Egzaltowana fraza ciosana z bloków niepokornego granitu, rygorystyczna, nieprzejednana i ekstensywna; hipertroficzna symfonika oscylująca pomiędzy posępną neurozą rozjarzoną zgiełkiem świata a uroczystym szeptem rozfalowanej natury, epatująca to lewantyńskim żarem to nieruchomą drętwotą zamierającą w milknącym decrescendo, zainfekowana literalnymi repetycjami i natrętną koneksją tematów, przepojona Bachowską sztuką kontrapunktu i barokową koncentracją dźwięku – Brucknerowskie misterium rozpłomienione wolą objęcia Wszechbytu, niosące tchnienie eterycznej duszy, stężałe w poddaniu Przedwiecznemu, stanowi rzeczywiste wyzwanie dla zdezorientowanej percepcji.
Gwałtowne, patetyczne struktury naruszające krańce człowieczej cierpliwości, pławiące się w nieskrępowanej improwizacji i medytacyjnej szlachetności, zatopione w bezczasowości i pokonujące przestrzeń; od zarania usiłowano przykrawać do programowych gustów, zmiękczając ich harmoniczną szorstkość, pieszcząc nadmierną chropowatość, egzekwując dostatnie skróty.
Równocześnie wzrastała tradycja traktowania tych niezdyscyplinowanych tworów Melpomeny z atencją bardziej należytą; wiodła ona swoją genezę od austriackiego teoretyka sztuki Heinricha Schenkera, poprzez gargantuiczny czyn Wilhelma Furtwänglera, po kapelmistrzowską celebrę Sergiu Celibidache’a usiłującego wydestylować klarowną syntezę spośród momentów rozproszonych w ramach pozornie rozwichrzonej struktury. Innowację ową napiętnowano mianem fernhören, to jest „słuchaniem z oddali”, jako antagonistycznym wobec pedantycznego a wytrawionego z inwencji postępowania za partyturą. (więcej…)