„Dla człowieka, który żyje myślą, świat jest bezlitosny” – dywagował Honoriusz Balzak, kontemplując czas perturbacji i przewartościowań ducha, w jakim dane mu było dopełnić istnienie – „Tutaj wszystko musi dawać wynik bezpośredni, realny; drwią sobie z prób zrazu bezowocnych, które mogą prowadzić do największych odkryć; nie cenią głębokich i wytrwałych badań, wymagających długiego natężenia sił”. Egzystencjalne traktaty Szostakowicza i Brittena, powołane w stuleciu terroru i paranoi żądnej maskować tragedię ujarzmionych, wyrastają z tych samych przemyśleń, konstytuując kruche acz nieprzejednane credo epoki, skąpanej tyleż w brzasku pogromów, restrykcji i egzekucji, co bezrefleksyjnej industrializacji kruszącej bogów, systemy i uświęcone dogmaty.
Autora Złotego wieku łączyła z ambitnym sukcesorem kunsztownej harmonii Purcella niewiarygodna jedność psyche, szydząca z totalitarnie wykoncypowanych granic i rozpłomieniona rostrum obustronnych inspiracji. Britten, admirujący posępną i melancholijną frazę rosyjskiego mistrza od zarania lat 1930-tych, kiedy to ów – na przekór fanatycznej stalinizacji i histerycznej depersonalizacji kultury – przedłożył ambiwalentne a enigmatyczne ekspozycje rozbrajające pospołu publikę i władze; nie wahał się czerpać z tej radykalnej spuścizny, przyoblekając w jej dramatyczne relikty instrumentalne suity i sonaty o reminiscencjach Tudorowskich. (więcej…)