Nieosiągalna miłość H.

Lawrence Alma-Tadema

H. stanął pokornie przed nią i nie był w stanie mówić, trzymał jej dłoń w swojej i bezbrzeżnie milczał. Czuł, że wzbroniono mu wypowiadać słowa i sam już nie wiedział czy może kochać ją otwarcie, czy też nie. Czyż każde jej skinienie głową nie tchnęło radością i świadomością odwzajemnionej miłości? A jednak, czy mógł bez trudu zaufać swoim oczom, uszom i bystrości umysłu, który już nieraz dawał się „omamić podobnym oznakom” (H. von Kleist i nast.)? A może powinien być bardziej nieufny wobec łatwowiernego serca i własnych zapatrywań, po prostu odrzucić pożądanie i poprzestać na cichej przyjaźni? Pragnął prześwietlić jej wnętrze, wyszukać tlące się w nim zaufanie i szczerość – zasługiwał na „jakąś odpowiedź”. Tęsknił za nawiedzeniem „sanktuarium” jej duszy, której jeszcze w pełni nie poznał, chwytał się bezrozumnej nadziei i wierzył w prawdziwość swej wierności. Nie znał doprawdy żadnego uczucia budzącego się w jego głowie, żadnej radości, których obawiałby się jej uczciwie wyznać. Czy ukrywała coś przed nim?

W tym, o czym myślał i czuł, nie kryło się nic nieszlachetnego, toteż chciał się przed wszystkimi wyspowiadać, ujawnić szacunek, który czynił miłość wartą zachodu, odmalować szczerość i zaufanie, wierność i wdzięczność. Bez wątpienia na skutek tej miłości stawał się lepszym, rozumiał. A jednak oddanie i poświęcenie czynione dla niej nie było dla H. wszystkim – rozpaczliwie rozmyślał nad wyborem profesji, nad swoim miejscem w życiu. Na jednej szali stawiał pragnienia serca, na drugiej żądania rozsądku, lecz „szale wagi” były bezlitośnie chwiejne; nie chciał poddać się tylko rygorom rozumu, gardził racjonalizmem i wyrosłą na jego gruncie filozofią. Porównywał siebie do Herkulesa stojącego na rozstajach „krzyżujących się pięciu dróg” i zastanawiał się którą z nich wybrać; napawało go to bojaźnią. Niekiedy wzbudzał zainteresowanie wobec jakiegoś zawodu, lecz nie mógł utrzymać by trwało ono dłużej; czuł, że jest porzucony na pastwę losu, roztkliwiał się nad sobą i pogrążał w nużącej monotonii.

Lawrence Alma-Tadema

Życie samo w sobie budziło jego niezmierne zainteresowanie, widział w nim „wielką podróż”, która z każdą chwilą przynosi coś nowego i odsłania nieznane wcześniej widoki. Czułość i miłość otaczały je niby szatą i otwierały drogę sercu, które potrafiło przyjmować „wciąż zmienne postacie” – miał do niego pełne zaufanie. Był niczym statek prujący fale, walczący ze sztormami i odpływem; wierzył w sens swoich uczuć i nie bał się stawiać czoła niebezpieczeństwom; był przekonany, że bez trudu zawinie do portu. Wydawał się sobie na tyle silny, by nakreślić plan swojej podróży, lecz „nazbyt słaby”, by go samemu urzeczywistnić; miał świadomość, że wyłącznie chęci tu nie wystarczą. H. zmierzał uparcie do celu, oddając tej kobiecie własne uczucia i myśli, wierząc, że ją tym darem ubogaca. Oddalał ją od niego obowiązek, przyciągała serdeczna skłonność. Patrząc na nią wiedział, że kroczy słuszną drogą, „rozkoszował się” przyrodą, oddawał się jej szlachetnym tworom, zawierzał Bogu. Czy spotkał na świecie przynajmniej jednego człowieka, który by go zrozumiał?

(więcej…)
Published in: on 8 Maj 2024 at 16:19  Dodaj komentarz  

Niekończąca się powieść

Novalis

Wszystkie meandry naszego życia są „tworzywem” (Novalis i nast.), z którego możemy zrobić to, co tylko chcemy. Kim kieruje duch, ten wiele potrafi zdziałać; dla człowieka tego rodzaju każde zdarzenie i każda znajomość będą „pierwszym ogniwem nieskończoności” – początkiem niekończącej się powieści.

I.

To, co nas otacza, wywiera nieustanny i niezauważalny wpływ. Ten układ jest dla nas pożyteczny kiedy jesteśmy tylko „towarzyszami jakiejś określonej epoki”, zwykłymi zjadaczami chleba, stoi natomiast na przeszkodzie wyższemu rozwojowi ludzkiej natury i pojawianiu się proroków. Prorok kieruje uwagę na wszystko, co w danym momencie dzieje się wokół nas i w nas, jego przewodnikiem jest uważność. Nadaje on rzeczom pospolitym wyższy sens, zwykłości – tajemniczość, przyziemności – godność, skończoności – romantyczność. Kreuje dzieła, które są warte „troskliwego przechowania” i które prowadzą ku nieskończoności.

August Wilhelm Leu

Człowiek egzystuje wyłącznie dzięki prawdzie – jeżeli świadomie wyrzeka się jej, to wyrzeka się sam siebie. Jeśli zdradzi prawdę – zdradzi też i siebie. Nazbyt często spotykamy ludzi, którzy nie chcą nic o niej wiedzieć, i którzy gardzą światem uniesień i symboli. Są to istoty prymitywne, które niszczą w sobie wszelką boskość, i których niewolniczy sposób myślenia stał się w naszych czasach regułą, niemal modą.

(więcej…)
Published in: on 20 kwietnia 2024 at 9:24  Dodaj komentarz  

Malowidło pod warstwą tynku

Thomas Hoepker

S. zapragnął dzień po dniu cierpliwie spisywać dzieje swojego życia, nie wiedział jednak czy starczy mu sił do realizacji tego zadania. Styl jego był zrazu niezręczny i niepoukładany, gdyż nie zamierzał się krępować i wygładzać swoich wspomnień na użytek innych. W gruncie rzeczy ich forma go zadziwiała, albowiem nie znalazł nikogo, kto służyłby mu radą i tkwił w przekonaniu, że jeśli będzie wystarczająco śmiały i uparty, osiągnie wyznaczony cel. Chciał wytrwale pracować, bo wierzył, że praca jest „matką przyjemności” (Stendhal i nast.), a nie zamartwiania się. Raz powziąwszy to postanowienie, nie zmienił go nigdy i pogrążył się w uporze, żeby pokazać swoje talenty. Widząc, że ma pod pewnymi względami przewagę, nabrał wielkiego mniemania o sobie i przejawiał poczucie wyższości wobec wszystkich, którzy byli od niego gorsi (Później z kolei czuł się przez nich upokorzony widząc, że osiągnęli więcej niż on). Czy dziennik dał mu namiastkę sukcesu i pozorne szczęście, czy rozwiał natrętną nudę?

Umysł S. tkwił bezustannie w ruchu i kazał mu szukać wiedzy, na której zbuduje swoją wartość; zawsze był sposobny do nauki i nieufny wobec innych ludzi. Z drugiej strony, będąc beztroskim, nie przywiązywał się do nich ani na jotę, ale korzystał pełną garścią z wszystkiego, co tylko można było zdobyć. Brał z życia wiele, nie pożądając wyższej pozycji i nie martwiąc się gorszą, dostarczało mu ono zręcznych środków, aby się sobie i innym podobać. Znużony ową mal du siècle nie miał dość siły ani do przyjaźni ani do nienawiści, pragnął być doskonale obojętnym. Robił w ten sposób niezłe wrażenie towarzyskie, lecz nie mógł zasłużyć na pełną sympatię. Przejawiał błyskotliwą inteligencję, ale był niestały: wpadał w zapał, lecz wnet go tracił, przybierał maskę mądrości, mówił mało i nie pisał nic, nie próbował czegokolwiek wymyślać. Unikał jednak niezręczności i dopasowywał strój, zachowanie i wypowiedzi do swego samopoczucia. I cały czas rozwijał pisarski talent.

Thomas Hoepker

Kiedy nakazywał sobie milczeć, borykał się z natrętnymi myślami, kiedy uważał za swój obowiązek mówić, nie znajdował słów by się z niego wydobyły. Zamieniał się w filozofa, gdy usiłował rozpoznać szarpiące nim namiętności oraz w poetę, który „starał się je odmalować”. Pragnął być dokładny i uparcie studiował „obyczaje współczesnych”, czyli to, co wydawało się ludziom jego czasów słuszne i niesłuszne, przyjemne i hańbiące, wytworne i płaskie. S. miotał się w tym wszystkim, a jednak był szczęśliwy. Chciał, aby reszta życia dostarczyła mu „proporcjonalnie” tyle przyjemności, co ulotne chwile młodości. Znał siebie dobrze i rozumiał, że aby odnaleźć radość, powinien „pukać do świątyni Pamięci” i oczywiście kochać, bacząc na to, żeby miłość do drugiego człowieka nie prześcignęła potrzeby sławy, o którą wytrwale zabiegał.

(więcej…)
Published in: on 3 kwietnia 2024 at 11:20  Dodaj komentarz  

Artysta na odludziu

Nikos Economopoulos

Przedmiotem tego opowiadania jest powściągliwy B., który rościł sobie pretensje do „udziału w świecie” (B. Schulz i nast.), w atmosferze, jaka jest domeną ludzi wielkiego ducha. Chciał należeć do ich rodziny, poczuć, że jego kosmos „graniczy” i „dotyka się” z innymi światami. Pragnął żyć w punkcie przenikania się i krzyżowania poglądów i myśli, oddychać pełną piersią różnymi tradycjami i stylami, chciał to wszystko objąć w swej prostocie i nieśmiałości. Nie wystarczały mu obiektywne „formacje duchowe” zawarte w systemach filozoficznych i książkach, pociągały go żywe indywidualności – chciał z nimi obcować, zanurzać się w ich sztuce jak w „wiosenną burzę”. Miał uczucie, że z nimi sąsiaduje, jak gdyby „pukał w tę samą ścianę z dwóch stron”, i bliskość ta wydawała się mu znamienna. Pragnął ukrócić wszelki dystans pomiędzy ludźmi, z radością i bez oporów tworzyć; udawało mu się to, mimo, iż nie znał zupełnie współczesnej prozy i nie posiadał wykształcenia literackiego.

Niekiedy kłócił się z wierszami innych poetów, nie był ich w stanie zrozumieć: rozwijały się one i „rozrastały” na jego oczach, uważał, że trzeba zajmować się nimi „osobno”. Jego poezja była w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu okazjonalna, był to „pamiętnik przygód wewnętrznych” i – jak sam określał –„diariusz chwil metafizycznych”. Każdy z jego utworów powstawał nie na gruncie „jakiejś metody” czy formalnej postawy, ale z „nieprzewidzianych przesłanek”, z jego intelektualnych zasobów. Nie wyróżniała ich jednoznaczna maniera, każda z tych strof była do innej niepodobna, nieznająca nic prócz siebie, nieposiadająca poprzedników – po prostu „pierwszy egzemplarz nowego gatunku”. Samowystarczalność, szczerość i niezależność, jakimi odznaczał się B., była zniewalająca. Zachwycał także jego brak krytyki wobec twórczości innych literatów, uparcie bronił się przed porównywaniem i osądzaniem cudzego spojrzenia, wolał skoncentrować się na swoim trudzie.

Nikos Economopoulos

Intrygujący, osobny świat wylewał się z jego wnętrza z niepowstrzymaną radością, jego drobne „kosztowności” olśniewały, mieniąc się i dotykając głębi samego istnienia. B. zanurzał się w domenę drobnych przeżyć, za pomocą których pragnął wyrazić nieskończoność. Inni jedynie powierzchownie obcowali z tym światem; szukał u nich słów zrozumienia i bliskości, pragnął werbować adherentów. Pisał o skromnym człowieku: „genialnej fikcji”, która przysłania rzeczywistość. Uważał, że jednostkowa egzystencja nie jest realna, wierzył w „nieskończenie odległe od siebie i suwerenne sposoby życia”, które nie mieszczą się w żadnej formule. Był przekonany, że od jednej istoty ludzkiej do drugiej skok jest większy niż „od robaka do najwyższego kręgowca”. W myśl tej teorii człowiek miał stanąć przed innym człowiekiem wolny od jakiejkolwiek filozofii i ustalonych poglądów, w krystalicznej jasności i bez zniekształceń. Świadomość tego dawała mu upojenie i triumf.

(więcej…)
Published in: on 17 marca 2024 at 15:55  Dodaj komentarz  

Bóg: Poeta niedościgniony

Platon

Bóg jest najbardziej „osobliwym pomiędzy ludźmi” (Platon i nast.) i przewyższającym bożki pogańskie z powodu swego pochodzenia. Jest On bowiem odwieczny i nie ma rodziców: „nie słychać o nich u poetów” ani u zwykłych obywateli. Będąc odwiecznym Bóg ofiaruje nam niezmierzone dobra, gdyż jakie większe dobro może zdobyć istota ludzka jeśli jest Jego oblubieńcem? Człowiek, który pragnie rzetelnie egzystować, potrzebuje na całe życie „steru”, jakiego nie potrafią dać ani związki krwi, ani zaszczyty i bogactwa. Czym jest ten ster? To własny wstyd i „wstręt do postępków podłych”, a także wola czynienia dobrze. Bez niego pojedyncza istota i całe państwo nie dokonają dzieł wielkich i wspaniałych. Najbardziej bolesną jest ta chwila, kiedy Pan wszechświata widzi kochanego przez siebie człowieka zachowującego się szpetnie albo pozwalającego się użyć do „jakiejś podłej rzeczy”. Tchórz taki wolałby, żeby raczej oglądał go ziemski ojciec i przyjaciele, lub ktokolwiek inny, tylko nie Bóg. A przecież nie opuszcza On ani na chwilę i pragnie pomóc w niebezpieczeństwie. W najsłabszego potrafi tchnąć męstwo.

Bóg w największym stopniu ceni dzielność, która przejawia się w miłości, i nagradza swojego oblubieńca więcej, aniżeli człowiek drugiego człowieka. Bo oblubieniec ma w sobie coś boskiego, co go wyróżnia spośród innych; Bóg w nim w cichości mieszka. Istoty ludzkie piją, śpiewają i rozmawiają, co samo w sobie jest naturalne, lecz można z tych czynności uczynić hołd. Bo „dobrze i pięknie zrobiona rzecz” staje się dobrem w rękach Boga, a żar towarzyszący jej powstaniu przenika bezmiernie duszę. Tej sprawy nie wolno brać tak po prostu, gdyż żadna rzecz nie jest w sobie ani dobra ani zła; o jej wartości decyduje nastawienie, z jaką ją wykonano. Złą rzeczą jest zatem folgowanie niegodziwościom, a dobrą uczciwości. Niegodziwiec więcej kocha ciało niż duszę, nie dba o to, co mówił lub obiecywał. Ale kto w sobie upodobał „charakter i ducha dzielnego”, ten będzie prawdziwie żył i stopi się w jedno z Prawdą. Ta dobrowolna niewola nikomu nie uwłacza, lecz pokonuje zmienność i nietrwałość świata.

Paolo Veronese

Bóg jest panem nieba i czcić Go powinny państwa i zwykli śmiertelnicy, bo zmusza do „ustawicznej pracy na sobą” i do udoskonalenia kochających. Mieszka On w duszach i ciałach wierzących i niewierzących, i stamtąd się do nich zwraca; jest we wszystkim, co tylko istnieje – w sprawach zarówno ludzkich jak i boskich. W tym miejscu Platon mówi, że „wszelka bezbożność” rodzi się stąd, że ktoś nie ukłoni się Bogu, ani Go nie czci i nie szanuje, tylko słucha wciąż siebie, czy to w stosunku do ludzi żyjących, zmarłych czy aniołów. Religia leczy z takich postaw, gdyż wytwarza „przyjazny związek” między człowiekiem i Bogiem dzięki temu, że zna poruszenia ludzkiego serca, które prowadzą do czynów zbożnych i sprawiedliwych. Taką moc posiada Odwieczny, który objawia się w panowaniu nad sobą i uczciwości. Gdyby nie On, nie zaznalibyśmy na Ziemi ani odrobiny szczęścia, nie moglibyśmy utrzymywać z innymi stosunków czy „łączyć się ze sobą więzami przyjaźni”.

(więcej…)
Published in: on 1 marca 2024 at 15:16  Dodaj komentarz  

Per aspera ad astra

Stanisław Brzozowski

W ostatnich czasach, więcej niż kiedykolwiek, oddaję się metafizyce i teologii, stąd też zanim o czymkolwiek wyrażę swoje zdanie, muszę je doprowadzić aż do punktu, w którym „unicestwia się władza demonów przyrody i historii” (S. Brzozowski i nast.), a rozpoczyna sfera czystego ducha. Czy mogę zatem jeszcze uchodzić za autora tekstów przeznaczonych dla osób żywych, a nie dla zagubionych pośród abstrakcji? Metafizyka jest ujawnieniem tego, co nam serdecznie najbliższe, a punkt widzenia oparty na niej jest „najistotniej ludzkim”, najoczywistszym i najprostszym. Żyję oczywiście jeszcze tym, co piszę i czytam, ale moje pisanie i czytanie jest czynem samym w sobie, a skoro jest czynem, to i egzystencją a nie ucieczką od niej. Życie to „twórczy stosunek” i nic nam nie jest na zawsze narzucone. Ocaleniem jest miłość: dopóki jest wyzwoleniem, jest żywa, kiedy zaczyna być ucieczką – staje się tylko kłamstwem.

Otacza nas nowoczesność, lecz czym w gruncie rzeczy ona jest? Badamy, szukamy i rozróżniamy, jesteśmy w stanie napisać najbardziej zdumiewające teorie, ale na co to wszystko? Kiedy układam te słowa, gdzieś za wschodnią granicą rozstrzyga się nasza tymczasowość, pojawia się pytanie: czy w tej tymczasowości umrzemy, czy wejdziemy w świat wyższy, ponadludzki? Tragizm jest piętnem naszej egzystencji, która tak bardzo chce być indywidualna. Wydobywa ona z siebie moce, jest sobą, rozkwita a potem ginie: sama „własnym rozwojem” zakreśla sobie granice. Na szczycie istnienia ujawnia się, czym jest, ale także czym nie jest – i w tym przejawia się jej kres. Świat poza mną i świat we mnie dzielą „jedną i tę samą naturę”. Niezbyt precyzyjnie to wyłożyłem, gdyż myśli błądzą, lecz taka jest prawda.

Teodor Axentowicz

Wiem, że bywam chaotyczny; właściwie cała moja działalność pisarska była i jest niepoukładana, i można ją odczytać nie jako modelową powieść, a jedynie w formie „dziennika artystyczno-filozoficznego”. Moja literacka metoda, „uświadomiona, odczuta i zrozumiana” nie jest jednak fiaskiem, gdyż wypływa z potężnej woli i świadomości posiadanych umiejętności. Daleka jest ona od powierzchownego optymizmu w życiu, które „pluje w oczy niebywałą ironią”. I nie ma nic wspólnego z mediami społecznościowymi, które są oznaką zaniku i rozkładu inteligencji twórczej. Trzeba być wewnętrznie pięknym, żeby uniknąć marności. Kiedy człowiek głupieje z własnej winy, sam siebie tylko gubi, to mała ludzka klęska, lecz kiedy głupieją całe społeczności, nic już nie można zmienić: zguba jest nieuchronna. To tragedia głębszej mądrości, która zostaje strącona i pozbawiona swej mocy, łka gdzieś na marginesie historii.

(więcej…)
Published in: on 18 lutego 2024 at 7:38  Dodaj komentarz  

Śmiałym los sprzyja

Eliza Orzeszkowa

Życie jest wielką księgą – pisze Eliza Orzeszkowa – od pierwszej karty do ostatniej zapisaną dramatami. Trzeba tylko umieć odwracać karty wszystkie, nie zaś niektóre tylko z pominięciem wszystkich innych”. Co za wspaniały temat dla pisarza, tak pełen rozmaitości! Wśród czytelników istnieje tyle natur bogatych i niezależnych, zbuntowanych „przeciw pozostałościom ciemnej przeszłości”, umysłów ciekawych acz zgnębionych, „serc ognistych” a samotnych, ludzi miotających się w więzach. Są tu dusze wyklęte, „struny życia porwane”, ciche i głuche dramaty, które oko i ucho pisarza powinno „dotrzeć i dosłyszeć”. Takie jest moje uczucie i przekonanie, nie wiem czy inni je podzielają. Powinniśmy bronić i osłaniać skrzywdzonych „wedle wszelkiej naszej siły i możności”. Człowiek może popełniać zbrodnie i głupstwa, toć przecież my, jako inteligentni, musimy zaprotestować przed całą ludzkością i przed historią, kiedy innym dzieje się źle. Sprzeciw ten nie powinien ograniczać się do słów, ale trzeba go świadczyć „choćby życiem swoim”, aby wygrała sprawiedliwość.

Czasami bardzo cierpię, niedowład nie odpuszcza, ale łamię się z samym sobą, aby „nie zginąć całkiem”, lecz służyć moim odbiorcom z miłością i wiernością. Jeżeli tylko będę mógł pisać, nie cofnę się przed niczym i przetrwam jeszcze wiele. Kieruję się w życiu i w literaturze prawdą – jest to może nie najwygodniejsze, ale godne na pewno! Gdyby tej prawdy było na świecie więcej, o ileż mniej męczyliby się ludzie. Rzadko ujawniam przekonania polityczne i społeczne, zastrzegając sobie „zupełną swobodę pióra” i nie narzucając sobie żadnych terminów. Musicie mnie przyjąć takim, jakim jestem, „bez żadnych przystosowań się” do publiczności. W zamian oddaję wam „łamigłówki” do czytania, bardziej korzystne dla umysłu piszącego niż przyszłych czytelników! Nie mam do nikogo żadnej urazy ani pretensji, ale sądzę, że świat o mnie nic bliższego nie usłyszy, z czym jemu i mnie będzie całkiem dobrze. Przynajmniej nikomu nie sprawię przykrości!

Cristina Garcia Rodero

Boleści, żalu i tęsknoty nie ujmie i nie odejmie nikt, ale jest przecież modlitwa i praca, które zmniejszają powolność czasu i pustkę istnienia. Ciału, jeśli nie jest zupełnie bezsilne, można rozkazać, aby pracowało, lecz co czynić z umysłem, z jego fantazją i wyobrażeniami? Czy zmusi się do dalszej twórczości, kiedy myśli uparcie i bez ratunku zmierzają wciąż w jedną tylko ciemną stronę? Pozostaje czekanie, ciche dni, pokątne i jednostajne, „jak w pustelni”. A przecież się nie nudzę: ratują mnie książki i klawiatura, w moim położeniu doceniam ich wagę i zbawienność. Pośród pracy umysłowej godziny schodzą szybko i bez znudzenia, moja natura wyrywająca się na zewnątrz bierze chwilami górę i czuje potrzebę przyjaznej rozmowy, lecz rozum kieruje ją nieprzeparcie ku pisarskiemu skupieniu. W czas ten nie dokuczają mi ludzie i nędzne aspekty życia, których dotknięcie „nagina myśli ku ziemi”. Nawet człowiek, który doszedł do wysokiego poziomu umysłu i znajomości świata i ludzi wie, że na każdego przychodzi moment, w którym i „najmężniejszy” chwieje się i pada, a cóż dopiero ja z moimi słabościami!

(więcej…)
Published in: on 3 lutego 2024 at 8:17  Dodaj komentarz  

Montaigne: Próby nieujarzmione

Michel de Montaigne

1. Istnieją ludzie, którzy będąc bogaci, udają biedaków, a będąc biedni – pozują na bogaczy. Ich sumienia są nijakie: nie dopuszczają do siebie prawdy czym naprawdę są.

2. Cyceron: „Nie być chciwym to już bogactwo”. I ja bywałem chytry… Opamiętałem się w wieku skłonnym do skąpstwa i jestem wolny od tego szaleństwa tak powszechnego wśród starców i „najśmieszniejszego” z ludzkich przywar (M. Montaigne i nast.).

3. Los sam w sobie nie świadczy nam ani dobrego ani złego – dostarcza jedynie pobudek ku temu. To nasza dusza, potężniejsza od niego, kreuje szczęście bądź nieszczęście. Zewnętrzne wydarzenia nadają naszemu istnieniu „smaku i koloru”, lecz decydujące jest wnętrze. Montaigne pisze, że reakcja na los jest podobna odzieży, która grzeje i chroni od zimna nie swoim ciepłem, ale naszym własnym – ona je tylko „ochrania i hoduje”.

Tycjan

4. Niektórzy ludzie mają tak wielkie mniemanie o sobie i swoich walorach, że nie są w stanie znaleźć kogoś godnego stawić im czoło. Równają tedy z ziemią wszystko, co stawia im opór, przynajmniej tak długo, jak długo dopisuje im szczęście.

5. Propercjusz: „Niechaj pilot ograniczy się do mówienia o wiatrach, rolnik o wołach, wojownik o ranach, zaś pasterz o swych stadach”. Najczęściej zdarza się przeciwnie – każdy rad prawi o rzemiosłach innych niż swoje w przekonaniu, że dodaje tym sobie godności. Ta droga nie prowadzi ku mądrości. Trzeba zatem dążyć, by każdy zajął się najlepiej tym, co potrafi.

(więcej…)
Published in: on 18 stycznia 2024 at 14:42  Dodaj komentarz  
Tags:

Dialogi z Baconem

Francis Bacon

Z pewnym zainteresowaniem sięgnąłem po skromny objętościowo zbiór esejów angielskiego filozofa i polityka Francisa Bacona. Rozważał w nich życie człowiecze, jego nędze i perspektywy, a także zagadnienia wiary, mądrości, nauki uwolnionej od przywar technicyzmu oraz przyrody pojmowanej na sposób empiryczny. Rozmyślał i roztrząsał różne niepokrewne ze sobą tematy, obchodzące każdego, kto z miłością podchodzi do życia. Fascynowały go przeciwieństwa: przyjaźń i wrogość, fortuna i niepowodzenie, sumienie i przyjemne bytowanie. Nie skupiał się wyłącznie na jednym z tych aspektów i nie stosował ścisłej narracji ani konstrukcji, która by wiązała poszczególne tematy w jakąś odgórnie zorganizowaną jedność. Roznosiło go zaciekawienie światem, rozmaitością i barwą istnienia, postrzegał i uświadamiał sobie jego zróżnicowane postaci. Pełno w tych tekstach charakterystyk i przeglądów, mnóstwo osobliwości i błyskotek. Te literackie perełki są pełne wdzięku dzięki ich szkicowości, prostolinijności i braku sztywno ustalonej doktryny. Postanowiłem z nimi podyskutować.

Prawda

Istnieją ludzie, którzy szukają prawdy, wkładając w to trud i pracę, a kiedy ją znajdą, okazuje się, że wolą kłamać. Prawda jest „światłem dziennym”, nieprzysłoniętym i jasnym, które wykpiwa maski i przebieranki migocące w blasku wieczornych lamp. Ma ona wartość klejnotu błyszczącego bezpretensjonalnie w promieniach słońca; jest surowym sędzią, który uczy, iż jej poszukiwanie, poznanie i przeświadczenie jest najwyższym dobrem ludzkości. Pan najpierw rozjaśnił chaos, czyli materię, następnie dotknął człowieka, i wciąż go dotyka nauczając Prawdy. My zaś mieszamy prawdę z kłamstwem, które przesuwa się dyskretnie przez umysł, wsiąkając weń i zakorzeniając się na trwałe. Nie ma występku większego od nieszczerości i fałszu, kto się tego dopuścił jest „śmiałkiem wobec Boga” i „tchórzem wobec człowieka”, gdyż kłamstwo stawia czoło Bogu, a umyka przed istotą ludzką.

Antoine Watteau

Śmierć

Ludzie obawiają się śmierci tak, jak dzieci „boją się wejść do ciemnego miejsca”. Ten lęk zwiększa się pod wpływem różnych doświadczeń i opowiadań, na podstawie których wyobrażamy sobie jakie towarzyszą jej bóle, upadek i rozpad. Tymczasem śmierć nadchodzi z często mniejszym cierpieniem, niż go doznaje żywy człowiek podczas swej ziemskiej niedoli. Nie jest więc ona wrogiem tak strasznym, gdyż nasza dusza potrafi jej stawić czoło i opanować lęk przed zgonem. Odnosimy nad nim pełne zwycięstwo poprzez miłość (ma go w pogardzie) lub litość (która współczuje). Człowiek nie może umrzeć tylko dlatego, że jest zmęczony i unieszczęśliwiony powtarzaniem tych samych czynności. Kto umiera zajęty poważnymi sprawami, jest podobny do tego, kto „zostaje raniony w gorącej walce” – nie czuje nawet otrzymanej rany.

(więcej…)
Published in: on 2 stycznia 2024 at 16:57  Dodaj komentarz  

Sztuka poznawania siebie

Thomas Cole

Jest wrześniowe popołudnie, umyty i odświeżony siadam przed białym ekranem i stawiam na nim znaki, żeby „lepiej zachować w pamięci siebie samego” (J. Guitton i nast.). Tym odruchowym gestem uruchamiam cały ciąg zdarzeń myślowych, które nazywam „Dziennikiem udręczonego estety”, nie chcę, bowiem utracić tego, co w życiu ulotne. Chciałbym pisać jak Montaigne czy Proust, zostawić po sobie „tylko jedno dzieło” przewyższające wszystko; zacząłem je tuż po czterdziestce, kiedy człowiek po raz drugi obiera drogę swojego losu, i rozbudowałem je aż do teraz. Wracam raz po raz do tych samych spraw, które jako człowiek z górą pięćdziesięcioletni pojmuję i rozumuję głębiej. Czy może być coś nudniejszego od dzienników, które „nie darują niczego”? Guitton twierdzi, że proces pisania jest równoznaczny z wybieraniem i przemilczaniem pewnych tematów; w memuarach, podobnie jak w wierszu, można sobie bowiem pozwolić na długie interwały bądź na urwanie w pół słowa. Stawiam zatem znaki podążając za wspomnieniami.

Pytanie polega na tym, czy trzeba mówić o sobie wszystko? Czy istnieją w życiu chwile pokoju, kiedy nasza świadomość wychodzi z cienia i rodzi się „uczucie wyzwolenia”? Kiedy mijamy życie z wrażeniem, że to co istotne, nie zostało powiedziane? Czy w ogóle w dzisiejszych czasach jest możliwa szczerość, którą wszyscy dokoła się szczycą? Pewne myśli są niewyrażalne, tkwią one w przepaściach ducha. Nie trzeba ich usuwać, ale raczej przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, jak perspektywę w obrazach mistrzów quattrocenta, która podkreśla właściwy temat obrazu. Pisarz wie, jak wstrząsnąć wyobraźnią, ale „nie nasycić jej” bez reszty – przeciwnie: potrafi pozostawić margines niedopowiedzenia, które jest „Bożym pokarmem”. Piękno powinno być ulotne i nie nazbyt doskonałe, jest ono efektem ugody, która sprowadza pokój. Nie trzeba na siłę dotrzeć do celu i ukończyć dzieło, ale „przerwać je trochę przed końcem”. Twórczość przejawia się w umiejętności odejścia, zanim dopadnie nas przesyt. Prawdziwe życie krąży „w miejscach niewypełnionych”, nieobecność uczy najwięcej.

Thomas Cole

Pragnąłbym trwać w radości, choć jestem z usposobienia melancholikiem. Mimo to mam w swojej naturze coś pogodnego i lubię słuchać innych – obdarza to mego ducha pogodą.  Smutek i wesołość, jak zmieszane trunki, stapiają się w jedno; te „dwie nuty” nie mogą zabrzmieć oddzielnie – byłyby wówczas fałszywe. Radość jest niczym sfumato w dziełach Leonarda, pokrywa życie niewymuszoną mgiełką, spoza niej wyłania się nasza wielkość. Wiem, że wyrażam przekonania, które mnie różnią od wielu współczesnych: ludzi typowych i nieprzeintelektualizowanych. Już jako chłopiec czułem się kimś obcym, „za mądrym” w tym oszalałym życiu, zbyt refleksyjnym. Nie przyciągało to innych; lubiłem samotność i „przejrzystą głębię spokojnej wody”, wolałem przystanąć i chłonąć powoli świat. Czuwanie nad sobą – to była ogromna i niewymierna praca, która mi została zadana. Wierzę, że to na pozór obojętne działanie uniesie mnie kiedyś w górę, rozwieje „wał obłoków” i odkryje obiecaną ziemię, w której chwile „przelotnej ekstazy” zamienią się w coś trwałego. To będzie prawdziwa Łaska.

(więcej…)
Published in: on 16 grudnia 2023 at 17:39  Dodaj komentarz  
Tags: ,