Egzystencja tak „problematyczna” jak moja przywykła żyć wiecznością. Skrajny intelektualizm w niej zawarty, przeobraża się w mistykę. Jestem tylko artystą, a przecież pisarz powinien być czymś więcej niż artystą, który jest neurastenikiem zdolnym do „krańcowych doznań i jeszcze bardziej skrajnego ich wyrażania” (Tomasz Mann i nast.). Moja taktyka pracy, jaką jest bezustanne ociąganie się, nigdy już się nie zmieni. Dojrzałość? Czy i ja ją kiedyś osiągnę? Przede wszystkim nie za bardzo rozumiem czym ona jest. To dla mnie pojęcie moralne i intelektualne. A może to uczciwość? Spalam się w planach i tracę nadzieję, że je kiedykolwiek urzeczywistnię. Bo chociaż uważam za bardzo pożądaną ruchliwość, swobodę i aktywność, to jednak wiem nie od dziś, że tkwi we mnie spora doza domatorstwa i wygodnictwa, a także ustabilizowanie i potrzeba komfortu. Jest jeszcze hipochondria, bywająca stanem, w którym „widzi się rzeczy takimi, jakie są w istocie”. Jak to ma się do twórczości?
Moje eseje odwołują się do życia lub w każdym razie do „kompromisu” pomiędzy wielkością a życiem. Odwiecznie poszukuję piękna; ono prowadzi mnie pewnie, nieważne czy kroczę drogą słuszną czy błędną. Istota zmysłowa tylko przez piękno i dobroć znajduje trakt ku duchowości i osiąga szlachectwo duszy. Są i chwile słabości, kiedy zawodzi „samoobrona” i budzi się we mnie lęk przed życiem, strach „starzejącego się mężczyzny”. Piękno prowadzi na manowce, „strąca w przepaść”, może odurzyć i wzbudzić żądzę, powoduje kompletny zamęt myśli, występek, grzech. Piękno deprawuje przez „zbyt wysokie napięcie namiętności życia”; przegrywa się wówczas wszystko, co wydaje się najbardziej upragnione: intelektualizm późnego wieku, „artyzm ostatniego etapu”, mądrość spełnienia. I nie pisze się już ciekawie, nie osiąga szczytu starości, w którym dzieło i życie stają się uderzająco pełne.
(więcej…)