Wyższy świat (II)

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Każdy byt od zarania opiera się na dwoistości, na przeciwieństwach pozornie nie do pogodzenia: Albo się jest mężczyzną albo kobietą, typem jawnie osiadłym lub wagabundą, człekiem rozumnym bądź wrażliwym. Nigdy niepodobna przeżyć tych stanów jednocześnie; doświadczać zarazem wdechu i wydechu, męskości i kobiecości, popędu i ciszy ducha, wolności oraz ładu. Posiadanie jednego jest równoznaczne z utratą drugiego, a to drugie jest równie ważne i godne pożądania, co pierwsze…

Ale czy spoza tej huśtawki, tak rozpaczliwie rozchybotanej pomiędzy grozą a rozkoszą, żądaniem życia a wolą śmierci, nie wyłania się aby całkiem inna droga?

***

Raoul Dufy: Madame Dufy

Raoul Dufy: Madame Dufy

Źródłem dobrego dzieła sztuki nie jest postać żyjąca, zanurzona po szyję w rzeczywistości, aczkolwiek może być ona do niego podnietą. Prawzorem nie jest jednostkowe ciało i godna pożałowania krew, krążąca po tym ciele; obraz pochodzi z ducha. Jego ojczyzną jest psyche artysty. Istnieje on w niej na długo przedtem, zanim się stanie widzialny i uzyska rzeczywisty wygląd, i jest tym, co filozofowie określają mianem idei. Tkwi ona pośród zamętu i bolesnego pobojowiska życia, wewnątrz tego nieskończonego i zda się bezsensownego tańca zmarłych, na scenie przykrótkiego bytu. Tak więc sterczy tam mocno, i wskazuje drogę z żałośliwego świata zmysłów, z wiecznego chybotania się między rozpaczą a rozkoszą, z posępnego teatru gestów na światło.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Moje życie, tak rozdrobnione i bezpłodne, tak rozmienione na grosze, spoczywa już poza mną. Jakże jest ono bogate w wielobarwne treści, lecz jak rozbite i ubogie; pozbawione miłości i celu! Jak pełne dostojnych planów, a zarazem rozterek i boleściwej świadomości, że twórczość jest marnością i niewinnością utraconą na zawsze!

Oto kwintesencja mojego istnienia: „żegnać się, uciekać, być zapomnianym, stać z pustymi rękoma i marznącym sercem” (H. Hesse).

***

Raoul Dufy: Vence

Raoul Dufy: Vence

Tam, gdzie kończą się obrazy, zaczyna się filozofia.

***

Siedzę tutaj i jak próżny starzec snuję opowieści o moich myślach i doświadczeniach przeszłości, podczas gdy to życie ma się właściwie dopiero zacząć.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Zanurzam się w modlitwie niczym w chłodnym zdroju, który zmywa ze mnie zarówno pychę rozpaczy, jak i próżność zapału.

I oto udało się: „Znowu zgasła jego naprężona i pożądliwa jaźń pod wielkim sklepieniem porządku, znowu czcigodne słowa przepływały ponad nim i przez niego jak gwiazdy ” (H. Hesse).

***

Nasze myślenie jest bezustannym abstrahowaniem, wzgardzaniem i odwracaniem się plecami do zmysłowości, próbą wzniesienia świata czysto duchowego. Tymczasem to odrzucane serce zawiera w sobie to, co najtrwalsze i najodleglejsze od śmierci. I ono właśnie wieści sens życia.

***

Raoul Dufy: Modelka

Raoul Dufy: Modelka

Nie ma takiego spokoju, jakiego od zawsze pragnąłbym zaznać. Istnieje pokój, oczywiście, ale nie taki, który funkcjonuje stale i nie opuszcza nas na chwilę. Prawdziwy pokój to ten zdobywany w tysiącznych potyczkach, wyłaniający się z bezustannych zmagań, narastający dzień po dniu. Pokój wystudiowany w mniszej celi, pokój walczący i ofiarny.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Moje uwagi wprawiają mnie ostatecznie w zawstydzenie, lecz muszę zaczynać je ciągle na nowo, muszę bez końca składać ofiarę z samego siebie.

***

Czyż człowiek naprawdę został po to stworzony, aby prowadzić regularne życie, dać się zniewolić przez rytm dnia? Czy po to przybrał swój cielesny kształt, żeby studiować Tomasza z Akwinu, przenikać prawa teologii, zabijać zmysły, rzucać świat? A może został powołany przez Boga wraz z uczuciami i popędami, wyłaniającymi się spoza bezlistnej otchłani i pękającymi w krwawych kręgach nocy, ze zdolnością do grzechu, i do miłości, i rozpaczy?

***

Raoul Dufy: W porcie

Raoul Dufy: W porcie

Hermann Hesse: „Naukowcy ciągnąc wino z nowych beczek, zapominają o starym, gdy tymczasem artyści, trwając niefrasobliwie przy niejednym błahym błędzie, niosą pociechę i radość wielu”.

Walka pomiędzy nauką i sztuką jest odwieczna w tym sensie, że pierwsza z nich ma zawsze rację, nie przynosząc wszelako nikomu pożytku, druga zaś stale od nowa rozrzuca swoje nasiona miłości i wiary, nadziei i pociechy, piękna i życia wiecznego, i co najważniejsze, zawsze znajduje podatną glebę. Życie albowiem przerasta śmierć, a wiara kpi z wszelkiego zwątpienia.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Ambicja, która na czas urzędowania w biurze, musi ustąpić uczuciom strachu i degradacji, ocknęła się znowu i już nie daje mi spokoju. Szybkie i triumfujące uderzenia tętna są sygnałem nagłego wezbrania sił, niecierpliwego dążenia wprzód, porywczej amplifikacji. Nagle z łatwością odczytuję najtrudniejsze stronice, na które kiedy indziej roztrwaniałem lata, naraz obywam się bez podpórek, lecąc radośnie i skwapliwie w ów dziwny stan duchowej manii, nieuchwytnej gorączki, która mnie tyleż przeraża, co podnieca.

***

Raoul Dufy: Wenecja

Raoul Dufy: Wenecja

Muszę mieć kogoś, komu mógłbym się ustawicznie zwierzać, kto mnie wysłucha i zrozumie. Żywię potrzebę posiadania istoty, która z chciwością i w milczeniu będzie słuchała mych wynurzeń, mych dytyrambów przeciwko pracy i życiu, kogoś, kto by pocieszał, i na którego łonie składałbym chętnie głowę w porze niszczącej melancholii. Albowiem, jak wszystkie natury tego gatunku, miewam napady ciężkiej i egzaltowanej depresji, wynikającej po części z braku rozliczenia się z biedną młodością, po części z nieukierunkowanej jeszcze woli mocy, nadmiaru siły, przeczuć i żądz, wreszcie z niepojętego dojrzewania ducha. One to rodzą potrzebę nagłych wynurzeń oraz pieszczot.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Zwyczajem miłych młodzieńców z doby późnego romantyzmu, czytujących Heinego i Rilkego, wygłaszam swój nieskończenie żałobny lament i bujam w obłokach mętnego, nieokreślonego smutku, który choć jest niezrozumiały, wywiera pewien nacisk i chętnie udziela się drugim. Będąc wrażliwym pięknoduchem z łatwością popadam w przygnębienie, celebrujące swe misteria w dni niepogodne oraz ciemne. Wówczas me jęki i biadolenia zdają się sięgać zenitu, który przenika przez postrzępione deszczowe chmury późnej jesieni, zasępia się wraz z księżycem, bladym, żałosnym i niedojrzałym, przedziera się w osjanicznych nutach, rozpływających się mglistej rzewności, wylewa zwartym potokiem westchnień, esejów, poematów.

Mimo, iż owo rozrzewnienie bywa wyłącznie emanacją niezrównoważonych i chorobliwych popędów ducha, i nie ma właściwie nic wspólnego z moim prawdziwym charakterem, kroczę z nim za pan brat po przestworzach niby za sprawą czarodziejskiej łaski, boskiej, swobodnej i rozżarzonej, i oddalam się od świata śmiertelników „niczym homerycki skrzydlasto-stopy goniec bogów” (H. Hesse).

***

Raoul Dufy: Konie przed biegiem

Raoul Dufy: Konie przed biegiem

Coś się we mnie zmieniło, z młodzieńca powstał starzec i moja dusza przeniosła się wraz z nim jakby w inny kraj, gdzie zatrwożona tłucze się niespokojnie i nie pojmuje gdzie by spocząć.

***

Szybko się męczę, myśląc wciąż o tym, żeby położyć się i zasnąć, i prawie bez przerwy widzę przed sobą przedmioty zgoła inne, od tych które przywykły mnie otaczać. Co to właściwie jest, sam już nie wiem, choć ustawicznie się nad tym zastanawiam: jasne, subtelne, dziwne sny – somnambuliczne obrazy, których sam widok w zdecydowany sposób męczy.

***

Robert Doisneau, ---

Robert Doisneau, —

Nikt, poza dobrym, wyrozumiałym lekarzem, nie dostrzega za bezradnym uśmiechem błąkającym się po mojej szczupłej twarzy, martwej i udręczonej duszy, która tonąc rozgląda się wokoło ze strachem w oczach i rozpaczą.

Czując się niekochany i porzucony, przesiaduję wtłoczony w fotel albo leżę na wątłej kanapie, gdzie snuję podniosłe marzenia lub się zadręczam rozmyślaniem. Nie mogę nawet przy tym czytać, chociaż to sprawiłoby ulgę, ponieważ zaraz po otwarciu książki zaczyna mnie uciskać głowa, a z każdej rozwartej karty wyłania się natychmiast widmo nieudanego życia, dawne upiory oraz strachy, zapędzające mnie w zaułek snów i niepokojące mnie tam groźnym okiem.

W tej nędzy i osamotnieniu zagnieżdża się w mojej fantazji upiorna wizja śmierci jako wyzwoliciela, niezbędnika.

***

Raoul Dufy: Okno otwarte. Nicea

Raoul Dufy: Okno otwarte. Nicea

Los pozwala mi na delektowanie się posępnymi obrazami i zamiarami, które spokojnie trwają przed moim obliczem. I nie ma dnia, bym nie wychłeptał z kielicha śmierci co najmniej kilku kropel euforii i sił do trwania, do cierpienia. Moja niemłoda i okaleczona istota, na której już chyba nikomu nie zależy, czepia się rozpaczliwie życia, aby nie zniknąć z jego sceny,  i by nie stracić złej gorzkości. Aby się zamknąć w przeznaczeniu.

***

Przedwcześnie dojrzały, przeżywam w trakcie swej choroby, jakiś nierzeczywisty stan dziecięctwa. Dusza okradziona nasamprzód z burzliwych lat młodości, drży teraz z podniecenia, zbudzona nagłą tęsknotą; nurza się w owych pięknych i nieświadomych latach zarania życia, błądzi w zaczarowanym lesie wspomnień, napotyka obrazy przejrzyste i intensywne w swe wizji, których gwałtowność jest może symptomem choroby.

Robert Doisneau: Be-bop en cave Saint Germain des Pras 1951

Robert Doisneau: Be-bop en cave Saint Germain des Pras 1951

Z tym samym uczuciem i żarem przeżywam teraz coś, co przedtem istniało w rzeczywistości, lata gwałtowne i oszukane, odarte z wyczekiwania, wytryskujące mocą źródła jak drzewo, któremu odcięto wierzchołek i teraz rośnie przy korzeniu, drwi nowymi pędami ze śmierci, rozrasta się w zieloność, w owe wiośniane dni początku, jak gdyby w nich można znaleźć niezłomną nadzieję i „zacząć prząść od nowa zerwaną nić życia” (H. Hesse). Ale choć pędy przy korzeniu mkną szybko i soczyście w górę, jednakże życie, które znaczą, jest już pozorem i nie wykwitnie w nowe drzewo.

***

Raoul Dufy: Ascot

Raoul Dufy: Ascot

Ze swego wielkiego rozczarowania i beznadziei przeżyć obecnych, chętnie uciekam w czas dzieciństwa, kiedy płonąłem wiarą i chłopięcymi marzeniami o przezroczystej sile głębi. Pogrążam się w minione lata, kiedy byłem jeszcze pełen nadziei, a świat „ukazywał mi się jako ogromny, zaczarowany bór, kryjący w swej nieprzeniknionej głębi straszliwe niebezpieczeństwa, zaklęte skarby i szmaragdowe zamki” (H. Hesse). Zapuszczam się wówczas w jego otchłanie, ale najczęściej męczę się, zanim na dobre dotrę do tych dziwów, i stoję tak na skraju życia, kierując oczy w nierozwarty półmrok. Obcy, zupełnie obcy.

***

Robert Doisneau,---

Robert Doisneau,—

Każdy zdrowy żywot musi mieć cel oraz treść. Tymczasem ja je utraciłem, a moje ustawiczne podniecenie i różnorodne ciche lęki, zdążyły się przemienić w nienasyconą melancholię, w której bezwolnie tonę i bez oporu się zatapiam.

***

Wałęsam się teraz po późnojesiennych rżyskach, ulegając niechybnie wpływowi pory roku. Listopadowy zmierzch jesieni, przeżarty ochrą opadających liści, zmęczony żółknięciem pól i porażony mgłą poranną, ciągnie za sobą pyszne i nieznużone pragnienie śmierci nie tylko dla całego świata roślinnego, ale dla chorych mojego pokroju, tkwiących w depresji i poddaniu. I nagle pragnę zginąć wraz z przyrodą, razem z nią usnąć i skonać w cierpieniu, podczas gdy moja dojrzałość twardo się temu opiera i z zaciętością lgnie do życia.

***

Raoul Dufy: Regaty

Raoul Dufy: Regaty

Gniewne urazy splatają się z właściwym mi niepokojem i rozbudzają niezaspokojone żądze; płyną one nurtem mętnej udręki, która przegania mnie z miejsca na miejsce, z domu do lasu, na ulicę, na zimne pola i do biura. W ten sposób ćwiczę tajemnicę życia, tak bezowocną i pozbawioną słodyczy, pełną za to zgryzoty i niewyczerpanych skarg, tęsknych przypomnień i pozbawionych sensu dociekań. Nocą paraliżują one bicie serca i zadręczają niemym lękiem; wpędzają w bezsenność albo straszliwy ogród snów, przywidzeń, w trakcie których niezrozumiały i dławiący gardło niepokój przeobraża się w legendarne potwory uciskające śmiertelnie głowę, w fantastyczne pokraki o pożądliwym, palącym spojrzeniu, dobiegającym z przepastnych grani z zawrotną szybkością. Lecz wówczas się przebudzam, i widzę, iż owe olbrzymie oczy znikają w samotności jesiennej czerni, stają się zimne i martwe, dręczą bolesną tęsknotą. I z jękiem wciskam się w poduszki, i nieodmiennie łykam łzy.

© Andrzej Osiński

Zdjęcia i reprodukcje z Internetu

Published in: on 17 listopada 2012 at 10:58  Dodaj komentarz  
Tags: , ,

The URI to TrackBack this entry is: https://andrzejosinski.wordpress.com/2012/11/17/wyzszy-swiat-ii/trackback/