Oczy ludzkie dziś nie widzą, choć światło jest to samo co dawniej.
Paweł VI
* * *
Into the wild
(Christopherowi McCandless)
Poszedł drogą, którą iść musiał, patrząc w dal, a jeśli błądził, to dlatego, że dla niektórych ludzi nie ma w ogóle właściwych dróg.
Tomasz Mann
Wybrałeś pełnię życia
Chłopcze z Annandale.
Ból wciska się obręczą
Dławi wątłe skronie.
Jesteś pół roku starszy –
Mędrszy o tysiąclecia.
Dzielą nas generacje:
Sens którego nie miałem,
Szczere oblicze dziecka,
Wiara że byt jest skąpy
Ale rozwiera się w przestrzeń,
Szyderstwo z czasu i granic
Co tańczy po nagich obłokach.
I czułość.
Czułość tak tkliwa
Że aż się wzdraga by dotknąć.
Szlachetny płomień w półmroku
Osacza tych co mijałeś:
Porcelanowego starca na dachu Arizony,
Parę hippisów pielgrzymujących do raju,
Dziewczę pierwiosnek pulsującą promesą rozkoszy.
Ich twarze wytrwale żebrzą
Spragnione kropelki ciebie.
Wolność – któż jej nie żądał?
Świętość – była niechybnie:
W niespiesznym rytmie oddali,
W cierpliwej woli przemiany,
Nurzaniu się w leśnym runie.
Stało się ono twym domem:
Przybrałeś drzewa za braci
Granie cię wzięły za syna
Rzeka twą siostrą się stała.
Szczęście istnieje wówczas
Kiedy je dzielisz z innymi –
Stając u progu misterium
Drżącą kreśliłeś to dłonią.
Dlaczego pusty autobus?
Śpiew słów
Wiatr bez odzewu.
Próżnia co woła o Boga
Krzyk który przywarł do krtani?
Jak bardzo brak twej odwagi.
Życie bez zasad
To prawo
Które jest dane niewielu.
* * *
Teklanika
(Los przesądzony)
Bo mnie złamało tęsknoty brzemię, tak jak ciebie złamał powiew Śmierci.
Attila József
Skryłeś się w głuszy transparentnej
By być świadomym swoich pragnień.
Ze źródeł życia czule czerpać
Soki istoty pieszczotliwe.
Jego naskórkiem lekko wzgardzić
Czułą esencją się napawać.
I w chwili śmierci nie odkrywać
Iż Cię nie było tu naprawdę.
Nieustające wakacje!
Prawo zrzutu nadmiaru
Abolicja pożądań
Granic przekreślenie.
Cztery wymiary świata
Tracą poufny konsensus.
Północ południe zachód
Sennym omamem się stają.
Złudną projekcją wiary
W rzeczy bezsporne i pewne.
Widzę Cię jeszcze w przelocie
U progu strugi co rwąca
Brzegi gwałtownie rozcina
Zazdrośnie broni złym prądem
Przeprawy srebrem się mieniąc.
Dotknięcie rzeczywistości
Trwała granica pomiędzy
Skok który w ciszę zastygnął
Trop uwięziony w przestworzu:
Tu los
Tam nici zebrane
Na powrót w dłonie stateczne
Tu wniebowzięcie o zmierzchu
Tam gorycz kroków niepewnych
Tu uścisk darni miłosny
Tam trwanie żądzy na przekór
Tu śpiew skowronka o brzasku
Ubranie w strzępach
Szron kubka
Tam tryb maszyny uległej
Poprawność sumień i woli.
Cóż mogę myśleć o Tobie
W to lato późne jesienne
Gdy próżne kołują przestrogi
Nad czołem niedowarzonym?
Przyjąć zawrócić powstrzymać
Bród do Twych oczu przygarnąć
Szeptem bezgłośnym porcjować
Sentencje wieszcza Thoreau:
Cechą mądrości
Jest aby
Nie postępować
Szaleńczo.
A gdyby nie desperacja
Zbłąkanie nagłe potknięcie
Strach co przytomność rozbiera
Dech wgniatający się w piersi?
Jeżeli wolność jest
Wiedzą w dłonie złożoną
Tajemną
Wybór igraniem jest tylko
Słusznego z tym
Co niesłuszne.
* * *
Hors-ligne
(Borys Ryży)
To, co może rozerwać człowieka w kawałki, może wysadzić w powietrze całe społeczeństwo.
George Bernard Shaw
Istnieje taka czułość, która przychodzi do człowieka od wszystkiego, co daremne.
Elias Canetti
Poeta pokolenia co skarży się skrycie
Że wzrasta istnieniem świeżym gdy tamci posłusznie zmarli
Ginęli jak na wojnie między gangami Imperium
Żołnierze pierestrojki oszukani odarci ze świętości radości
Borykali się z bytem.
Granitowe nagrobki zapraszają do wnętrza
Sądzili że to wolność dlaczego nie pojęli
Co można z nią dziś zrobić
Gdy prohibicja to przeszłość
Śmieszni huzarzy technikum z głową nadzianą
Pionierskimi półsnami o potędze wielkości Rusi
Teraz odłamki metalu tańczą w ich myślach bez końca.
Szare fabryki Swierdłowska stanęły nagle bez wieści
Krwiożerczość tylko została obdarowana bez granic
A tedy farsa wyboru
Na powrót amok i żule i jakoś trzeba próbować
Wpasować się w mętność ułudy alkoholowe odory
Trwanie bez przywilejów w Dzielnicy Złomu co chłodem
Rozdwaja lękiem bez wiosny przednówkiem żebrze do woli
To, że nie jestem mordercą, to czysty przypadek – mój druhu.
Nieufnie gnuśnie tchórzliwie pełzną po ziemi staruchy
Nylonowymi worami pragną się skryć przed kamerą
W blokowiskach liszajów nad nami nędza nadczuła zajady parchy meliny
I przelatują niebiosa ponad kablami bezprawia
Szpetota a zatem piękno którego nie może znieść dusza
W każdym razie niewiedza czy wolno żyć czy nie wolno
Czułość i płacz to przewina zagrabiająca z rozkoszą
Wysysająca trzewia z chwytania intensywności
Miłości bez zobowiązań.
W papierosowych prześwitach co warstwą ochronną wzbierają
W złym lodzie uczuć obcości wąchania i zgadywania
Poeta z reguły obcy i zawieszony pomiędzy
Bezbronny wobec historii bezradny wobec najbliższych
Przykryty bliźniaczym bólem którego zawsze za wiele
Przemierza ospale przedmieścia w czarnej liberii szydercy
Balansujące nad szybem płatki śniegu co łkają
Ostukuje je laską nie wpasowany w formę
Nie mogący przytaknąć z przydechem azylu węszy
Pokoju nikt dać nie może już przecież wiedzieć powinien.
I jeszcze syn co z wściekłości wiersze niechętnie poznaje
Szarpie się z analogii za odwrót od losu oskarża
Bezradnie dłonie rozkłada w których trwożliwie się miota
Bez skutku łzy powstrzymuje wciąż nie gotowy dać wiary
Sam nie wie kiedy pałeczkę cierpliwie innym przekaże
A ja z twojego szlochu uczynię wiersz.
***
Pieśń Trędowatego
(Dziennik pewnego odchodzenia)
„Są dwaj Bogowie, Bóg bogatych i Bóg biednych. Jeden z nich jest surowy i bezsilny, a drugi łagodny, ale potężny, bardzo potężny…”
Heinrich Böll
***
Prolog
Mumię spętaną w złudność koca
Pokrytą kurzem oszronioną
Wyschniętą blaskiem roztańczoną
I pozbawioną ciała szal
Odnaleziono w trzewiach lasu
W stuleciu jawnym naukowym
U progu matki Europy.
Wciśnięty w barłóg szary zeszyt
Relacjonuje nagie stadia
Zoologiczne ery składni
Rozpadu ciała śmierci duszy
O której nie pamiętał nikt.
I.
Ostatni kęs celebrowany w locie
Za fundusze niezbędne po co
Bezradne wobec siostry śmierci.
Puszczańska przystań
Przesiąka zwojem dymu
Nie żąda głodu pieści skwar
Nie podejrzewa większych przeszkód.
Ziemia jest słomą i berżerą
Deszczem kroczącym pośród ścian
Requiem nadziei
Wobec Boga.
Pustość jest głodem
Snem prześnionym
Kantykiem bólu ciepłych fal
Derwiszem czasu bez przepływu.
Oblicze moje jest zagasłe
Spotwarzające własność ciał
Zmysły łowiące miękkość ciszy
Wewnętrzny rozpad rozwiązanie
Rozcapierzanie obcych więzi.
II.
Krużganki myśli słoje znaczeń
Rozświetla błyskawica przemian
Płonę na stosie tego świata
Słuchając nikłych wieści stamtąd.
Życie uchodzi w czas odpływu
Pełnia spogląda na wskroś mnie
Niezakłóconym okiem zmierzchu.
Tkwiący w połowie przeznaczenia
Osamotniony w recepcji dla zmarłych
Oczekujący pośród
Przed wejściem długim jak konwój
Dla pozbawionych woli mocy.
Bóg przyjmie mnie z Miłości
Wbrew lękom i odrętwieniu
Wieczorem wyczyszczę sobie uszy
Aby Go lepiej usłyszeć.
III.
Krwawi mną sama ciemność nocy
Zapalam świecę blady świt
Zgarniam z igliwia nagość ciała
Doświadczam lęków mej istoty.
Nikt mnie nie szuka nie pożąda
Nie pragnie śledzić odchodzenia
Mój krzyk chrapliwy rozedrgany
Czepia się bytu światła bram
Karmi wspomnienia predylekcje
Łaknienie wody pożywienia
Dar roztrząsania i skupienia.
Śmierć jest na wyciągnięcie dłoni
Mógłbym ją dotknąć posmakować
Ona umarła już przed mną
Znikła w ciemnościach labiryncie
Bez oczu uszu i łaknienia
Teraźniejszości i przyszłości
Nieskazitelna pewna naga.
Zbliża się do mnie z tłumem świętych.
Postludium
Młoda kobieta z roku 1914
Siada na skraju u wezgłowia
Waha się nad otwartym grobem
Szukając najwłaściwszej racji.
Mój list do urzędu imigracyjnego
Tamtego świata
Utknął w przestworzach z winy
Niesumiennego urzędnika.
Nieobecny
Nie chce mnie wezwać
Przyjąć duszy
Na próżno!
Rzeka światłości płynie ku mnie
Wartko zagarnia swoim nurtem
Mkną ku mnie głosy wabi dotyk
Niepoliczonych braci sióstr.
Wchodzę w poranek Wielkanocny.
© Andrzej Osiński
Dodaj komentarz