Palladian Ensemble

Nicolas Lancret: Ziemia

Nicolas Lancret: Ziemia

Od chwili wtargnięcia szturmem na muzyczne proscenium Europy, brytyjski Palladian Ensemble urósł do rangi najprzedniejszych komentatorów kameralnej muzyki dawnej, przedkładając jej posągowe struktury z urzekającą sensualnością i niekwestionowaną maestrią, tudzież inteligencją a błyskotliwością. Aczkolwiek w periodzie 1992-2005 wiolonczelistka Joanna Levine ustąpiła pola wioliście Susanne Heinrich, a afektowana Rachel Podger – mniej fertycznemu Rodolfo Richterowi, to pryncypalna koncepcja ansamblu, czerpiącego swe czarowne siły z wdzięcznej kombinacji fletu, skrzypiec i continuo utrzymała się niezachwianie do czasu nieodżałowanej secesji impresyjnej i rafinowanej Pameli Thorby (2007).

Z pierwotnego składu ukonstytuowanego w dobie szaleńczych studiów w przesławnej londyńskiej Guildhall School of Music and Drama (1991), ostał się wyłącznie teorbanista i gitarzysta William Carter, nie wahający się dokooptować nowych obiecujących członków: wspomnianych już Heinrich i Richtera, jak i klawesynistę Silasa Standage. Jednocześnie miano trupy opatrzono skromniejszym The Palladians, sugerując tym znaczniejszą płynność w doborze materiału oraz artystyczną suwerenność zważającą na osobiste poczynania jej korporantów.

Pietro Longhi: Mały koncert

Pietro Longhi: Mały koncert

Tytułem celebracji cieniów minionych a postradanych bezpowrotnie, skonstruowano ten oto reweransu godny memoriał, eksponujący barokowe elukubracje rozbrzmiewające w dumnych stolicach owej rozpłomienionej ery: Wenecji, Paryżu, Lipsku oraz Londynie. Intytulacje mogą okazać się wszelako pozorne, jako iż wyselekcjonowane nazwiska jawią się omal zduplikowane (acz nie zdublowane w zakresie opusu), partycypując pospołu tyleż w programie włoskim, co angielskim. „An Excess of Pleasure” i „The Winged Lion” o proweniencji italskiej okraszono hedonistyczną a rozsłonecznioną żarem Południa frazą, inspirowaną przez Muzę prześwietnej Serenissima.

Pietro Longhi: Koncert

Pietro Longhi: Koncert

Atoli urocze skrawki iberyjskiej gitary dźwięczą tu i skrzą do woli (Santiago de Murcia), bratając się z filigranowymi ekscerpcjami spod szyldu Biagio Mariniego czy Daria Castello. Szykowne concerti Vivaldiego, czarujące canzony Cavalliego i rozbrykane bergamaski Uccelliniego postępują niezwłocznie, radując powabnie ucho i ciesząc rozleniwione zmysły. Akompaniują im krystalicznie transparentny idiom Matteisa, odżywiany reminiscencją szkockich arii, celtyckie imaginacje Geminianiego, dystyngowany a wyborny consort Locke’a, oraz miniaturowe delicje Blowa i Purcella, nurzające się w oparach dwornej melancholii.

Wprost z antyszambrów chmurnych Stuartów i kabinetów nadadriatyckiej laguny, wkraczamy na majestatyczne podwoje wersalskiej rezydencji „Króla Słońce”, pławiąc się w eterycznych suitach i choreograficznych figurach pióra Le Moine’a, Couperina i Maraisa. Zwiewne, pajęcze menuety, mgielne correnti i figlarne sarabandy; rubaszne gigi uskuteczniane z werwą pastoralnych bachantek – rozsnuwają lśniący osnową kunsztowny gobelin, na którego srebrzystych krosnach trelują pospołu teorban i flet, altówka i skrzypce; sonorystyczne kombinacje zaiste obce ówczesnym Galom, acz jak sugestywne i hipnotyzujące czucie!

Nicolas Lancret: Szkielko

Nicolas Lancret: Szkielko

Lamentacyjne tombeau Maraisa, ekstensywna musette Couperina i światłocieniowa chaconna Le Moine’a przędą swe anhelliczne westchnienia w estetycznym zaciszu paryskich buduarów, gnuśniejąc w asyście rozpróżniaczonych dworaków – nie władnących pojąć facecji tak jedwabnych a nieskazitelnych. Wszelako prezencja ekstrawertycznej profuzji Rebela; burzliwej, triumfalnej i grzmiącej (jaką zaaranżowano instynktownie w obliczu zatraty oryginalnej partytury), indukuje natrętną a udramatyzowaną teksturę odwiecznego chaosu (przyrządzonego w konfekcji wydelikaconej musique de chambre aniżeli sążnistego de cour), nie zezwalającą na utratę sensum – niechybną wobec tak pieszczotliwej amplifikacji. Zaprawdę słowicza delikatność a wrażliwa intymność palladiańskich poczynań, tudzież cudowna przestronność dźwięku, łacno łudzą imaginację o partycypacji w tym jakże szarmanckim teatrum.

Pietro Longhi: List˛

Pietro Longhi: List

Peregrynując po zaułkach Lipska nie sposób nie poważyć się na konkluzję iście Bachowską, i owszem, autor Muzycznej ofiary, ekwipowany gustownymi sonatami a tre oraz ekskluzywnymi chorałami transkrybowanymi z medium organowego, stał się obiektem dewocji i nieodpartej delektacji ze strony pogodnych Brytyjczyków. Pod ich wirtuozowskim tchnieniem, nadobne, sakralne przygrywki skonstruowane ku uciesze a elewacji Wilhelma Friedemanna, transmutują w galanteryjny dyskurs o kontrapunktycznej rozkoszy; rześki, przyjemny a niezdeterminowany; animowany euforycznym smyczkiem Rachel Podger, zdającej się raczej swingować, niżeli omdlewać nad barokowymi gęślami. Błogie duety, esencjonalne inwersje i kanoniczne miniatury wdzięcznie dopełniają ów syntetyczny saksoński program.

Partykularna pielgrzymka zatacza swoje obiecujące kręgi, i oto spoczywamy na pluszowej otomanie pośród londyńskiej socjety doby Stuartów, eksplorując okazjonalne consorty i dysonansowe fantazje o nader zgęszczonej konsystencji. Synkopowane sarabandy Locke’a, oniryczne fantasmagorie Butlera, kuriozalne eseje obszarpańca i gbura Matteisa (jakiego ambiwalentna persona żąda nieledwie osobnego traktatu) – oto symptomy ekscytującej frazy znad rozedrganych mrokiem zakoli Tamizy, otaczającej ongiś, jak dzisiaj, kosmopolitycznego molocha, w jakim „cierpiące dusze jedną myślą tworzą prawdziwy postęp narodów lub przygotowują nowe i płodne zdobycze wiedzy” (Balzak). Brytyjscy koncertanci przedkładają owe konfabulacje niespiesznie i nierygorystycznie, pozwalając, aby transcendentna a internacjonalna Melpomena szydziła sobie z politycznych granic, stylistycznych restrykcji i filisterskich limitacji.

Nicolas Lancret: Klatka dla ptaków

Nicolas Lancret: Klatka dla ptaków

W introdukcji do misterium filozofii, Pierre Vicot rozważał: „Naszą sztukę można posiąść na dwa sposoby, to znaczy przez nauczanie mistrza, i nie inaczej, z ust do ust, a także za inspiracją i objawieniem boskim – lub też z książek, które są bardzo ciemne i pogmatwane; a żeby w nich odnaleźć zgodność i prawdę, trzeba być wielce przenikliwym, cierpliwym, pracowitym i czujnym”. Śmiem podejrzewać, iż członkowie Palladian Ensemble w olśniewającej konfiguracji nie pozwalającej na udatną imitację, posiedli enumerowane przymioty, a zwinność i gładkość, z jaką poruszają się oni po odrębnych obszarach kulturowych, odległej epoce, filozoficznych i religijnych archetypach, są niepojęte.

Pietro Longhi: Lekcja tańca

Pietro Longhi: Lekcja tańca

Przekuwając rozległą wiedzę ludzkości w dzieło sztuki o ponadczasowej wartości, palladiańscy artyści urzeczywistnili intymne marzenia o nadprzyrodzonej posturze sztuk, dając świadectwo zdumiewającego duchowego i kulturowego rozkwitu cywilizacji dojrzałego baroku; ery niewiarygodnej bujności, w obliczu której „my zaś, którzy chełpimy się naszą cywilizacją, czyż nie jesteśmy w gruncie rzeczy zgrzybiałymi barbarzyńcami?”(Teofil Gautier).

© Andrzej Osiński

Published in: on 15 listopada 2011 at 11:09  Dodaj komentarz  

The URI to TrackBack this entry is: https://andrzejosinski.wordpress.com/2011/11/15/palladian-ensemble-2/trackback/