W jednym z młodzieńczych listów Leopold Staff nawołuje: „Jeśli kto czuje, że nie może wyrzucić ze siebie olbrzyma, kolosa, Króla ducha, że nie jest Twórcą tak potężnym, żeby każde słowo było zarazem grzmotem, błyskawicą, głazem granitu, bryłą złota i słońcem, i wstęgą tęczową (…) niech złamie pióro i plunie na swoje pomysły”. Słowa te nie są wyrazem krzykliwości lub chęci zwrócenia na siebie uwagi, nie są także przejawem śmieszności, reklamy czy wybujałej pozy, choć wypowiedział je człowiek, który już w dwudziestej wiośnie życia wyznawał, że może być tylko literatem. Świadomy swego przeznaczenia ubolewał, że pomimo wytężania wszystkich sił „do najwyższego napięcia i oporu”, poddawał się przemożnej sile „nieubłaganego fatum”. W jego obliczu czuł się bezwolny i rzucany na wiatr niczym zwiędłe, jesienne liście, a przecież takim nie był! Wierzył w istnienie duchowe i „nieustanny związek dusz”, wydzierał światu jego ukryte skarby, kradł święty ogień bogów.
Wzorem innych poetów młodopolskich autor „Snów o potędze” pragnął przydać swej psyche odrobinę wielkości. Płonął chęcią budowania nowego uniwersum, bojąc się, że grunt, na którym ono stanie, będzie bagnisty i miałki. „Popatrz – wołał – czy dusza zdolna jest dźwigać na barkach odłamy ciężkich skał”? Marzył o nietzscheańskich wyżynach, o odwadze i sile, które przemienią przyrodzoną małość; wiedział, że jej akceptacja jest pierwszym krokiem prowadzącym ku wywyższeniu. Podobnie jak Staff wierzę, że mamy przeznaczony i nałożony na nas przez naturę obowiązek odkrycia naszych talentów, umiejętności i zasobów sił do „pchania taczki kultury” i realizacji myśli, choćby najmniejszej. Przypomina nam o tym piękny głos wewnętrzny i wyrzuty sumienia. Ludzki umysł nie jest bowiem tak mały, żeby nie domagał się najskromniejszego nawet posuwania się naszej rasy naprzód, na drodze do wielkiej sztuki.
Człowiek często przejawia niechęć do wyrwania się ze stanu bezwładności, brak mu odwagi do walki z życiem; chce, aby „wszystko samo szło do rąk”. Pragnie biernie czekać aż sprawy się same ułożą, poddaje się rezygnacji w obliczu nieprzyjaznych wypadków. Jest to – jak zauważa autor „Wysokich drzew” – „ogromną, niezatartą i niczym nie dającą się okupić winą”. Własnowolne uleganie okolicznościom nie jest męskie; młode i ożywcze siły życiowe płoną w woli pokonywania samotności i nieprzewidzianych udręk. Skutecznie chcą walczyć z odczuciem starości i bezwładu, niedowierzaniem sobie i wszystkiemu wokół, smutkiem i artystycznym spleenem. Życie samo w sobie jest przecież „dość ładnym i pożądanym celem”, który ma prawo czegoś od nas wymagać.
(więcej…)