H. stanął pokornie przed nią i nie był w stanie mówić, trzymał jej dłoń w swojej i bezbrzeżnie milczał. Czuł, że wzbroniono mu wypowiadać słowa i sam już nie wiedział czy może kochać ją otwarcie, czy też nie. Czyż każde jej skinienie głową nie tchnęło radością i świadomością odwzajemnionej miłości? A jednak, czy mógł bez trudu zaufać swoim oczom, uszom i bystrości umysłu, który już nieraz dawał się „omamić podobnym oznakom” (H. von Kleist i nast.)? A może powinien być bardziej nieufny wobec łatwowiernego serca i własnych zapatrywań, po prostu odrzucić pożądanie i poprzestać na cichej przyjaźni? Pragnął prześwietlić jej wnętrze, wyszukać tlące się w nim zaufanie i szczerość – zasługiwał na „jakąś odpowiedź”. Tęsknił za nawiedzeniem „sanktuarium” jej duszy, której jeszcze w pełni nie poznał, chwytał się bezrozumnej nadziei i wierzył w prawdziwość swej wierności. Nie znał doprawdy żadnego uczucia budzącego się w jego głowie, żadnej radości, których obawiałby się jej uczciwie wyznać. Czy ukrywała coś przed nim?
W tym, o czym myślał i czuł, nie kryło się nic nieszlachetnego, toteż chciał się przed wszystkimi wyspowiadać, ujawnić szacunek, który czynił miłość wartą zachodu, odmalować szczerość i zaufanie, wierność i wdzięczność. Bez wątpienia na skutek tej miłości stawał się lepszym, rozumiał. A jednak oddanie i poświęcenie czynione dla niej nie było dla H. wszystkim – rozpaczliwie rozmyślał nad wyborem profesji, nad swoim miejscem w życiu. Na jednej szali stawiał pragnienia serca, na drugiej żądania rozsądku, lecz „szale wagi” były bezlitośnie chwiejne; nie chciał poddać się tylko rygorom rozumu, gardził racjonalizmem i wyrosłą na jego gruncie filozofią. Porównywał siebie do Herkulesa stojącego na rozstajach „krzyżujących się pięciu dróg” i zastanawiał się którą z nich wybrać; napawało go to bojaźnią. Niekiedy wzbudzał zainteresowanie wobec jakiegoś zawodu, lecz nie mógł utrzymać by trwało ono dłużej; czuł, że jest porzucony na pastwę losu, roztkliwiał się nad sobą i pogrążał w nużącej monotonii.
Życie samo w sobie budziło jego niezmierne zainteresowanie, widział w nim „wielką podróż”, która z każdą chwilą przynosi coś nowego i odsłania nieznane wcześniej widoki. Czułość i miłość otaczały je niby szatą i otwierały drogę sercu, które potrafiło przyjmować „wciąż zmienne postacie” – miał do niego pełne zaufanie. Był niczym statek prujący fale, walczący ze sztormami i odpływem; wierzył w sens swoich uczuć i nie bał się stawiać czoła niebezpieczeństwom; był przekonany, że bez trudu zawinie do portu. Wydawał się sobie na tyle silny, by nakreślić plan swojej podróży, lecz „nazbyt słaby”, by go samemu urzeczywistnić; miał świadomość, że wyłącznie chęci tu nie wystarczą. H. zmierzał uparcie do celu, oddając tej kobiecie własne uczucia i myśli, wierząc, że ją tym darem ubogaca. Oddalał ją od niego obowiązek, przyciągała serdeczna skłonność. Patrząc na nią wiedział, że kroczy słuszną drogą, „rozkoszował się” przyrodą, oddawał się jej szlachetnym tworom, zawierzał Bogu. Czy spotkał na świecie przynajmniej jednego człowieka, który by go zrozumiał?
(więcej…)