Pochwała życia

Harry Gruyasert

W jednym z młodzieńczych listów Leopold Staff nawołuje: „Jeśli kto czuje, że nie może wyrzucić ze siebie olbrzyma, kolosa, Króla ducha, że nie jest Twórcą tak potężnym, żeby każde słowo było zarazem grzmotem, błyskawicą, głazem granitu, bryłą złota i słońcem, i wstęgą tęczową (…) niech złamie pióro i plunie na swoje pomysły”. Słowa te nie są wyrazem krzykliwości lub chęci zwrócenia na siebie uwagi, nie są także przejawem śmieszności, reklamy czy wybujałej pozy, choć wypowiedział je człowiek, który już w dwudziestej wiośnie życia wyznawał, że może być tylko literatem. Świadomy swego przeznaczenia ubolewał, że pomimo wytężania wszystkich sił „do najwyższego napięcia i oporu”, poddawał się przemożnej sile „nieubłaganego fatum”. W jego obliczu czuł się bezwolny i rzucany na wiatr niczym zwiędłe, jesienne liście, a przecież takim nie był! Wierzył w istnienie duchowe i „nieustanny związek dusz”, wydzierał światu jego ukryte skarby, kradł święty ogień bogów.

Wzorem innych poetów młodopolskich autor „Snów o potędze” pragnął przydać swej psyche odrobinę wielkości. Płonął chęcią budowania nowego uniwersum, bojąc się, że grunt, na którym ono stanie, będzie bagnisty i miałki. „Popatrz – wołał – czy dusza zdolna jest dźwigać na barkach odłamy ciężkich skał”? Marzył o nietzscheańskich wyżynach, o odwadze i sile, które przemienią przyrodzoną małość; wiedział, że jej akceptacja jest pierwszym krokiem prowadzącym ku wywyższeniu. Podobnie jak Staff wierzę, że mamy przeznaczony i nałożony na nas przez naturę obowiązek odkrycia naszych talentów, umiejętności i zasobów sił do „pchania taczki kultury” i realizacji myśli, choćby najmniejszej. Przypomina nam o tym piękny głos wewnętrzny i wyrzuty sumienia. Ludzki umysł nie jest bowiem tak mały, żeby nie domagał się najskromniejszego nawet posuwania się naszej rasy naprzód, na drodze do wielkiej sztuki.

Harry Gruyasert

Człowiek często przejawia niechęć do wyrwania się ze stanu bezwładności, brak mu odwagi do walki z życiem; chce, aby „wszystko samo szło do rąk”. Pragnie biernie czekać aż sprawy się same ułożą, poddaje się rezygnacji w obliczu nieprzyjaznych wypadków. Jest to – jak zauważa autor „Wysokich drzew” – „ogromną, niezatartą i niczym nie dającą się okupić winą”. Własnowolne uleganie okolicznościom nie jest męskie; młode i ożywcze siły życiowe płoną w woli pokonywania samotności i nieprzewidzianych udręk. Skutecznie chcą walczyć z odczuciem starości i bezwładu, niedowierzaniem sobie i wszystkiemu wokół, smutkiem i artystycznym spleenem. Życie samo w sobie jest przecież „dość ładnym i pożądanym celem”, który ma prawo czegoś od nas wymagać.

I ja zmagam się nieraz z melancholią, biorę mą duszę „tęgą ręką w garść” i proszę acedię, aby sobie poszukała innego locum. Uwielbiam płynąć pod pełnymi żaglami na otwartym morzu, po prawdziwym oceanie życia – jest to moją dumą po tylu latach  lęków i upokorzeń! Mimo nieprzychylnego losu i niepełnosprawności mam przecież wybór: „być kretem podziemnym” lub „wężem pełzającym na brzuchu”, albo orłem wznoszącym się ku przestworzom. W pierwszym wypadku czuję grunt pod stopami i powoli podążam przed siebie, nie ryzykując za wiele lub zgoła wcale; w drugim – jestem narażony na skręty wiatru, które mogą być silniejsze od skrzydeł i chwilowo zawrócić z obranej drogi, lecz przecież orły padają zawsze na nogi, a nabytych wrażeń nie odbierze nikt! Tak, trzeba mieć w sobie tę odrobinę zuchwałości i niepokorności, by móc życie „zdzielić porządnie kułakiem”.

Harry Gruyasert

Pracuję wiele, rzadko się rozpraszam i raczej panuję nad natłokiem myśli. Przerabiam gruntownie każdy temat i oddaję się różnym aktywnościom. Nie zgodzę się ze Staffem, który mówi, że wszystko, co my współcześnie robimy, to tylko „szydełkowe robótki”. Pisał tak, porównując swoją żywotną frazę do czynu Wyspiańskiego, obawiał się (niesłusznie), że kroczy po bezdrożach: „błąka się jak pies wyrzucony na ulicę”. Ja nie odnoszę takiego wrażenia i nie mam potrzeby tłuc czołem w mur; przyjmuję piękno istnienia siedząc spokojnie w moim mieszkaniu, i zapraszając w jego progi wszystkie te „cudy, kultury i czarodziejstwa”, za którymi stoi ludzkość. Oceniam je jaśniej i bardziej należycie od innych, nie ujmując im wiele z posiadanych wartości i wierząc po cichu w ich ewolucję.

Spoglądając na słowa, które wychodzą na świat po uderzeniu przez palce w klawisze, staram się nie dodawać uwag i nie odrzucać nietrafionych wyrazów. Jestem wobec siebie miłosierny, troskliwy i uważny, albowiem to dopiero „pierwsze pisanie”, cyfrowy „manuskrypt”, którego braki jasno postrzegam, i na którego meandry żywo reaguję. Staram się usuwać fragmenty banalne, koryguję miejsca, gdzie „czuć upadek i zmęczenie pióra”, moderuję wszystko, co jest nadmierne i niepotrzebne, lub – na odwrót – naiwne i niedociągnięte. Bardzo nie chciałbym wypaść poetycko i literacko słabo, nużąco i powtarzalnie, lub choćby tylko za długo. Pragnę uniknąć bylejakości i niezręczności wypowiedzi, czegoś, co nie zadowala pod jakimkolwiek względem, pozbyć się niepotrzebnych uwag.

Harry Gruyasert

Pragnę być pisarzem „pogody” a nie chorób, wierzę w możliwość „swobodnego bytowania” i „znośnej doli”, drobne radości życia. Wracam do literatury jako człowiek niepełnosprawny fizycznie, ale duchowo wzmocniony, nie umniejszony, nie skulony i nie zgarbiony. Sam siebie nieraz zawstydzam i jestem z tego dumny; jestem zadowolony z tych „głupstw”, które mi dane było stworzyć. I bardzo się cieszę z tego, że jest we mnie nadal coś z człowieka, a nie tylko z literata! Potrafię się delektować moimi pomysłami i odwykam od rutyny. Są bowiem rzeczy i uczucia tak wielkie, że nie można i nie wolno ich „profanować”. Dlatego bogacze stają się duchowymi żebrakami, a pijani poetyckim natchnieniem – alkoholikami na jawie. Ktoś, komu sama miłość oddała się bez reszty, „połamał wszystkie kwiaty w jej ogrodzie”. Ktoś inny złapał „ptaka-szczęście” za ogon, by go za chwilę wypuścić i bezpowrotnie utracić. Jakże przedziwna jest ludzka dusza!

Dołożę wszelkich sił, aby zasłużyć na pochlebny sąd o sobie, będę miał wobec siebie zwiększone wymagania. Chociaż być może niewiele z siebie dałem, to przecież moje prace są „wspomnieniem drogim” i „echem rzeczy wielkich”, które mi się w życiu przyśniły. Jeżeli o tym piszę, to nie w celu usprawiedliwienia, lecz dla wyższej potrzeby, dla obowiązku „szczerego zwierzenia się” drugiemu człowiekowi, którego szanuję i kocham. Najpiękniejszym poematem pozostaje samo życie, które się odczytuje w miarę, jak się je tworzy. Dlatego brak w moim trudzie fabuły i zdarzeń zewnętrznych, słowem próby „stworzenia epopei”, na rzecz starannego obserwowania fenomenu ducha, zuchwałego wyłuszczenia wnętrza. Są to zadania, których urokowi nigdy nie potrafiłem się oprzeć, i z których nie zrezygnuję: „Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska, / Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia, / A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia”.

© Andrzej Osiński

Published in: on 3 grudnia 2023 at 8:57  Dodaj komentarz  

The URI to TrackBack this entry is: https://andrzejosinski.wordpress.com/2023/12/03/pochwala-zycia/trackback/

RSS feed for comments on this post.

Dodaj komentarz