Gdyby walijski geograf, weredyk i średniowieczny skryba kościelny Giraldus Cambrensis, mógł był zapoznać młodszą o cztery wieki spartańską i aseptyczną „Pasję według św. Łukasza” Heinricha Schütza, pragnę nie wątpić, iż z właściwą owej neoplatońskiej erze emfazą, tłumiąc czczość myśli i płonąc wolą niebieskiej nagrody, przedłożyłby widomą taksację ascetycznego i wytrawionego z dźwiękowego koloru kunsztu, w słowach, w jakich orzekał o wizygockich miniaturach: „Jeśli będziesz patrzeć na te wyobrażenia w sposób powierzchowny, niezbyt uważny i zwykły, będą się wydawać raczej plamami niż spoistymi kształtami; i nie dostrzeżesz w nich subtelności, choć jest w nich sama tylko subtelność. Lecz gdy skoncentrujesz moc spostrzegania swych oczu na bardziej dokładnym oglądzie i dłużej wysilisz się, by przeniknąć tajemnice sztuki, będziesz mógł pojąć zawiłości tak delikatne i subtelne, tak ściśle zamknięte i pociągające, splecione i splątane, a tak rozświetlone blaskiem jakby wciąż świeżych barw, że przypiszesz to wszystko rękom aniołów raczej niż ludzi”.
Istotnie, intonacyjna i ledwie muśnięta melodycznym konturem rozprawa; stylizowana, mroczna i substancjalna, ulokowana niejako w opozycji wobec bachowskich misteriów światła i barwy, zdaje się więdnąć i niknąć w obliczu owych polifonicznych eposów o teatralnej dramaturgii i ekstensywnej malarskości. Przeciwnie, jawnie puszy się ona surowym rytmem, esencjonalnym recytatywem odżywianym luterańską egzegezą (tudzież obrzędem dekorowania oszczędnych nabożeństw); a nadto polifoniczną elaboracją chętnie gardzącą sublimowaną orkiestrą czy sugestywnym generałbasem. (więcej…)