Michał Martianow, przyjaciel Mikołaja Rimskiego-Korsakowa z Korpusu Morskiego w Petersburgu tak opisywał przyszłego twórcę Złotego kogucika: „Wyśpiewywał [on] z pamięci długie fragmenty, naśladował wykonawców, orientując się doskonale w mechanizmie muzycznym przedstawienia. Krytykował dyrygentów, oceniał śpiewaków, zajmująco opowiadał o właściwościach muzyki (…). Najbardziej jednak charakterystyczna była (…) jedyna w swoim rodzaju umiejętność naśladowania orkiestry, imitowania głosów poszczególnych instrumentów. Już wówczas wydawało się nam, że rozumiał orkiestrę ze wszystkimi jej subtelnościami”.
Wzrastając w nowogrodzkim Tichwinie, przesiąkniętym cerkiewnym melizmatem i rubaszną polką, Mikołaj Rimski-Korsakow był – jak sam podkreślał – „dzieckiem, które namiętnie kochało muzykę i bawiło się nią”, admiratorem rodzimego folkloru i rosyjskiego pejzażu, pasjonatem bezkresu morza, opiewanego w listach i wspomnieniach starszego brata Woina, oficera floty i podróżnika; entuzjastą teatru i opery, przyswajanej w nader skąpych fragmentach.
Już wówczas interesowały go raczej transkrypcje popularnych arii, aniżeli muzyka fortepianowa sensu stricte. „Nie uwierzysz, jak lubię przegrywać opery, nie lubię natomiast grać utworów fortepianowych – zdradzał młodociany kadet, zmuszony do przyjęcia marynarskiej służby – Wydają mi się takie nudne, oschłe, a przegrywając operę, wyobrażam sobie, że siedzę w teatrze: słucham, a nawet sam śpiewam i gram, wyobrażam sobie dekorację”.
„Mikołaj całymi godzinami przesiadywał przy fortepianie nie ćwicząc, ani studiując, lecz po prostu błądząc od jednej melodii do drugiej” – przywołuje brat Rimskiego-Korsakowa, Woin. Autor Śnieżki zafascynowany urzekającą partyturą Rusłana i Ludmiły, niknącą w powodzi zachwytów dla pogodnego kunsztu Rossiniego („Największą moją sympatią był Glinka – nadmienia – Nie znajdowałem jednak wówczas poparcia w opiniach otaczających mnie ludzi”), z werwą dyrygujący chórem kolegów i oddający się instrumentacji antraktów Iwana Susanina, odczuwał brak poważnej edukacji pianistycznej („Nikt mnie niczego nie nauczył i nikt nie pokierował!” – wyrażał rozżalenie) i pojmował, iż to nie w tej gałęzi sztuki dane mu będzie się wypowiedzieć.
Będąc świadomym, iż „kompozytor bez wielkiego talentu muzycznego jest absurdem”, Korsakow oddał się praktyce operowej, która nie tylko silnie go pociągała, ale którą postrzegał w kategoriach tworu osiąganego środkami czysto orkiestrowymi. „Uważam muzykę za sztukę liryczną w samej swej istocie – napisze do Michała Wrubla (1856-1910), modernisty i ilustratora jego baśniowych wizji – i jeśli nazwą mnie lirykiem, to będę dumny z tego, a jeśli nazwą kompozytorem dramatycznym – trochę się obrażę. W muzyce istnieje tylko liryzm i mogą być sytuacje dramatyczne, ale nie dramatyzm”.
Wieloletnia komitywa z Bałakiriewem, „świetnym pianistą, znakomicie czytającym nuty, doskonałym improwizatorem, obdarzonym przez naturę poczuciem prawidłowej harmonii i instrumentacji”, którego „słuchano bez słowa sprzeciwu, bowiem czar jego osobowości był olbrzymi”, Borodinem („Wie pan, czym się teraz zajmuję? – zapyta w 1885 roku Kruglikowa – Przepisuję poprzedni wyciąg fortepianowy ‘Igora’ doprowadzając go do porządku (…) dopisuję recytatywy, oznaczam modulacje, co trzeba transponuję, układam głosy itd.”), Cuiem i Musorgskim – z którym łączy go zarówno wspólnota przekonań jak i zdyscyplinowana praca nad przedwcześnie osieroconym dziełem („Wczoraj skończyłem partyturę pierwszego aktu ‘Chowańszczyny’ – nadmienia w 1882 roku – Robię z niego wyciąg fortepianowy (…) W ogóle tylko Musorgski, wciąż Musorgski, już mi się nawet wydaje, że nazywam się Modest Pietrowicz, a nie Mikołaj Andrejewicz, i że to ja skomponowałem ‘Chowańszczynę’ i bodaj nawet ‘Borysa’”) – wprowadziła go w krąg nowoczesnej estetyki, postępowej literatury i ważkich idei społeczno-politycznych.
„Sztuka rosyjska jest przede wszystkim sztuką serdeczną – scharakteryzuje burzliwy okres lat 1860-tych i 1870-tych Maksym Gorki – Pali się w niej niegasnąca romantyczna miłość do człowieka, tym ogniem miłości płonie twórczość naszych artystów wielkich i małych – ‘narodników’ w literaturze, ‘pieriedwiżników’ w malarstwie, ‘kuczkistów’ w muzyce”. Autor Sadka chłonie rewolucyjne dogmaty Czernyszewskiego, głoszącego potrzebę najściślejszego związku artysty z realiami życia i domagającego się wyrażania ducha ludu („Odtworzenie życia jest tą cechą sztuki, która stanowi jej istotę” – zauważa autor Zasady antropologicznej w filozofii), roztacza uwielbienie dla Glinki, nazywając siebie „rusłanistą” i propagując jego śpiewną frazę („Glinka jest zawsze szlachetny i wytworny – powtarza – Czysta melodia idąca od Mozarta poprzez Chopina i Glinkę żyje dotychczas i żyć powinna, bo bez niej losem muzyki będzie dekadentyzm”).
Zagłębia się w realistyczną prozę Gogola, Turgieniewa i Tołstoja, przyjaźni z Riepinem, Pierowem i Stasowem, – „wędrownikami” – których malarski zmysł pobudza go do poetyckich impresji dźwiękowych. „Uważam, że w żądaniach melodyjności, śpiewności i rozległej skali, śpiewacy i publiczność mają rację – oceni u schyłku życia subtelny i fantazyjny ton swojej sztuki – Nie mają racji tam, gdzie żądają banału, a wydaje mi się, że Pan Bóg od takiego mnie wybawił i pod tym względem nie przystosowałem się do jej gustów”.
Praca kompozytorska „potężnej gromadki” przebiega pośród ożywionej dyskusji. „Nie trzeba przygotowań, należy po prostu komponować, tworzyć i uczyć się na własnej twórczości” – podpowiada autor Tamary. Ale dla Rimskiego-Korsakowa, związanego od 1872 roku węzłem małżeńskim z Nadieżdą Mikołajewną Purgold, utalentowaną pianistką, interpretatorem i krytykiem jego sztuki, nadchodzi czas gwałtownego przyswajania elementarnych wiadomości z zakresu harmonii i kontrapunktu; kompozytor Pskowianki świetnie zdaje sobie sprawę, że ich nieznajomość zagraża zahamowaniem jego twórczej fantazji.
„Zrobiłem wszystko, co mogłem, ze swym ograniczonym do wąskiego zakresu talentem – ubolewa – Mam wszystko, co mi jest przydatne; rusałki, diabła leśnego, rosyjską pastorałkę, korowody, obrzędy, czary, wschodnią muzykę, noce, wieczory, świty, ptaszki, gwiazdy, obłoki, burze, powodzie, złe duchy, odrażające potwory, polowania, tańce, kapłanów, modły do bożyszcz (…) nie mam o czym pisać, a powtarzać i rozwałkowywać dawnych rzeczy nie warto”.
„Wielbię i czczę pańską szlachetną skromność artysty i zdumiewająco silny charakter – wzruszał się Piotr Czajkowski, obdarowany przez autora Legendy o niewidzialnym grodzie Kitieżu plikiem fug, starannie zredagowanych podczas upalnego lata w Stieliowie – Jestem szczerze przekonany, że przy ogromnym talencie Pana w połączeniu z tą idealną sumiennością, z jaką odnosi się Pan do sprawy, spod pańskiego pióra powinny wyjść utwory, które wyprzedzą wszystko, co dotychczas było napisane w Rosji”. Wstrząśnięty latami zaniedbań („Twórczość, jako sprawa niezmiernie delikatna, subtelna jak kwiat, odsunięta jest przez życie na ostatni plan – rozważał – a tymczasem właśnie ona jest sprawą najważniejszą, dla której żyję lub co najmniej wyobrażam sobie, że dla niej żyję”), niewiarygodnie pracowity i sumienny, oddaje się wytężonej działalności pedagogicznej w Konserwatorium Petersburskim oraz Bezpłatnej Szkole Muzycznej Bałakiriewa.
Twórcę Carskiej narzeczonej, światłego humanistę i społecznika, charakter surowy, autokrytyczny i uderzająco skromny, żywo zajmował los młodocianych wychowanków, których wspierał – ryzykując własną karierą – także podczas gwałtownych wypadków 1905 roku, kiedy to został usunięty z konserwatorium, a jego opery objęto carskim bojkotem („Odmawiając mi wystawienia ‘Sadka”, zrównano mnie z Glinką” – zauważył zgorzkniały). Z myślą o swoich uczniach opublikował w 1884 roku znamienity podręcznik harmonii i instrumentacji, który dał asumpt jej nowoczesnemu pojmowaniu i przygotował fertyczną sztukę Strawińskiego.
„Ci, którzy chcą czegoś ode mnie się nauczyć – powtarzał – nie chcą zrozumieć, że tak zwana instrumentacja jest dla mnie wszystkim, to znaczy, że jest dla mnie tym samym, co utwór i pociąga mnie równie silnie jak twórczość w zakresie harmonicznym i melodyjno-rytmicznym (…) Instrumentacja jest dla mnie również kompozycją”. W istocie związał ją z formą samego dzieła, które lśniąc migotliwym blaskiem i pastelową inwencją, krystalizuje się w logicznej fakturze, rytmicznej i precyzyjnej. „Ta muzyka rzeczywiście przenosi nas w głębiny fal – pisał o suicie symfonicznej Sadko Aleksander Sierow – jest tam coś tak ‘wodnego’, ‘podwodnego’, że żadne słowa nie potrafiłyby tego oddać”.
„Muzyka jest ostatnim tchnieniem ducha – pisał Ludwig Tieck – najsubtelniejszym żywiołem, z którego najtajniejsze marzenia duszy czerpią pokarm jak z niewidocznego strumienia”. Akwarelową sztukę mistrza Szeherezady, kontemplacyjną i powściągliwą w ekspresji, przenika malarsko-dźwiękowa synestezja, melodyjna intonacja wiążąca się z miękkim, łagodnym akompaniamentem. „Gdy podczas wykładu Rimskiego-Korsakowa przyszło do opisu instrumentów, – wspomina Borys Asafiew – mówił o nich, jak o drogich mu żywych stworzeniach, nosicielach subtelnych odczuć i odtwórcach najdelikatniejszych, nie dla każdego oka dostrzegalnych barwnych połączeń światła i koloru”.
Rozedrgane suity urzekając barwnością i klarownością muzycznych obrazów skrywających odwieczne rozważania nad losem człowieka i historią narodu, przepełnione są najcudowniejszą poezją opiewającą piękno przyrody, potęgę szlachetnych uczuć i wolność ludzkiej woli. Ich literacka proweniencja sięga mitycznej przeszłości, wzniosłej i bohaterskiej, pogańskich obrzędów i zagadkowych stworów, rosyjskiej „zuchowatości” i niewyczerpanych źródeł rodzimego folkloru.
Czysta, „bezprogramowa” muzyka jest Korsakowowi obca; demokratyczna sztuka Glinki, epatująca realistyczną prostotą, jasnością myśli i bogactwem barw orkiestrowych, zaszczepiła jej skłonność do operowania konkretnym programem, osobiście pojętym i odległym od dekoracyjnej romantyczności Berlioza czy filozoficznej abstrakcji Liszta. Muzyczne oeuvre twórcy Antara, promieniejące rubaszną ludowością, poetycką harmonią i afirmacją życia, wprowadza obfite motywy przewodnie – epickie i narracyjne – konstruując system niepowiązany z Wagnerowskim: ilustracyjno-muzyczny aniżeli dramatyczno-sceniczny, wycyzelowany na kształt drogocennego kobierca. Snuje się w nim nić ludowego rubato, szemrze przyroda, szepcząca w wiosennym tajaniu śniegów, leśnych echach i gwarze strumieni, śpiewają ptaki – towarzysze ludzkiej doli, burzą się morskie widma, opadając pieszczotliwie to pnąc się gwałtownie ku górze – malarskie dźwięki ewokują subtelne wrażenia, tajemne, mgliste i delikatne, prowadząc muzyczną frazę na kształt koronkowego haftu bądź architektonicznego detalu o niebywałej przejrzystości.
„Nic, co zrodziło się w czystym pięknie, nie jest oderwane od świata – pisał Johann Joseph von Görres – wszystkie rzeczy rozpalają się żarem miłości ku takiemu dziełu, i chcą je wchłonąć w siebie”. Sztuka autora Nieśmiertelnego Kościeja jest zakorzeniona we współczesności znacznie bardziej, aniżeli wskazuje na to kostium jej kreacji. Pochłonięta czarownym rostrum ludowej baśni, nie ucieka od świata zdarzeń, acz objaśnia go w formie, która zachowując pozór nierealności jest kwintesencją samego życia. „Nawet najbardziej fantastyczna koncepcja w sztuce uda się tylko wtedy, gdy korzenie jej stanowią normalne ziemskie uczucia” – deklaruje.
Przepyszne motywy orientalne, kulminujące w sułtańskiej Szeherezadzie i bajronicznym Antarze, rozwijają się na podłożu starożytnej kultury kaukaskiej i według zasad wrażliwej sztuki rosyjskiej, znaczonej romansami Puszkina i poematami Lermontowa, lśniącej okrutnymi wizjami Wereszczagina, rozpłomienionej nietzscheanizmem Gorkiego. „Tylko ci są prawdziwymi ludźmi, którzy zrywają łańcuchy krępujące rozum człowieka” – wołał jeden z bohaterów Matki, prostując się w boju „przeciwko wszelkim formom fizycznego i moralnego ujarzmiania człowieka”. Majestatyczna Szeherezada i Berliozowski Antar – heroiczne istoty poddane nieugiętemu fatum – ilustrują panteistyczne odczucie Wszechświata i budują romantyczny traktat o losie wędrowca; jednocześnie wyrażają ten program środkami rosyjskiego ducha.
„Poeta może być nawet wtedy narodowy, gdy opisuje zupełnie obcy świat, – zauważał Mikołaj Gogol – ale patrzy nań oczami swojego narodu, gdy czuje i mówi tak, że zdaje się jego rodakom, jak gdyby mówili to i odczuwali oni sami”, a Gorki tuż przed śmiercią zaznaczał: „Nasza sztuka powinna wzbić się ponad rzeczywistość wynieść człowieka ponad tę rzeczywistość, nie odrywając go od niej. Czy to jest romantyzm? Tak”.
W Szeherezadzie (1888), odwołującej się do fantazyjnych retrospekcji Baśni z tysiąca i jednej nocy, krzyżują się wszystkie wątki Korsakowowskiego kunsztu, skrząc „rozkoszą, jaka panuje na wyżynach (…) pośród bezkresnych horyzontów i mas rozproszonego światła” (Baudelaire). Tło kompozycji stanowi legenda o sułtanie Szachrijarze – przeświadczonym o niewierności kobiet – który przysięga śmierć każdej ze swoich żon tuż po nocy poślubnej. Szeherezada, ostatnia małżonka króla, unika okrutnego losu swych poprzedniczek, snując cudowne opowieści wypełniające tysiąc i jedną noc
Z ich obszernego kompendium wydestylował był Korsakow cztery urzekającej barwy stance: I. Morze i okręt Sindbada, II. Opowiadanie o księciu kalenderze, III. Młody książę i młoda księżniczka, IV. Święto w Bagdadzie. Morze. Okręt rozbija się o skałę. „Obrazy muzyczne całkowicie mię zadowalały – zachwycał się Aleksander Głazunow – wyobrażałem sobie sine morze, odległą wyspę, lot strasznego ptaka i świąteczną hulatykę Bagdadzie, i burzę, podczas której tonie okręt, słowem – to wszystko, o czym autor mi osobiście opowiadał”.
Malownicze impresje poprzedza introdukcja, znaczona potężną frazą orkiestry, w której temat okrutnego Szachrijara przeplata się z przeciągłym i miękkim akordem czułej Szeherezady. Śpiewne solo skrzypiec przenika rozmarzoną żeglugę niestrudzonego Sindbada przemierzającego morskie otmęty („Cudowny jest Ocean Południowy ze swym szafirem i fosforyzującym światłem, cudowne jest podzwrotnikowe słońce i obłoki, ale podzwrotnikowe nocne niebo nad oceanem jest najcudowniejsze na świecie” – radował się młodziutki Korsakow podczas rejsu na „Ałmazie”), peregrynujący kalender gawędzi o mitycznym Roku, książęca para rozpływa się w wytwornym tańcu a hałaśliwe pospólstwo zapełnia bagdadzkie place wrzawą, niknącą w obliczu rozszalałego huraganu, który pochłania morskich śmiałków … opowieść skończona.
Tkliwa linia skrzypiec unosi się jeszcze nad fatalnymi wodami, milknie Szeherezada, koi się groźny Szachrijar, poruszony baśniową opowieścią, tęskną, urzekającą i transcendentną; nikną wrażenia, odchodzą dźwięki. „Tak oto natura bawi się sama z sobą w wiecznie żywej, ruchliwej jasności. Kiedy chmury zasnuwają słońce, wtedy wszystkie płomienne światła znikają, blask wypełniający drzewa i kwiaty gaśnie, barwy stają się matowe; cień i czerń pochłaniają i tłumią okrzyki triumfującej radości płonącego świata” (Ludwig Tieck).
© Andrzej Osiński