Niemiecki krytyk muzyczny, Ludwig Rellstab, przywołując chłopięcą wizytę Feliksa Mendelssohna w Weimarze – wstąpienie na Olimp Ganimedesa rozsnuwającego przed sędziwym twórcą Elegii Rzymskich czar swej urody i kompozycji – z nieukrywaną fascynacją zauważa: „Znał [on] na pamięć nie tylko własne utwory, ale prawie wszystkie dzieła wielkich mistrzów; zachował w pamięci nuta po nucie długie muzyczne kompozycje raz je tylko usłyszawszy, nawet wówczas, gdy mu się szczególnie nie podobały i nie słuchał ich bardzo uważnie. Dzięki temu darowi przyzwyczajony był do niezapisywania swoich większych dzieł, dopóki nie doprowadził ich w myśli do zupełnej doskonałości”.
Delikatny kwiat, obdarzony świetną pozycją społeczną, inspirowany obecnością istot o znamienitych przymiotach umysłu i ducha, dojrzewający z dala od zgiełku pospolitości; „dziewiętnastowieczny Mozart” (jak wyraził się Robert Schumann), którego młodzieńcze oeuvres, zdradzające tę samą pełnię i piętno geniuszu idealnego, pokrywa cień niezrozumiałego zapomnienia („Jest on dzisiaj jednym z najmniej znanych muzyków przeszłości” – twierdził jeszcze u progu lat 1950-tych Alfred Einstein) – autor Symfonii Szkockiej był czarodziejem Melpomeny hojnie zaopatrzonym przez niebiosa i spełniającym się w harmonijnej sztuce.
„Feliks jest fenomenem – entuzjazmował się w przededniu jego piętnastych urodzin Ignacy Moscheles, czeski wirtuoz fortepianu i wieloletni powiernik serca – Czym są inne cudowne dzieci w porównaniu z nim? Zaledwie utalentowanymi dziećmi. A tenże Feliks jest już dojrzałym artystą”, a Berlioz, poruszając kwestię niepomiernej popularności Koncertu fortepianowego g-moll op.25, prawił o losie pewnego instrumentu Erarda w paryskim konserwatorium, który po dwudziestu dziewięciu konkursowych wykonaniach utworu, sam zaczął go grać! (więcej…)