyło; nikt nie rozumiał jego wielkości, małoduszność niszczyła geniusz. Człowiek ten postanowił nieść swój krzyż do końca, udawał, że słucha innych ludzi, odpowiadał gestami bądź mruknięciami, w końcu milczeniem i zadumaniem. Był pisarzem a jego dusza krążyła od przypadku do przypadku, obejmując bezgłośnie przestworza.
(więcej…)