Pochwała życia

Harry Gruyasert

W jednym z młodzieńczych listów Leopold Staff nawołuje: „Jeśli kto czuje, że nie może wyrzucić ze siebie olbrzyma, kolosa, Króla ducha, że nie jest Twórcą tak potężnym, żeby każde słowo było zarazem grzmotem, błyskawicą, głazem granitu, bryłą złota i słońcem, i wstęgą tęczową (…) niech złamie pióro i plunie na swoje pomysły”. Słowa te nie są wyrazem krzykliwości lub chęci zwrócenia na siebie uwagi, nie są także przejawem śmieszności, reklamy czy wybujałej pozy, choć wypowiedział je człowiek, który już w dwudziestej wiośnie życia wyznawał, że może być tylko literatem. Świadomy swego przeznaczenia ubolewał, że pomimo wytężania wszystkich sił „do najwyższego napięcia i oporu”, poddawał się przemożnej sile „nieubłaganego fatum”. W jego obliczu czuł się bezwolny i rzucany na wiatr niczym zwiędłe, jesienne liście, a przecież takim nie był! Wierzył w istnienie duchowe i „nieustanny związek dusz”, wydzierał światu jego ukryte skarby, kradł święty ogień bogów.

Wzorem innych poetów młodopolskich autor „Snów o potędze” pragnął przydać swej psyche odrobinę wielkości. Płonął chęcią budowania nowego uniwersum, bojąc się, że grunt, na którym ono stanie, będzie bagnisty i miałki. „Popatrz – wołał – czy dusza zdolna jest dźwigać na barkach odłamy ciężkich skał”? Marzył o nietzscheańskich wyżynach, o odwadze i sile, które przemienią przyrodzoną małość; wiedział, że jej akceptacja jest pierwszym krokiem prowadzącym ku wywyższeniu. Podobnie jak Staff wierzę, że mamy przeznaczony i nałożony na nas przez naturę obowiązek odkrycia naszych talentów, umiejętności i zasobów sił do „pchania taczki kultury” i realizacji myśli, choćby najmniejszej. Przypomina nam o tym piękny głos wewnętrzny i wyrzuty sumienia. Ludzki umysł nie jest bowiem tak mały, żeby nie domagał się najskromniejszego nawet posuwania się naszej rasy naprzód, na drodze do wielkiej sztuki.

Harry Gruyasert

Człowiek często przejawia niechęć do wyrwania się ze stanu bezwładności, brak mu odwagi do walki z życiem; chce, aby „wszystko samo szło do rąk”. Pragnie biernie czekać aż sprawy się same ułożą, poddaje się rezygnacji w obliczu nieprzyjaznych wypadków. Jest to – jak zauważa autor „Wysokich drzew” – „ogromną, niezatartą i niczym nie dającą się okupić winą”. Własnowolne uleganie okolicznościom nie jest męskie; młode i ożywcze siły życiowe płoną w woli pokonywania samotności i nieprzewidzianych udręk. Skutecznie chcą walczyć z odczuciem starości i bezwładu, niedowierzaniem sobie i wszystkiemu wokół, smutkiem i artystycznym spleenem. Życie samo w sobie jest przecież „dość ładnym i pożądanym celem”, który ma prawo czegoś od nas wymagać.

(więcej…)
Published in: on 3 grudnia 2023 at 8:57  Dodaj komentarz  

Sens życia

Inge Morath

Ludzie popełniają zasadniczy błąd, sądząc że ich życiem kieruje „pęd do przyjemności” i „strach przed cierpieniem” (L. Tołstoj i nast.). Pożądając jednego i pragnąc uniknąć drugiego, poddają się temu, co nimi kieruje. Ale człowiek nigdy nie może egzystować jedynie rozkoszując się przyjemnościami i unikając za wszelką cenę cierpień: a więc nie w tym tkwi sens życia. Jakiekolwiek by nie były nasze radości, to każda utrata, choroba i śmierć zawsze będą się wiązać z udręką. Gdybyśmy próbowali ją ominąć – dokąd dojdziemy? Wszystkie bóle są „oddechem” istnienia: przyswajaniem i wydalaniem, wdechem i wydechem, wyruszaniem w podróż i jej zakończeniem. Cel leży ponad tym wszystkim, przecina bezgłośnie nasze drogi, a jest nim Bóg.

Samotność jest korzystna dla człowieka obracającego się w społeczeństwie a społeczność – dla osoby nie żyjącej w niej. Wystarczy, że jednostka porzuci towarzystwo i wniknie w samą siebie, a rozsądek „zdejmie z niej okulary”, przez które postrzegała świat w jego spaczonej postaci. Jej ogląd rzeczy rozjaśni się do tego stopnia, że ujrzy i pojmie wszystko aż po najskromniejszy detal. Sam rozum wskaże jej przeznaczenie i poda reguły, z pomocą których będzie mogła ponownie wejść w społeczeństwo. Rozum – ta naczelna nasza zdolność – będzie zgodny ze wszystkim, co wokół istnieje, będzie tego immanentną częścią, a część nie może zburzyć „porządku całości”, choć całość może zniszczyć jej fragment. Dlatego tak ważne jest kształtowanie rozumu w zgodzie z całością – źródłem wszystkiego, a nie z jego częścią. Tołstoj zauważa, że łatwiej napisać „dziesięć tomów filozofii” niż zastosować tę zasadę w praktyce.

Inge Morath

Celem człowieczej egzystencji jest – jak konkluduje autor „Wojny i pokoju” – sprzyjanie „wszechstronnemu rozwojowi” wszystkiego, co istnieje. Natura nieustannie się zmienia i każda jej część składowa implikuje progres innych części. Człowiek będący fragmentem przyrody obdarzonym najwyższą świadomością, powinien podobnie jak świat ożywiony dążyć świadomie do rozkwitu tego, co trwa. W tym przejawiają się dzieje człowieka, w którego duszy panuje nieuświadomiona skłonność do spełniania się i osiągania Boga. Zadaniem człowieka jest właśnie wszechstronny rozwój w tym kierunku, wszyscy bowiem wierzą w istotę doskonałą i ją stawiają sobie za przedmiot dążenia. Duch bierze górę nad materią, wpływając na każdego z nas – wypełnia się przeznaczenie.

(więcej…)
Published in: on 17 listopada 2023 at 15:51  Dodaj komentarz  

Udręki młodego K.

Alex Mayoli

Obsesyjnie powracam w tych dniach do postaci K., usiłując wycisnąć z tej egzystencji jakiś aspekt pozytywny i radujący duszę. Odczuwam wielkie pragnienie, aby odrzucić od siebie stany lękowe i przelać je na papier albo zapisać w sieci w taki sposób, bym to co ukończone mógł w siebie całkowicie wchłonąć. Pragnę się skoncentrować na sile, która porywa i przeobraża, a potem powrócić znów do siebie, wytchnąć i odkryć się na nowo. Dobra strona pisania polega na tym, że z wyrazistością uświadamiam sobie przemiany, jakim nieustannie ulegam. Wierzę w ich oczywistość, szukam nadziei i wiary, wypieram się zła. W opublikowanych tekstach spotykam dowody, że nawet w stanach wydających się dziś nie do zniesienia, żyłem, rozglądałem się wokół i zapisywałem swe spostrzeżenia. Teraz, gdy jestem mądrzejszy, mogę ogarnąć wzrokiem całokształt ówczesnych postępków i pochwalić nieustraszoność moich dążeń. Kiedy przewijam na ekranie gotowe zdania, nie mogę odnaleźć miejsc nieznaczących, wszystkie wydają się ważne, są pełne żywości, której „nie może odjąć żaden przypadek” (F. Kafka i nast.). Czytam je nieodmiennie spokojnie, wyławiając z ich powierzchni zadziwiające fragmenty. Wróćmy jednak do samego K.

Stanu, w którym tkwił, nie potrafił określić mianem szczęścia bądź nieszczęścia: nie był obojętny, znużony czy słaby, lecz jednocześnie nic go nie ciekawiło. Czuł, że się „opuszcza” i jest niezdolny do pisania; od społeczeństwa i rodziny żądał wszystkiego, czego mu było brak, tęsknił za „zorganizowaniem sił”. Wobec bliskich zajmował pozycję obronną, nie miał „punktu centralnego”: literatury czy miłości, które ujęłyby jego życie w ramę. Stał poza kręgiem ludzkości, ustawicznie spragniony i niespokojny, pełen udręki bez „iskry chwilowego wytchnienia”, mający swój ból, lecz nigdy lekarstwo. Posiadał tylko tyle miejsca, ile go było trzeba dla „obydwu stóp”, tyle oparcia, ile go zagarniały „obie jego dłonie”, mniej aniżeli „sztukmistrz na trapezie”. Zastanawiał się, czy wiedzie żywot pustelnika czy pasożyta? Pustelnikiem był tylko z przymusu, pasożytem – wcale. Był porywany przez nurt zdarzeń, wypływał na powierzchnię, to walczył z nimi jak topielec.

Alex Mayoli

K. wyobrażał sobie, że jest kamieniem, stoi niczym „własny nagrobek”, w którym nie ma szczeliny na zwątpienie lub wiarę. Balansował pomiędzy miłością a odrazą, odwagą i trwogą, nadzieją i beznadziejnością; nie wiedział czy jeszcze w ogóle żyje. Bolała go bujność egzystencji, czuł, że jest dlań przeszkodą, ale równie mocno obawiał się pustki, która zapowiadała złowrogi ból. Chciał być spętany, gdyż uwolnienie z pęt „byłoby jeszcze gorsze”. Spora część jego istoty skłaniała się ku religii, a jednocześnie czuł wobec niej trwogę. Obawiał się, że pod jej wpływem popadnie w nowy zamęt, który by przecież przyniósł szkodę, nie wierzył, że Bóg mógłby go wyzwolić. Te walki umęczyły go na koniec. Doszedł do wniosku, że jedynym powodem jego udręki jest samo pisanie. Wstrząs tym spowodowany zwiększał jego wrażliwość, rozszarpywał go na strzępy, odbierał spokój – nie potrafił już nad sobą zapanować, zewnętrzny zgiełk przenikał do jego środka.

(więcej…)
Published in: on 2 listopada 2023 at 19:27  Dodaj komentarz  
Tags:

Niedobra miłość

„Gilda”

Przedziwny i tajemniczy los pchnął go na nieznane tory, skrzyżował jego życie z życiem tej kobiety, na zawsze już bliskim. Stało się to niespodziewanie i błyskawicznie – spotkanie z nią było mu przeznaczone. R. ujrzał ją przypadkiem, od razu przyjął do wiadomości, że stała się rzecz nowa i ważna. Jakże dziwnymi szlakami krążył i błądził, nim dotarł wreszcie do tego „ośrodka swego istnienia” (M. Kasprowiczowa i nast.)!  Poruszał się wokół niej ostrożnie jak Ziemia balansująca wokół Słońca, poddawał się ludzkiej złudzie, brał ją za miłość. Zbyt wcześnie stracił nadzieję, że znajdzie kogoś istotnego, sięgał więc bez wyboru po wszystko, co paradowało przed jego oczami, w obawie, że w „bezczynnym oczekiwaniu” przeoczy to, co najważniejsze. Przystawał w dziwnych miejscach, sypiał na wąskim łóżku, wśród marzeń o niedostępnym celu; pragnął rzeczy głębokich i wielkich. Nie znajdował ich, stracił istotę, prawdziwą miarę rzeczy. Odczuwał wszystko na skroś, jego przeżycia były intensywne. Nieraz zadawał sobie pytanie, czy jest to zdolność wrodzona czy nabyta? Jego egzystencja była bogata i urozmaicona, a przecież czuł, że nie żył naprawdę wcale.

Część jego wrażeń z lat poprzedzających poznanie żony mogła starczyć innemu człowiekowi za całe życie. Niekiedy wydawało mu się, że jest niezdolny do jego pełnego ujmowania; czuł, że w jego duszy tkwiła „jakaś zapora”, wyczuwał ją niemal fizycznie. Smutek ogarniał go bez miary, poruszał się na granicy cierpienia i upadku; zadowolenie rzadko przeradzało się w radość, zachwyt w upojenie, a uczucie w namiętność. Okruchy życia migotały przed nim jak cienie na ekranie, mgliste i niewyraźne: odczuwał ich różnorakość, „zagadkową treść każdego momentu”. Los troszczył się o niego dalej, przeplatał jego istnienie z istnieniem przyszłej żony, prowadził go ku brzegom, skąd otwierają się „horyzonty mórz” i gdzie mógł wielbić Boga. Lecz ten sam los pozbawił go czegoś najważniejszego: zmysłu postrzegania rzeczy, wyczucia ich prawdziwej natury. Był niby więzień osadzony w celi, niezdolny do prostej radości, zabłąkany promyk na drogach życia.

„Dotyk zła”

R. zbyt długo toczył się bezwładnie w niezrozumiałym przez niego kierunku, z pewnością zabrakło mu siły, żeby z niego nawrócić. Wydawało mu się, że cierpienie jest zawsze niezbędne, jest przyrodzoną cechą tej egzystencji. Udręki innych obchodziły go mało, prawie dla niego nie istniały; nie znał nikogo w kosmosie poza sobą, kochał się w sobie bezgranicznie, ani przez chwilę nie był w stanie wyrzec się tego nikłego „ja”, a przecież czuł, że jest lichszy od wszelkiego stworzenia. Jego dusza została pozbawiona skrzydeł, modlitwa nie docierała do Boga. Niekiedy doświadczał tlącą się w myślach „iskierkę nieśmiertelności”. Zastanawiał się kim ona dla niego będzie: czy morzem, w którym utonie, czy wiatrem, który roznieci iskrę? Wydawała mu się królową, tajemniczą władczynią nieznanych rewirów.

(więcej…)
Published in: on 17 października 2023 at 9:23  Dodaj komentarz  

Geniusz, który pragnie się ujawnić

Raymond Depardon

Aby pisać tak jak Mauriac czy Hesse, trzeba by mieć ich geniusz i jak oni szlifować swe dzieła. Lecz ja spotykam na własnej drodze przeszkód więcej aniżeli ci dwaj razem wzięci! Przyszedłem na świat z marnymi talentami (Maria Dąbrowska wyjaśnia: „Ludzie mają intymne talenty, które zabłyskują tylko dla najbliższych i gasną potem dla wszystkich”), udręczyły mnie długie choroby, nie posiadłem ani daru wyobraźni, ani zapału do ciężkiej, mozolnej pracy, jakiej wymaga kreowanie literackich tekstów. Postrzegam zarówno błędy w treści, jak i w ich wymowie, poprawiam je bezustannie. Nie jestem twórcą we właściwym tego słowa znaczeniu; doszedłem do granicy, którą się boję przekroczyć, jestem zamknięty w skromnym obszarze moich umiejętności. Widzę doskonałość poza sobą i czynię próżne wysiłki, aby ją osiągnąć.

Tkwi we mnie coś, co często jest silniejsze od mego ciała i nie zawsze podlega jego „krzepiącemu wpływowi” (E. Delacroix i nast.). Jestem człowiekiem, dla którego życie wewnętrzne jest niebywale istotne, w przeciwieństwie do ludzi, u których jego oddziaływanie na fizyczność jest niemal żadne. Kiedy odkrywam w sobie słabość, nie utajniam jej i nie udaję, że jej nie ma, ale poprawiam sposób życia. Dusza wprawdzie pokonuje ciało, ale i ona ma złe skłonności, toteż jej część najbardziej boska musi się zmagać ze złem „bez wytchnienia”. Aby być zrozumianym mówię o tym nieomal wszystko, a moja literatura tworzy „tajemny pomost” między intelektem czytelnika a duchem tworzącego. Często budzi ona we mnie wielkie myśli; kiedy na nią spoglądam ogarnia mnie przemożna chęć pisania, dążenie do widocznych rezultatów. Narasta ono wraz z doświadczeniem późnych lat.

Raymond Depardon

We wszechświecie nie ma rzeczy piękniejszej od człowieka i jego Stwórcy. Czyż mógłby On nie istnieć? Czy to przypadek połączył elementy i sprawił, „że zajaśniały cnoty”, wykwity moralności? Gdyby naszym istnieniem kierował ślepy traf, czym byłaby świadomość, czym wyrzuty sumienia i czym oddanie? Wiara pokonuje chwiejność i lęk o pomyślność, który zatruwa krótkie dni; bez niej życie nie mogłoby upływać. Szczęście, które przychodzi do nas w marzeniu i kruchych wspomnieniach, zabarwia wyobraźnię, żonglując cierpieniem i radością. Ich akceptacja buduje porządek w myśleniu i roztropność w sprawach dnia. Nic nie wypacza egzystencji tak jak lęk. Nawet człowiek z natury śmiały staje się tchórzem, kiedy jego myśli chwieją się na wszystkie strony i zdaje się na przypadek, zamiast opanować trudności. Tłumaczy sobie, że jest jeszcze dość czasu by uciec z pułapki; tkwi w niej samotny, apatyczny i pozbawiony nadziei.

(więcej…)
Published in: on 3 października 2023 at 8:53  Dodaj komentarz  

Piękne cierpienie

„Popioły”

Był kimś, kto musi żyć powoli; zaznawał wówczas uroków egzystencji, doświadczał jej w całej pełni. Zdawał sobie sprawę, że ma już ponad pięćdziesiąt lat i żyje dłużej od innych. Przetrwał wiele – bywał zmęczony, zrezygnowany i cichy, jego nerwy były napięte do granic. Spędzał samotnie puste dni, unikał ludzi, funkcjonował dzięki książkom, tworzył. Otaczająca go cisza była nietrwała, niekiedy serce biło ze zgrozy i rozpaczy, zastanawiał się co dalej. Był nadal żywy i w pewnym sensie młody, dotykał istnienie w jego radości, napięciu i pośpiechu, potrafił tak pięknie cierpieć! Było mu w tej samotności i źle, i dobrze, odkąd przestał się zastanawiać nad swoją kondycją. Kosztowało go to nieco smutku i obaw, a jednak toczył swój los tak skromnie, szlachetnie i przyzwoicie. Nazwijmy go N.

N. myślał o swoich przodkach, osobach odległych i tajemniczych, których nigdy nie poznał, i o których mało wiedział. Nosił w sobie ich „jakość” (Z. Nałkowska i nast.), uczuwał „ich ciągłość poprzez siebie”, cierpliwe trwanie. Był chory i osłabiony, z trudem pisał, ale trzymał się i wyglądał bez zarzutu. Od ponad dwóch lat nie opuszczał domu, był „zrezygnowany na chłodno”, wyrozumiały i pozostawiony sobie. Zastanawiał się nieraz czy warto żyć? A jednak w tym całym ubóstwie, był świetnie opanowany, zorganizowany i doskonały. Otoczony książkami i płytami, tkwił w nich mocno, raczej uprzejmy i dobry, aniżeli serdeczny. Był mężny i „nie puszczał sobie cugli”, odganiał myśli, że coś jest z nim nie w porządku, chwytał się prawdy. Chciałby żyć bez „ciągłego ciężaru”, bez „śmiertelnego” zmęczenia i wysiłku, bez dreszczów i osłabienia woli. Może wówczas pisałby łatwiej i lepiej, umiałby bawić się i kochać?

„Popioły”

Od wielu już lat był kruchy, a teraz jeszcze doszła do tego starość. Czy posłuchać instynktu: być samym i nie widzieć nikogo więcej, uznać, że nikt nie ulży i nie pomoże udźwignąć ciężaru bycia? Było to cichym dramatem tej egzystencji: niezgoda na szczęście, zmaganie się ze sobą raczej niźli ze światem, męczeństwo rozczarowania. Ale były czasy, kiedy był podniecony z radości, nie mógł zebrać myśli, brak mu było tchu, by temu wszystkiemu sprostać. Jak wiele objąć zdołało jego serce, jak bardzo był skomplikowany! Zapalony i udręczony, odważny i nieśmiały, przejęty „czcią i zachwytem”, muszący wszystko opisać. Był znawcą i „amatorem cierpienia”: dobrym, wrażliwym i adekwatnym. Ludzie mający miłość tak gorzką, jak jego, dają jej wyraz swoją męką. Próbują ją posiąść i zahamować, ukryć, zachować dystans.

(więcej…)
Published in: on 22 września 2023 at 11:25  Dodaj komentarz  

Po prostu K.

Lua Ribeira

Uważał, że jego życie jest złożone z dni, które „wchodzą coraz głębiej w uniform monotonii” przypominając zadania karne, kiedy niesforny uczeń musi kilkadziesiąt czy może nawet sto razy przepisać jedno idiotyczne zdanie. Jego egzystencja płynęła cicho, nużąco i niezauważalnie, był wygodny i niesamodzielny. Wszystko zdawało się mu szkodzić, a on to wyolbrzymiał ponad miarę. Każda najdrobniejsza zmiana przerażała go, widział w niej dla siebie wielkie i trwałe nieszczęście. Nazwijmy go K. Był pisarzem, którego pracę powstrzymywały realia życia, widział w nich tylko zagrożenie, bał się utraty niezawisłości. Potrafił nie pisać tygodniami, nie mogąc się w sobie zebrać i rozpalając w swej głowie natrętne myśli. Jego posada w towarzystwie ubezpieczeniowym była mu nieznośną; za nic miał jej łagodność i korzyści, uczciwą płacę, „niepełne natężenie sił”. Czuł, że nie ma nic do stracenia, a przed sobą żadnych widoków, nie potrafił wykorzystać dobra, które go otaczało. Tak, K. był jednostką szczególnie złożoną.

Miał spokojny chód i pewność taką jak inni, ale „jakoś na antypodzie świadomości”. Od wczesnego rana aż po późne godziny nocne przechadzał się po swoim pokoju, chłonąc przez otwarte okno wrzawę ulicy. Znał na pamięć każdy drobiazg, krążył bez celu w kółko. Badał ornament dywanu i ślady, jakie pozostawiło jego zużycie, śledził je aż do najdrobniejszych szczegółów, przemierzał wielokrotnie trasę wokół stołu, spoglądał na sufit, w górę, aż całe pomieszczenie zaczynało drgać. W takich chwilach spostrzegał anioła „przepasanego złotymi sznurami” i z mieczem w podniesionej ręce. Zaprawdę, wyobraźnia K. była nieprzebrana. Uświadamiał sobie na przykład, że kryje się przed ludźmi, nie dlatego, że chciałby trwać w spokoju, lecz aby „pójść na dno”. Osamotnienie było jego nagrodą, ale i karą, nikt wytęskniony nie otwierał mu drzwi; stawał „boleśnie przytłoczony do ściany” i bojaźliwie zniżał wzrok. Chciał odegnać bóle w zapomnienie, w istocie więził samego siebie.

Matt Black

K. nazbyt często znajdował w sobie małość, niepewność i niezdolność do podjęcia decyzji, ustawicznie uciekał w marzenia, śnił na jawie. Miał talent, aby te sny przekuwać w literaturę, usuwać na zewnątrz to, co nieistotne, spychać do rzędu spraw mniej ważnych. Wiódł sam ze sobą „dwugłosy dialog” i wytrzeszczał zmęczone oczy w pustkę, szukał w niej polepszenia. Dręczył go nieodgadniony smutek, którego nie był w stanie przezwyciężyć. Czuł się niezdolny do dźwigania trosk, wiedział, że z ich powodu może zginąć, że go rozbiją „ostatecznie”. Nie potrafił się podźwignąć, jedynie zadowolenie z cierpienia dawało mu punkt oparcia. W takich chwilach przestawał pisać, dochodził do granicy, nie kończył tekstów. Pojawiały się bóle głowy i wielki lęk przed zadaniami dnia. Odnosił wrażenie, że wszystko, co napisał jest miałkie i mierne, i że na tą miernotę skazały go niezadowalające – w jego przekonaniu – warunki bytowe.

(więcej…)
Published in: on 12 września 2023 at 16:15  Dodaj komentarz  
Tags:

Za wszelką cenę

„Wielki sen”

Z doświadczenia wiem, że w pewnym stanie nerwów każdy człowiek pisze – nadmienia Sandor Marai. – Pisanie jest zarazą naszej epoki, rodzajem epidemii, zakażenie literaturą jest powszechne”. Tworzę, bo nie mogę postąpić inaczej, spotykam się z wami, zanim nastąpi koniec tego wszystkiego, co dotychczas stanowiło treść i osnowę mojego życia, co „wywoływało w nim napięcie”. Egzystencja ludzka owiana jest tajemnicą, kryje w sobie szczególną siłę, wypala tkanki ciała „jak wredne promieniowanie”, dając im jednocześnie zapał i ciekawość, które pozwalają trwać. Dopóki człowiek ma swoje sprawy tu na ziemi, żyje. Czasami „rozkwita jak puszcza”, pełna zagrożeń i niespodzianek, innym razem ociera się o samotność i popada w nudę, którą próżno chciałoby się odegnać. Ma ona w sobie coś z dżungli; jej surowy rygor opiera się tropikalnemu amokowi. Niekiedy zrywa się z pęt narzuconych przez rozsądek i rzuca w wir świata, z tym „swoim drętwym spojrzeniem”, wszyscy schodzą jej z drogi. Lecz nie to jest najgroźniejsze, gorzej, gdy ktoś zgładzi w sobie wewnętrzny popęd: Nie biegnie donikąd, nikogo nie czeka, wegetuje nie burząc porządku. Zostałby może zakonnikiem, lecz nie ma jego wiary.

Zasadniczym pytaniem tego tekstu jest czy przyjaźń w ogóle istnieje? Nie chodzi tu o obopólną radość, jaką sprawiają sobie nawzajem ludzie, którzy mają podobny gust bądź jednakowo myślą o pewnych problemach. To w gruncie rzeczy kruchy związek, który nie jest przyjaźnią, lecz czystą sympatią, za słabą, aby dwóch ludzi „w krytycznej życiowej sytuacji” mogło się wesprzeć wzajemnie. Przyjaźń to nie skłonność do szukania zadowolenia wśród osób tej samej płci, ona nie potrzebuje ciała jako celu, ciało jej nawet przeszkadza. To także nie poufałość czy wspólne interesy. Jest to uczciwy i szlachetny związek pomiędzy myślącymi i czującymi istotami, także pomiędzy zwierzętami, bezinteresowność i gotowość do przyjścia z pomocą. Co ciekawe sympatia ze strony zwierząt jest nieraz trwalsza, podczas gdy ludzkie miłości zawsze „grzęzną w bagnie samolubstwa i próżności”.

„Wielki sen”

Prawdziwy przyjaciel nie oczekuje nagrody za swoje uczucia, nie pragnie „kompensaty”; zna błędy drugiej osoby, a mimo to angażuje się ze wszystkimi konsekwencjami. Czy warto być człowiekiem nie mając takiego ideału? I cóż po takiej przyjaźni, w której kochamy w innych jedynie cnoty, wytrwałość i wierność? Czyż nie jest naszym obowiązkiem miłowanie tak samo niewdzięcznego i nikczemnego? Tym pytaniom nie ma końca. Szukam na nie odpowiedzi we własnej duszy i w grubych książkach; nagromadziłem ich wiele, „zrobiło się gęsto od wspomnień”. Każda książka zawiera jedynie odrobinę prawdy, a każde wspomnienie jest wątłym odblaskiem prawdziwej natury bytu. Dlatego od przyjaciela nie wolno żądać bezwzględnej prawdy i wyjaśnienia świata. Nie wolno nam tego żądać od nikogo.

(więcej…)
Published in: on 2 września 2023 at 12:06  Dodaj komentarz  
Tags:

Boskie przestworza

Thomas Cole

Kogo raz zraniono do dna duszy, ten nie znajdzie więcej wytchnienia w jakiejś jednej ziemskiej radości, ten może się tylko rozradować wśród najwyższych duchów, wśród bogów będzie mógł odzyskać zdrowie” (F. Hölderlin i nast.). Cała moja istota milknie i nasłuchuje, przyjmując na siebie delikatny powiew wiatru, który muska twarz. Zatapiam się w „błękitnym bezmiarze” zwracając swój wzrok ku niebu, potem przenoszę go ku górom, i czuję jak świat się przede mną otwiera, przyjmuje mnie w swoje ramiona, rozprasza odium samotności. Ogarnięty tchnieniem Boskiego bytu  stapiam się w jedno z całą przyrodą, oddaję się jej błogosławieństwom. Natura prowadzi mnie na szczyt ludzkich myśli i szczęścia; na tym Parnasie panuje wieczny pokój, „południe traci swój żar”, a piorun „swe grzmoty”.

Zawsze pragnąłem się zespolić ze wszystkim, co żyje, odrzucić pychę ludzką, ukorzyć się przed wiecznością jak artysta, co „łamie kanony swej sztuki”. Często przebywam na takich wyżynach, ale nadchodzi otrzeźwienie i „strąca mnie z nich”. Z serca ulatnia się myśl o stałym ukojeniu, przyroda zamyka swe ramiona, a ja staję się intruzem i już niczego nie pojmuję. Człowiek, który marzy jest równy Stwórcy; kiedy wszystko na zimno rozważa staje się żebrakiem, „synem marnotrawnym” gardzącym Ojcem i czekającym na współczucie. Kiedy byłem pogodnym dzieckiem i nic nie wiedziałem o otaczającym mnie świecie, istniałem „bardziej niż teraz” po tych wszystkich zmaganiach, walkach i rozmyślaniach. Dziecko jest Boską istotą zanim przemieni się w dorosłego, zanim przestanie być po prostu sobą. Jest w nim cisza, bo jeszcze nie jest ze sobą skłócone i zna bogactwo, którym dysponuje serce. Jest nieśmiertelne, gdyż „nic nie wie o śmierci”.

Thomas Cole

Moje serce wzbija się do lotu. Upojony szybkim i gwałtownym pędem wznoszę się w otchłań wszechświata , jak „młoda roślina”, która „się rozwiera” w porannym słońcu. Wyciągam ramiona ku nieskończoności nieba, jestem tak blisko celu! „Czy mnie kochasz, dobry Ojcze” – zapytuję, i z uczuciem błogości przyjmuję Jego odpowiedź. Moja dusza cieszy się Boskim błogosławieństwem. O jak nienawidzę „wszystkich tych barbarzyńców”: zimnych mędrców i skostniałych służbistów, którzy niszczą piękno i doskonałość Natury! Otocz ich Panie swoim spokojem i siłą, niech ich dotknie Twa miłość i mądrość, przemień to, co w nich nieszlachetne i słabe, co nie może „ostać się” przy Tobie! Ty opromieniasz mnie swym blaskiem i rozgrzewasz stare, wątpiące serce, sprawiasz, że to zlodowaciałe źródło taje, unosisz mnie do gwiazd.

(więcej…)
Published in: on 23 sierpnia 2023 at 9:02  Dodaj komentarz  
Tags:

Gałąź z drzewa Boga

Jean Leon Gerome

Bóg obdarzył go „uczciwą miarką cierpień” (F. Hölderlin i nast.). Niejednokrotnie w tej wrażliwej duszy rodziło się zwątpienie w Jego stwórczą i opiekuńczą moc. Nachodziły go wówczas straszne myśli, lecz Bóg je wybaczał – otarł niejedną łzę, wysłuchał wieczorną modlitwę. Chłopiec cierpiał na melancholię: otoczył go bezmierny smutek, przestał spać w nocy, we dnie pracować, dławił wyższe uczucia. Jego boleści i skrucha dorównywały męczennikom, z trudem je znosił. Niedająca się niczym przezwyciężyć martwota płynęła z niezaspokojonych ambicji; wszystkie skargi na świat i przeszkody stały się jego drugą naturą. W takich chwilach nie znał miejsca, gdzie mógłby znaleźć odrobinę radości, na czym mógłby położyć znużoną głowę. Jego los wydawał się coraz „czarniejszy”, dusza coraz słabsza, ciało bardziej mdłe. Lecz z głębin ducha tliły się jeszcze ognie miłości, które stawały się dlań błogosławieństwem.

Był idealistą: z takim temperamentem nie mógł milczeć, źle znosił wszelką pogardę, znęcanie się, ucisk – zatruwały one jego wzniosłe życie. Chciał władać zgoła królestwem, kierować ludzkimi sercami, namawiać je do bycia sobą. Przezywali go marzycielem, lecz on wyrósł na „prawdziwego męża” walczącego z niedorzecznymi i bezzasadnymi prawami. Czuł słusznie, że ograniczają jego siły i roztrwaniają talent; bez nich osiągał radość, oddalał porywczość i chimeryczność, pozbywał się mrzonek. Był twórcą, który żądał, aby „przyszłość oddała mu sprawiedliwość”, który z proroczą pewnością stroił swą lirę, śmiało przekraczał ograniczenia. Chciał obudzić w słuchaczach choćby tylko „iskierkę miłości bliźniego” i „serdeczne, czynne współczucie”, w których postrzegał prawdziwe szczęście. Pragnął przynieść światu pociechę, braterską miłość i oświecenie. Niestety, żądał za wiele.

Jean Leon Gerome

Kiedy rozmyślał, jego młode serce się przebudzało, przeżywał „owe złote dni”, kiedy człowiek swobodnie przywiązuje się do wszystkiego, co go otacza. Nie wystarczało mu posiadanie jednego, sprawdzonego przyjaciela, osobnego człowieka, w którym jego dusza mogłaby znaleźć oddźwięk i spokój; chciał teraz kochać ogół, objąć miłością cały ród ludzki. W ludzkości nie dostrzegał zepsucia, gnuśności i niewolnictwa, ignorował przyziemność i niskość; kochał w „upadłych” to, co pozostało w nich „wielkie i piękne”. Wielbił „pokolenia nadchodzących stuleci”, lecz nie żywego człowieka zakorzenionego w teraźniejszości. Złudną nadzieją jego duszy, dającą jej siłę i wolę działania, była wiara, że „nasi wnukowie będą lepsi od nas”, że zapanuje wśród nich prawdziwa wolność, a cnota „będzie plonować” w świętym „świetle swobody”. Był beznadziejnie przekonany, że w swoim stuleciu „zasieje ziarna, które w przyszłości dojrzeją”, że oświeci i „poprawi” cały rodzaj ludzki, wierzył, że doskonałość wreszcie nadejdzie.

(więcej…)
Published in: on 13 sierpnia 2023 at 12:51  Dodaj komentarz  
Tags: