Była kobietą tego typu, co uważa, iż każdą krzywdę i udrękę można przeciwważyć czymś nieprzeciętnym do jedzenia.
***
Nie można było się z niej śmiać; musiało się ją wytrzymać tak długo, jak była obecna, i zapomnieć o niej tak prędko, kiedy znikała z pola widzenia, zdławić o niej myśl, zepchnąć ją w nicość i nie wskrzeszać.
***
Listy potrafią nieźle kłamać, lecz kiedy już utrwalą jakieś kłamstwo, zostają jako dowód obciążający i oskarżają bez wątpienia silniej, aniżeli słowo mówione.
***
Najprostszym sposobem na uzyskanie pomocy bliźnich jest absolutne poddanie, śmiałe odsłonięcie poniesionych ran i bezwarunkowe przyjęcie ręki.
***
Miłość to zobowiązania, to bezustanne wikłanie się w życie, tak więc odwiązałem się od życia, i odwiązałem od miłości, z jakimś bezlitosnym zapamiętaniem, w jaki wycofująca się armia wroga przecina druty, rabuje domy, wysadza w przestrzeń wszystkie mosty.
W tym ewidentnym cofaniu się w nicość, w tym rozsupływaniu potencjalnych przeżyć i spraw, ponosi się okazjonalne straty. Ktoś błaga, aby wziąć go ze sobą, by nie zostawiać i odwiedzać, a przecież nie można narażać ariergardy, tu w końcu chodzi o absolutne wycofanie się z życia – z doznań, stosunków i obciążeń.
***
Ci, którzy pouczają nas, iż nie należy lękać się śmierci – jakże trwożliwie przed nią uciekają!
***
W jesienny wieczór, w szumie listopadowych liści, pamięć przywraca obrazy dzieciństwa z intensywnością nieznaną innym porom roku.
***
Gdybym tu nie powrócił, gdybym nie stanął przed tym omszałym domostwem, splątanym wicią winorośli, nigdy bym się nie przekonał, że pamięć o miejscach młodości będzie tak mocna, tak jednoznaczna i natrętna.
Bo nie były to lata ani szczególnie szczęśliwe, ani znacząco bolesne i przykre: ot, zwykłe lata, cokolwiek miałoby to oznaczać, ale teraz, wraz z tym zapachem płonącego drewna, z pyłem węglowym, ciemnym zimnem pełznącym po martwej szadzi bruku, zrozumiałem, co mnie z nimi kiedyś łączyło: urok prostoty i niewinności.
Nie mogłem przy tym, a może nie chciałem, stłumić w mym sercu pragnienia samotności. Nie byłem tutaj od wielu lat, nie pojmowałem, do jakiego stopnia dane mi było pamiętać to miejsce: te nikłe rzeczy, które doszczętnie zapomniałem, powracały oto na skrzydłach bólu i tęsknoty.
Tego wieczoru zaznałem szczęścia, poczułem cichość smutnego błądzenia o zmierzchu, rozkosz jesiennego szperania po zaułkach mego miasteczka i odszukiwania w nim reminiscencji życia, tego jednego okresu życia, kiedy nie posiadając zgoła nic, jesteśmy przecież tak pełni nadziei.
***
Został ekonomistą. Zdolność eliminowania uczyniła go wybitnym; „za akcjami nie dostrzegał ludzi” (G. Greene).
***
Nasz kraj jest jednym z nielicznych, gdzie można być zarazem kryminalistą i bogaczem.
***
Prawo nie jest naszym nieprzyjacielem. Z nieprzyjacielem żyje się przecież w poprawnych stosunkach.
***
Śmierć nie zamienia komedii w tragedię. Jakże często ostatni gest, który miał stać się oznaką czułości, jest jeszcze jedną zdolnością człowieka do oszukania siebie samego: symptomem bezpodstawnego optymizmu, który poraża, i który przenika bardziej niż rozpacz.
***
Zdecydowanie odmawiam wiary w przeznaczenie, ale zaledwie uroniłem te zgubne słowa, okazuje się, iż przeznaczenie pokutuje, i jest zabawne i złośliwe w swym wypełnianiu Boskich planów. I tak, szczególnie ze wszystkich ludzi, upodobało właśnie mnie.
***
Po ostatnim ataku choroby wyglądam jak figura w średniowiecznym moralitecie, której zadaniem jest przypominać sytym o głodnych.
***
Jestem doprawdy dobrym człowiekiem, tylko takim nieświadomym życia!
***
Przypomniało mi się z dzieciństwa zdanie o kimś, kto tak bardzo kochał świat, że oparłszy się o ścianę, nie przestawał go opłakiwać wielkimi łzami.
***
Siedząc samotnie przy oknie i spoglądając na zmrożony pejzaż, łudziłem się przez chwilę, że nigdy w życiu nie poniosłem porażki. Ja tylko życie poznawałem i eksperymentowałem jego treść.
***
Mężczyźnie należy nieustannie dodawać otuchy, a mnie jej nikt nie dodaje.
***
Istnieją tylko dwa miejsca, gdzie mogę być sam na sam ze swoją dumą i pretensjami wobec życia: kościół i moja prywatna nisza, moje duchowe atelier.
W kościele staram się wieść dialog z Bogiem, w mieszkaniu – z własną przyszłością, czy też z jej absurdalnym brakiem.
***
Snuję się po świecie jak cień, a przecież nie jestem cieniem. Można mnie jeszcze odczuć zmysłami, dotknąć, usłyszeć i powąchać. Noszę ponadto jakieś imię.
Paul Claudel: „Można zasłużyć również na niesprawiedliwość”.
***
Czy ktoś byłby mi w stanie wytłumaczyć, na czym polega zaoszczędzony czas? Zaoszczędzony właściwie na czym? I po co?
Wyobrażam sobie, że zamiast spędzić cały dzień wśród papierów, ujrzę mojego syna o cały dzień szybciej, ale przecież nie mogę pozostać u niego na stałe, po prostu będę się cieszył jego obecnością o dobre kilkanaście godzin wcześniej, i to jest wszystko.
A jeśli skorzystam ku temu z urlopu, i rozpoczynam go o dzień wcześniej, to czy ten dzień zostanie zaoszczędzony? Przecież nie mogę urlopować się bez końca; powrócę zatem wcześniej do biura. Ale pracować bez końca również nie jestem w stanie, więc może wywiążę się z moich obowiązków o kilkadziesiąt godzin wcześniej…
Pytam: Co potem? Czy można zaoszczędzić życie? Czy można zdecydować się umrzeć jeden dzień wcześniej?
Paul Claudel: „Dobrymi uczynkami ze stanowiska sprawiedliwości nie można zasłużyć sobie na posiadanie Boga, ale mogą one wywołać Miłość” .
***
Od czasu do czasu obserwuję zakochane pary, ale dochodzę do wniosku, iż na miłość można sobie pozwolić wówczas, kiedy się jest istotnie majętnym.
Miłość wymaga w pierwszej kolejności przyzwoitego odzienia, korzysta chętnie z samochodu, domaga się konsumpcji w niezbyt poślednim locum, może nawet w hotelu o nienagannej nazwie. „Miłość trzeba owijać w celofan”, i nieustannie ją dokarmiać; spełniać jej niezliczone fochy i zachcianki.
Biedak może w takiej sytuacji co najwyżej zaspokoić swoje pożądanie.
***
Każą mi wierzyć w zmartwychwstanie tego ciała, o którym pragnąłbym jak najprędzej zapomnieć!
Paul Claudel: „Przyroda to tylko olbrzymia ruina”.
***
Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, a polski pracodawca nie widzi nic niestosownego w tym, aby się Jemu zrewanżować. Bywa więc tak, że traktuje Boga jak dyrektora jakiejś firmy, która w partykularnych posunięciach jest uzależniona od jego ziemskiego przedsiębiorstwa.
„Decydujące są jak wiadomo najsłabsze ogniwa łańcucha” – spostrzega Graham Greene, i pracodawca jest niewątpliwie świadomy związanej z tym faktem odpowiedzialności.
***
Jakże wielu wierzących w Boga nie zastanawia się nad Przeistoczeniem w należycie roztropny sposób; jak często uczą się go na pamięć, rygorystycznie i niemądrze, jak gdyby Najświętsza Ofiara była równie pozbawiona życia, co starożytne opisy świata czy dysertacje Kartezjusza, sama zaś komunia – szkolnym przyzwyczajeniem do porannego apelu i musztry.
***
Trudno o mniej budujące towarzystwo, aniżeli obecność kobiety, której się wcale nie pożąda.
© Andrzej Osiński