Mendelssohn Anne Sophie Mutter

Anne Sophie Mutter (okładka płyty)

Anne Sophie Mutter (okładka płyty)

Dusza człowieka / Jest jak woda; / Z nieba przybywa, / W niebo wstępuje, / Potem z powrotem / W ziemię iść musi, / Wiecznie krążąc” (Johann Wolfgang Goethe).

Rozważając przymioty, jakimi winny się odznaczać subtelne translacje literackie, tudzież projekcje muzycznych opusów, natchniony lśnieniem przestworzy Novalis, rokował: „Tłumaczenie może być albo gramatyczne, albo przetwarzające albo mityczne. Tłumaczenia mityczne są tłumaczeniami w najwyższym stylu. Przedstawiają one czysty, doskonały charakter indywidualnego dzieła sztuki. Oddają nam nie rzeczywiste dzieło, ale jego ideał. (…) Prawdziwy tłumacz tego typu musi być w istocie artystą i móc mówić według swojej i zarazem jego własnej idei poety”. Ową szlachetną kontemplację przywołuję z drogiej mojemu sercu niemieckiej przeszłości, chyląc z atencją czoło przed lirycznymi a płomiennymi traktatami Mendelssohna, którego pokaźną rocznicę życzyła sobie uświetnić euforyczna Anne Sophie Mutter.

Johann Gottfried Schadow, Książę von der Mark

Johann Gottfried Schadow, Książę von der Mark

Osobistą kapliczkę fertycznej heroiny konstytuuje czarowny a krystalicznie wzniosły „Koncert e-moll na skrzypce i orkiestrę”; zwiewny, bajeczny i o dyskretnie skrzącej barwie, a nadto garść bukolicznych elukubracji ujętych wytworną wiolonczelą i nienatrętnym fortepianem, jakie piewca „Symfonii Szkockiej” wycyzelował po krańce maestrii i nie pohańbił nieznośną asymetrią. Dystyngowany i transparentnie nieskazitelny esej; melancholijny, smukły i pastelowy, o welwetowej kantylenie spowitej blaskiem parnasistowskich harmonii, był już przedmiotem dogłębnych rozważań naszej uroczej bohaterki w roku 1980, kiedy to zaprzęgnięta do triumfalnego rydwanu von Karajana sylfida, płynęła z wyniosłych szczytów, opromienionych jutrznią uskrzydlonego poranka. (więcej…)

Published in: on 25 listopada 2011 at 11:42  Dodaj komentarz  

„Zgasły nasze imiona, lecz nasze czyny jaśnieją”: Nekropolie Heinricha Scholza

Lichwin, Głowa Cukru

Lichwin, Głowa Cukru

Nie szanujemy ani nieba, do którego wszyscy razem zostaliśmy wezwani, ani ziemi, którą Bóg przeznaczył nam wszystkim na wspólną własność, ani nawet samej natury; wszystko zniszczyły gniew i żądza pieniędzy”  (Św. Jan Chryzostom)

I.

Pierwsza Wojna Światowa była konfliktem, którego zasięg nie tylko znacznie przekraczał wszystkie dotychczasowe starcia zbrojne, ale pociągał za sobą nieprzewidziane w skutkach, głębokie przemiany społeczne. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości w krwawe działania wojenne zostały zaangażowane bezpośrednio nie same wyspecjalizowane armie, lecz całe narody, które każda z uczestniczących w konflikcie stron starała się demograficznie i duchowo złamać. Gwałtowny rozwój sieci kolejowej i olbrzymi progres techniczny, jaki się dokonał w Europie na przełomie XIX i XX wieku, sprawiał, iż starcia zbrojne można było inicjować w dowolnym miejscu, angażując w nie wszystkich zdolnych do noszenia broni. Straty ludzkie porażały więc swym ogromem, a jednocześnie żadne z państw nie było w stanie osiągnąć pożądanej przewagi militarnej.

Ryglice

Ryglice

Wojna stała się sprawą publiczną na zapleczu; donosiła o niej prasa, urlopowani i ranni żołnierze, ewakuowani cywile. Nasilająca się propaganda coraz częściej zajmowała się sprawami godnej oprawy żołnierskich pochówków, które szeroko omawiano na łamach czasopism fachowych oraz w ogólnodostępnych dziennikach. Jednym z istotnych celów tych publikacji było uzyskanie środków na budowę i ozdabianie cmentarzy wojskowych, których brak – w miarę upływu wojennych miesięcy – stawał się coraz dotkliwszy. Wobec faktu, iż dobra wola lokalnych społeczności, grup i związków wyznaniowych nie wystarczała, zadecydowano o przejęciu nadzoru nad grzebaniem i upamiętnianiem poległych przez państwo i jego agendy, które dysponowały odpowiednimi środkami oraz gwarantowały „wieczystą” opiekę nad rozlicznymi miejscami inhumacji. (więcej…)

Published in: on 25 listopada 2011 at 10:30  Dodaj komentarz  

Sigismondo D’India i Daniel D’Adamo

Giotto: Nawiedzenie Elżbiety

Giotto: Nawiedzenie Elżbiety

Nikt nie może wątpić, że słodycz zawarta w harmonii muzyki, poezji, wymowy i innych sztuk, choćby nie w równym stopniu odpowiadała smakowi wszystkich, ma jednak swą podstawę w naturze” – syntetyzował u schyłku XVII wieku, galijski akademik i architekt François Blondel, a rzymski esteta i archeolog, Giovanni Pietro Bellori, kontemplujący cnoty iluminacji jako zasady odżywiającej egzystencję kunsztów, ewokował: „Najwyższy i wieczysty duch, stwórca natury, tworząc swe cudowne dzieła przez głębokie zapatrzenie się w siebie samego, ukształtował pierwsze formy zwane Ideami, tak że każdy rodzaj rzeczy wyrażony został przez ową pierwszą Ideę, dzięki czemu powstało przedziwne powiązanie rzeczy stworzonych”.

Somnambuliczna konwersacja kompozytorów i poetów, oddzielonych od siebie zasłoną czterech stuleci – egzaltowanego Sigismonda D’Indii wespół z sugestywnym Danielem D’Adamo – oscyluje wokół intymnej, acz delikatnej i z gruntu drażliwej fuzji dwóch finezyjnych opusów ludzkiej myśli: poezji oraz muzyki. Ta pierwsza, której nadrzędną właściwością jawi się – jak skonstatował lyoński jezuita i eksplorator heraldyki, Claude François Menestrier – „tworzyć fikcje i fabrykować obrazy”, systematycznie i szczerze dąży do supremacji nad drugą, poruszającą się w nas „świętym tchnieniem” (F. Schlegel) i zrodzoną wyłącznie „z najwyższego poruszenia najintymniejszych mocy duszy i umysłu, które nazywamy entuzjazmem” (F. W. Schelling); a to poprzez żądanie respektu wobec słowa i przysposobienie doń służebnej szaty dźwiękowej.

Alberto Giacometti

Alberto Giacometti zmultiplikowany

Jakżem szczęsny bez miary, że ogień wspaniały / Zdołał jeszcze na życie odwrócić się nowe, / Chociażem się do zmarłych już zaliczał prawie” – ekscytował się dobiegający kresu bytu, Michał Anioł. Świt italskiego Seicento okazał się świadkiem zadziwiającej eksplozji kunsztów i nauk. Afektowana i giętka fraza literacka w rękach herosów pokroju Guariniego, Marina, Rinucciniego, Tassa tudzież Chiabrery, święciła olśniewające triumfy, przyciągając solenną uwagę ze strony żądnych emancypacji muzyków. (więcej…)

Published in: on 25 listopada 2011 at 10:18  Dodaj komentarz  

Beskidzkie martyriony Duszana Jurkoviča

Łysa Góra

Łysa Góra

Sen cenię, głazem być jest lepszym losem. Póki zło z hańbą w świecie się panoszą. Nie widzieć, nie czuć jest dla mnie rozkoszą; przeto mnie nie budź, cyt! mów cichym głosem” (Michał Anioł)

 Preludium

 Pierwsze dekady XX wieku, prócz budzących grozę wydarzeń I wojny światowej,  były świadkiem jedynego w swoim rodzaju fermentu twórczego, a także eksplozji różnorodnych środków wyrazu na niwie architektury i sztuk plastycznych. Głośne wykopaliska archeologiczne, które doprowadziły do odkrycia szerzej nieznanych przed-helleńskich kultur w basenie Morza Śródziemnego, wywołały w społeczeństwach nowoczesnej Europy głęboką fascynację starożytnością, przenikającą wszystkie dziedziny sztuki i życia codziennego.

Gładyszów

Gładyszów

Menuet antyczny” Maurycego Ravela; próba rekonstrukcji starożytnych tańców przez Claude’a Debussy’ego, ucharakteryzowane na greckie boginki Sarah Bernhardt i Isadora Duncan, „bizantyńskie” motywy w malarstwie Gustawa Klimta, eteryczna „Salome” Beardsleya, a nawet damskie suknie – drapowane na modłę rzymskich tunik – mieściły się w szerokim nurcie doświadczeń, będących reakcją zarówno na przebrzmiały eklektyzm, jak i wybujałą ornamentykę spod szyldu „Art nouveau”.

Próżnię po tej ostatniej usiłowały wypełnić różnorakie kierunki i tendencje, rozpięte pomiędzy instytucjonalnym klasycyzmem z jednej, a chropowatym ekspresjonizmem i odhumanizowanym futuryzmem z drugiej strony. Ważkim czynnikiem inicjującym przemiany w sztuce była w tych latach twórczość ludowa, pozwalająca zarówno na stworzenie oryginalnych „stylów narodowych” poszczególnych nacji, jak i – zwłaszcza w przypadku państw nieobecnych na mapie Europy – na zapropagowanie własnej duchowej i politycznej odrębności. (więcej…)

Published in: on 25 listopada 2011 at 9:17  Dodaj komentarz  

Eric Le Sage: Schumannowska kawalkada

Eric Le Sage: Schumann (okładka płyty)

Eric Le Sage: Schumann (okładka płyty)

Umysł ludzki powinien zawsze pracować na nowo – podnosił Gustaw Courbet – zawsze w teraźniejszości, wychodząc od tego, co już zdobyte. Nie należy nigdy zaczynać od początku, ale iść od syntezy do syntezy, od konkluzji do konkluzji. To, co było, było. Nie jest rzeczą czasów nowych dodawać cokolwiek do wyrazu czasów dawnych, wyolbrzymiać i upiększać przeszłość”. Śmiem podejrzewać, iż artystyczna recepta koryfeusza francuskiego realizmu, przyrządzona ku odparciu akademickich inkryminacji, przebiegła swój czas rozkwitając w heroicznej koncepcji jego kompatrioty, Erica Le Sage.

Utalentowany Gal pogrywający ongiś (wespół z Emanuelem Pahudem) skrzące profuzją olśnienia i intelektu biedermeierowskie duety pióra Webera, Schuberta i Beethovena, powraca do niemieckiego kręgu kulturowego, wyławiając z jego przepastnych spichlerzy Schumannowski ciąg westchnień i wzruszeń; filigranową krainę dla wtajemniczonych, ezoteryczną, dyskretną i owianą cieniem melancholii. Dwupłytowe kompendium – jakim uraczono mego niespokojnego ducha – przedkłada wirtuozowskie ekscerpcje herolda Symfonii Reńskiej wprzęgnięte w jarzmo poetyckiej sublimacji i sporządzone w interwale 1835-39.

James Whistler: Symfonia w bieli

James Whistler: Symfonia w bieli (I)

Wciąż w sprzeczności z sobą, oszukując przyszłe widoki obecną niedolą, a niedole przyszłością, która doń nie należy, człowiek nadaje wszystkim swoim uczynkom piętno niekonsekwencji i słabości” – rozważał Honoriusz Balzak, sygnując ekstatycznego Jaszczura w dobie twórczego znoju i eterycznych mrzonek (1830-31); erze znaczonej gorączkowym junactwem i prometejską ufnością w niemożliwy los, przeplatanymi pospołu z fatalną rezygnacją i desperacją oczadzającą zmysły. (więcej…)

Published in: on 25 listopada 2011 at 8:54  Dodaj komentarz