S. zapragnął dzień po dniu cierpliwie spisywać dzieje swojego życia, nie wiedział jednak czy starczy mu sił do realizacji tego zadania. Styl jego był zrazu niezręczny i niepoukładany, gdyż nie zamierzał się krępować i wygładzać swoich wspomnień na użytek innych. W gruncie rzeczy ich forma go zadziwiała, albowiem nie znalazł nikogo, kto służyłby mu radą i tkwił w przekonaniu, że jeśli będzie wystarczająco śmiały i uparty, osiągnie wyznaczony cel. Chciał wytrwale pracować, bo wierzył, że praca jest „matką przyjemności” (Stendhal i nast.), a nie zamartwiania się. Raz powziąwszy to postanowienie, nie zmienił go nigdy i pogrążył się w uporze, żeby pokazać swoje talenty. Widząc, że ma pod pewnymi względami przewagę, nabrał wielkiego mniemania o sobie i przejawiał poczucie wyższości wobec wszystkich, którzy byli od niego gorsi (Później z kolei czuł się przez nich upokorzony widząc, że osiągnęli więcej niż on). Czy dziennik dał mu namiastkę sukcesu i pozorne szczęście, czy rozwiał natrętną nudę?
Umysł S. tkwił bezustannie w ruchu i kazał mu szukać wiedzy, na której zbuduje swoją wartość; zawsze był sposobny do nauki i nieufny wobec innych ludzi. Z drugiej strony, będąc beztroskim, nie przywiązywał się do nich ani na jotę, ale korzystał pełną garścią z wszystkiego, co tylko można było zdobyć. Brał z życia wiele, nie pożądając wyższej pozycji i nie martwiąc się gorszą, dostarczało mu ono zręcznych środków, aby się sobie i innym podobać. Znużony ową mal du siècle nie miał dość siły ani do przyjaźni ani do nienawiści, pragnął być doskonale obojętnym. Robił w ten sposób niezłe wrażenie towarzyskie, lecz nie mógł zasłużyć na pełną sympatię. Przejawiał błyskotliwą inteligencję, ale był niestały: wpadał w zapał, lecz wnet go tracił, przybierał maskę mądrości, mówił mało i nie pisał nic, nie próbował czegokolwiek wymyślać. Unikał jednak niezręczności i dopasowywał strój, zachowanie i wypowiedzi do swego samopoczucia. I cały czas rozwijał pisarski talent.
Kiedy nakazywał sobie milczeć, borykał się z natrętnymi myślami, kiedy uważał za swój obowiązek mówić, nie znajdował słów by się z niego wydobyły. Zamieniał się w filozofa, gdy usiłował rozpoznać szarpiące nim namiętności oraz w poetę, który „starał się je odmalować”. Pragnął być dokładny i uparcie studiował „obyczaje współczesnych”, czyli to, co wydawało się ludziom jego czasów słuszne i niesłuszne, przyjemne i hańbiące, wytworne i płaskie. S. miotał się w tym wszystkim, a jednak był szczęśliwy. Chciał, aby reszta życia dostarczyła mu „proporcjonalnie” tyle przyjemności, co ulotne chwile młodości. Znał siebie dobrze i rozumiał, że aby odnaleźć radość, powinien „pukać do świątyni Pamięci” i oczywiście kochać, bacząc na to, żeby miłość do drugiego człowieka nie prześcignęła potrzeby sławy, o którą wytrwale zabiegał.
(więcej…)