Psałterz outsidera

Oczy ludzkie dziś nie widzą, choć światło jest to samo co dawniej.

Paweł VI

* * * 

Into the wild

(Christopherowi McCandless)

Christopher McCandless (1968-1992)

Christopher McCandless (1968-1992)

Poszedł drogą, którą iść musiał, patrząc w dal, a jeśli błądził, to dlatego, że dla niektórych ludzi nie ma w ogóle właściwych dróg.

Tomasz Mann

Wybrałeś pełnię życia

Chłopcze z Annandale.

Ból wciska się obręczą

Dławi wątłe skronie.

Jesteś pół roku starszy –

Mędrszy o tysiąclecia.

Dzielą nas generacje:

Sens którego nie miałem,

Szczere oblicze dziecka,

Wiara że byt jest skąpy

Ale rozwiera się w przestrzeń,

Szyderstwo z czasu i granic

Co tańczy po nagich obłokach.

I czułość.

Czułość tak tkliwa

Że aż się wzdraga by dotknąć.

Szlachetny płomień w półmroku

Osacza tych co mijałeś:

Porcelanowego starca na dachu Arizony,

Parę hippisów pielgrzymujących do raju,

Dziewczę pierwiosnek pulsującą promesą rozkoszy.

Ich twarze wytrwale żebrzą

Spragnione kropelki ciebie.

Wolność – któż jej nie żądał?

Świętość – była niechybnie:

W niespiesznym rytmie oddali,

W cierpliwej woli przemiany,

Nurzaniu się w leśnym runie.

Stało się ono twym domem:

Przybrałeś drzewa za braci

Granie cię wzięły za syna

Rzeka twą siostrą się stała.

Szczęście istnieje wówczas

Kiedy je dzielisz z innymi

Stając u progu misterium

Drżącą kreśliłeś to dłonią.

Dlaczego pusty autobus?

Śpiew słów

Wiatr bez odzewu.

Próżnia co woła o Boga

Krzyk który przywarł do krtani?

Jak bardzo brak twej odwagi.

Życie bez zasad

To prawo

Które jest dane niewielu.

* * *

Teklanika

(Los przesądzony)

Alaska Denali National Park - Teklanika

Alaska Denali National Park – Teklanika

Bo mnie złamało tęsknoty brzemię, tak jak ciebie złamał powiew Śmierci.

Attila József

Skryłeś się w głuszy transparentnej

By być świadomym swoich pragnień.

Ze źródeł życia czule czerpać

Soki istoty pieszczotliwe.

Jego naskórkiem lekko wzgardzić

Czułą esencją się napawać.

I w chwili śmierci nie odkrywać

Iż Cię nie było tu naprawdę.

Nieustające wakacje!

Prawo zrzutu nadmiaru

Abolicja pożądań

Granic przekreślenie.

Cztery wymiary świata

Tracą poufny konsensus.

Północ południe zachód

Sennym omamem się stają.

Złudną projekcją wiary

W rzeczy bezsporne i pewne.

Widzę Cię jeszcze w przelocie

U progu strugi co rwąca

Brzegi gwałtownie rozcina

Zazdrośnie broni złym prądem

Przeprawy srebrem się mieniąc.

Dotknięcie rzeczywistości

Trwała granica pomiędzy

Skok który w ciszę zastygnął

Trop uwięziony w przestworzu:

Tu los

Tam nici zebrane

Na powrót w dłonie stateczne

Tu wniebowzięcie o zmierzchu

Tam gorycz kroków niepewnych

Tu uścisk darni miłosny

Tam trwanie żądzy na przekór

Tu śpiew skowronka o brzasku

Ubranie w strzępach

Szron kubka

Tam tryb maszyny uległej

Poprawność sumień i woli.

Cóż mogę myśleć o Tobie

W to lato późne jesienne

Gdy próżne kołują przestrogi

Nad czołem niedowarzonym?

Przyjąć zawrócić powstrzymać

Bród do Twych oczu przygarnąć

Szeptem bezgłośnym porcjować

Sentencje wieszcza Thoreau:

Cechą mądrości

Jest aby

Nie postępować

Szaleńczo.

A gdyby nie desperacja

Zbłąkanie nagłe potknięcie

Strach co przytomność rozbiera

Dech wgniatający się w piersi?

Jeżeli wolność jest

Wiedzą w dłonie złożoną

Tajemną

Wybór igraniem jest tylko

Słusznego z tym

Co niesłuszne.

* * *

Hors-ligne

(Borys Ryży)

Jekatyrenburg, 2008

Jekaterynburg, 2008

To, co może rozerwać człowieka w kawałki, może wysadzić w powietrze całe społeczeństwo.

George Bernard Shaw

Istnieje taka czułość, która przychodzi do człowieka od wszystkiego, co daremne.

Elias Canetti

Poeta pokolenia co skarży się skrycie

Że wzrasta istnieniem świeżym gdy tamci posłusznie zmarli

Ginęli jak na wojnie między gangami Imperium

Żołnierze pierestrojki oszukani odarci ze świętości radości

Borykali się z bytem.

Granitowe nagrobki zapraszają do wnętrza

Sądzili że to wolność dlaczego nie pojęli

Co można z nią dziś zrobić

Gdy prohibicja to przeszłość

Śmieszni huzarzy technikum z głową nadzianą

Pionierskimi półsnami o potędze wielkości Rusi

Teraz odłamki metalu tańczą w ich myślach bez końca.

Szare fabryki Swierdłowska stanęły nagle bez wieści

Krwiożerczość tylko została obdarowana bez granic

A tedy farsa wyboru

Na powrót amok i żule i jakoś trzeba próbować

Wpasować się w mętność ułudy alkoholowe odory

Trwanie bez przywilejów w Dzielnicy Złomu co chłodem

Rozdwaja lękiem bez wiosny przednówkiem żebrze do woli

To, że nie jestem mordercą, to czysty przypadek – mój druhu.

Nieufnie gnuśnie tchórzliwie pełzną po ziemi staruchy

Nylonowymi worami pragną się skryć przed kamerą

W blokowiskach liszajów nad nami nędza nadczuła zajady parchy meliny

I przelatują niebiosa ponad kablami bezprawia

Szpetota a zatem piękno którego nie może znieść dusza

W każdym razie niewiedza czy wolno żyć czy nie wolno

Czułość i płacz to przewina zagrabiająca z rozkoszą

Wysysająca trzewia z chwytania intensywności

Miłości bez zobowiązań.

W papierosowych prześwitach co warstwą ochronną wzbierają

W złym lodzie uczuć obcości wąchania i zgadywania

Poeta z reguły obcy i zawieszony pomiędzy

Bezbronny wobec historii bezradny wobec najbliższych

Przykryty bliźniaczym bólem którego zawsze za wiele

Przemierza ospale przedmieścia w czarnej liberii szydercy

Balansujące nad szybem płatki śniegu co łkają

Ostukuje je laską nie wpasowany w formę

Nie mogący przytaknąć z przydechem azylu węszy

Pokoju nikt dać nie może już przecież wiedzieć powinien.

I jeszcze syn co z wściekłości wiersze niechętnie poznaje

Szarpie się z analogii za odwrót od losu oskarża

Bezradnie dłonie rozkłada w których trwożliwie się miota

Bez skutku łzy powstrzymuje wciąż nie gotowy dać wiary

Sam nie wie kiedy pałeczkę cierpliwie innym przekaże

A ja z twojego szlochu uczynię wiersz.

 

***

 Pieśń Trędowatego

 (Dziennik pewnego odchodzenia)

"Odgłosy robaków"

„Odgłosy robaków”

Są dwaj Bogowie, Bóg bogatych i Bóg biednych. Jeden z nich jest surowy i bezsilny, a drugi łagodny, ale potężny, bardzo potężny…

Heinrich Böll

***

Prolog

Mumię spętaną w złudność koca

Pokrytą kurzem oszronioną

Wyschniętą blaskiem roztańczoną

I pozbawioną ciała szal

Odnaleziono w trzewiach lasu

W stuleciu jawnym naukowym

U progu matki Europy.

Wciśnięty w barłóg szary zeszyt

Relacjonuje nagie stadia

Zoologiczne ery składni

Rozpadu ciała śmierci duszy

O której nie pamiętał nikt.

I.

Ostatni kęs celebrowany w locie

Za fundusze niezbędne po co

Bezradne wobec siostry śmierci.

Puszczańska przystań

Przesiąka zwojem dymu

Nie żąda głodu pieści skwar

Nie podejrzewa większych przeszkód.

Ziemia jest słomą i berżerą

Deszczem kroczącym pośród ścian

Requiem nadziei

Wobec Boga.

Pustość jest głodem

Snem prześnionym

Kantykiem bólu ciepłych fal

Derwiszem czasu bez przepływu.

Oblicze moje jest zagasłe

Spotwarzające własność ciał

Zmysły łowiące miękkość ciszy

Wewnętrzny rozpad rozwiązanie

Rozcapierzanie obcych więzi.

II.

Krużganki myśli słoje znaczeń

Rozświetla błyskawica przemian

Płonę na stosie tego świata

Słuchając nikłych wieści stamtąd.

Życie uchodzi w czas odpływu

Pełnia spogląda na wskroś mnie

Niezakłóconym okiem zmierzchu.

Tkwiący w połowie przeznaczenia

Osamotniony w recepcji dla zmarłych

Oczekujący pośród

Przed wejściem długim jak konwój

Dla pozbawionych woli mocy.

Bóg przyjmie mnie z Miłości

Wbrew lękom i odrętwieniu

Wieczorem wyczyszczę sobie uszy

Aby Go lepiej usłyszeć.

III.

Krwawi mną sama ciemność nocy

Zapalam świecę blady świt

Zgarniam z igliwia nagość ciała

Doświadczam lęków mej istoty.

Nikt mnie nie szuka nie pożąda

Nie pragnie śledzić odchodzenia

Mój krzyk chrapliwy rozedrgany

Czepia się bytu światła bram

Karmi wspomnienia predylekcje

Łaknienie wody pożywienia

Dar roztrząsania i skupienia.

Śmierć jest na wyciągnięcie dłoni

Mógłbym ją dotknąć posmakować

Ona umarła już przed mną

Znikła w ciemnościach labiryncie

Bez oczu uszu i łaknienia

Teraźniejszości i przyszłości

Nieskazitelna pewna naga.

Zbliża się do mnie z tłumem świętych.

Postludium

Młoda kobieta z roku 1914

Siada na skraju u wezgłowia

Waha się nad otwartym grobem

Szukając najwłaściwszej racji.

Mój list do urzędu imigracyjnego

Tamtego świata

Utknął w przestworzach z winy

Niesumiennego urzędnika.

Nieobecny

Nie chce mnie wezwać

Przyjąć duszy

Na próżno!

Rzeka światłości płynie ku mnie

Wartko zagarnia swoim nurtem

Mkną ku mnie głosy wabi dotyk

Niepoliczonych braci sióstr.

Wchodzę w poranek Wielkanocny.

© Andrzej Osiński

Opublikowano on 17 sierpnia 2011 at 8:38  Dodaj komentarz  

The URI to TrackBack this entry is: https://andrzejosinski.wordpress.com/about/psalterz-niepotrzebny/trackback/

RSS feed for comments on this post.

Dodaj komentarz