Pierwsze dekady XVII stulecia były w rozdrobnionych feudalnie Niemczech świadkiem znaczącej liczby publikacji kolekcji tanecznych, pośród których istotną estymą cieszą się Banchetto Musicale Johanna Hermanna Scheina (1617) oraz cztery woluminy Ludi musici Samuela Scheidta, uskutecznione w periodzie 1621-27.
Pierwszy z foliałów finalnej antologii, od dawien dawna pławi się w zasłużonym respekcie, pozwalając się rejestrować zarówno na instrumentach historycznych, jak i współczesnych; drugi i czwarty przetrwały w rozproszonych skrawkach, zrekonstruowanych na użytek tej realizacji z pietystyczną pilnością przez Rolanda Wilsona, trzeci – jak się wydaje bezpowrotnie –zaginął w mrokach historii.
Dworne pląsy i posągowe intrady, poetyckie canzony i uroczyste galiardy, kapryśne almandy i solenne pawany; rozwibrowane rytmy konstytuują antologię o enigmatycznej orkiestracji, zaaranżowaną – jak zaznacza jej autor – „w ogólności na instrumenty o niskim rejestrze, takie jak cztery viole da gamba, bądź trzy viole da gamba i zwyczajowy generałbas, cztery trombony, cztery fagoty lubo dulciany”.
Wilson przedkłada owe mosiężne a procesyjne sekcje z pewną dezynwolturą, okraszając ich niewybredną konstrukcję dostatkiem dźwiękowych konfiguracji płynących to z rozbrykanych rożków i powabnych trąbek, to z sublimowanych skrzypiec i rozmarzonej lutni, to z ekstensywnych fonicznie organów, co do których Scheidt żywił bezsporną inklinację.
Pędząc żywot w prowincjonalnym, protestanckim Halle, piewca Tabulatura nova nigdy nie czuł się oddzielony od nowoczesnych trendów epoki, kooperując tyleż z prominentnymi kompatriotami pokroju Praetoriusa, Schütza i Scheina, co internacjonalnym mistrzem Sweelinkiem i Brytyjczykiem, Williamem Brade, po którym odziedziczył był sukcesję nadwornego kapelmistrza margrabiego Brandenburgii, Christiana Wilhelma.
Influencja tego ostatniego kompozytora okazała się na tyle przemożna, iż nawet intytulacja pierwszej ekscerpcji Ludi musici w niezakłamany sposób odwołuje się do wyboru „pawan, galiardów, canzon, almandów i kurantów”, sporządzonego przez arbitra Brade’a w roku 1609; wspólny był także publikator obu zbiorów – hamburski wydawca Michael Hering. Wszelako na tym podobieństwa się kończą, gdyż sofistyczne impresje Scheidta, kontynuując wprawdzie kapitalne metrum tudzież trzyczęściową strukturę arystokratycznego tańca, zrzucają konwencjonalny, szesnastowieczny kostium i oferują idiom o ekstremalnych harmoniach, gęstej teksturze i poruszającej ekspresji.
Co więcej, z tryskających energią galiardów i stłumionych pawan, nie formułuje herold „Cantiones sacrae” egzoterycznych suit asygnowanych ku radosnemu rozhasaniu, a improwizacyjne etiudy towarzyszące raczej feudalnym dygresjom i książęcym posiłkom, do których hejnał wieszczy podniosła intrada. Erudycyjne wariacje osnute na niezobowiązujących taktach „Imitatio Cantilenae Belgicae” i hymnicznej kanzonie „Am Wasserflüssen Babylon”, jak również osobliwe „Echo” epatujące spirytualną ekstazą, aż nadto poświadczają takową supozycję.
Intymne i błyskotliwe eksplikacje spod szyldu Musica Fiata, ekwipowane nobliwą gracją, skrzącą wirtuozerią oraz łabędzią giętkością, inspirują subtelnie znużone zmysły, wiodąc je ku cudownej a pożądanej elewacji. Uduchowione pienia orkiestry, nurzającej się to chimerycznej, jaskrawej ekspansji, to w dotkliwych, szarpiących serce oparach melancholii, trafiają w sedno tego wrażliwego kunsztu, który pośród okropieństw i upodlenia Wojny Trzydziestoletniej, chyląc się pod brzemieniem cierpień, zwątpienia i trudu, poważył się na niesienie ulgi krwawiącym i poniżonym:
„Szczególnie bolesny widok naszej ojczyzny, jak i równie nieludzka akumulacja nieszczęść nad nią, – desperował Scheidt, relacjonując udrękę ogarniętego pożogą narodu – zdają się czynić wskazanym wszystko, prócz projekcji dzieł muzycznych na instrumenty bądź dla śpiewaków, nie imaginując nawet o ich obmyśleniu i przetworzeniu ku publikacji. Jakiż bowiem udział biorą przyjemne dźwięki w życiu wszystkich tych, których trzewia wysysane są przez okrucieństwo wojennej furii? Lecz mój pełen oddania afekt dla harmonii jako mocy nakazującej muzyczne komponowanie, a nadto moja nadzieja, jaka nie całkiem zaginęła i wygasła, sprawiły, iż nie mogłem zapobiec, aby moje ręce przyłożyły się do pracy. Zaiste, to co inaczej jest mile widziane, niepomiernie więcej satysfakcjonuje w dobie przeciwności losu, i nam pogrążonym w smutku, raczy przynosić największą radość”.
Czyż nie okazał się w tym herosem opromienionym przez samego Stwórcę?
© Andrzej Osiński